Po obejrzeniu niedzielnego spotkania pomiędzy Chelsea a Manchesterem United, pozbyłem się wszelkich wątpliwości. Najlepszym transferem letniego okienka na Wyspach było…. pozostanie Davida De Gei na Old Trafford. A przecież zabrakło tylko kilku minut.
Hello, is Van Gaal still there?
Przed początkiem sezonu 2015/16 nadzieje kibiców Manchesteru United były porównywalne z tymi, które twórcy filmu “Zjawa” mają na zgarnięcie Oscara za najlepszy film 2015 roku. Bo przecież do klubu przybył holenderski diament w postaci Memphisa Depaya, obiecujący boczny obrońca z Serie A – Matteo Darmian, nie wspominając już o zaprawionym w bojach o najwyższe cele Bastianie Schweinsteigerze, czy bardzo szanowanym na wyspach Morganie Schneiderlinie. Nawet astronomiczna suma wydana na Anthonego Martiala szybko przestała boleć, gdy patrzyło się na pierwsze meczu w wykonaniu francuskiego snajpera. Tymczasem gdzieś na samym końcu toczyła się sprawa, która miała się skończyć, przewidzianym przez media na całym świecie, wielkim finałem.
Real Madryt bardzo chciał mieć w swoim składzie De Geę. Po tym jak loty znacząco obniżył Iker Casillas, Królewscy potrzebowali kogoś, kto nie będzie ani na chwilę schodził z topowego poziomu. Zawodnik z jedenastki sezonu 2014/15 nadawał się do tego idealnie. Nie do końca ufano Keylorowi Navasowi, a może nie był wystarczająco dobry w kontekście marketingowym. W Manchesterze byli gotowi pójść na taki deal. Spora dawka gotówki i znakomity nomen omen bramkarz w zamian – not bad. Niestety dla klubu z Madrytu (dziś można to już napisać z pełną stanowczością), dokumenty nie dotarły na czas i cała transakcja nie mogła zostać zaakceptowana. Niejeden fax mógł wówczas wylecieć przez okno.
– I tak już został…. – głosem Bohdana Łazuki z filmu Chłopaki nie płaczą można podsumować całą historię. Z kobietą narzekającą na brzydki Manchester, z koniecznością odbudowania zaufania kibiców, którzy byli przekonani o jego wielkiej chęci opuszczenia Old Trafford, hiszpański bramkarz ma ponownie stać się najlepszym. Najlepszym nie tylko w całej lidze, ale według wielu również na świecie.
11 września robi pierwszy krok. Podpisuje nowy kontrakt – do 2019 roku. Po czym wpada w trans. Widzi nieporadność swoich kolegów, którym nie zdoła wybronić awansu do 1/8 finału Ligi Mistrzów, chociaż grupa wyglądała z początku na niezbyt trudną. Dramat jaki przeżyli wówczas fani z Old Trafford, patrząc na to jak ich pupile niebywale męczą się z CSKA czy PSV powoli zamieniał się w wielką niechęć do holenderskiego szkoleniowca. Doszło do tego, że De Gea był w pewnym momencie jedynym piłkarzem Czerwonych Diabłów, którego można było pochwalić za cokolwiek.
Jeśli coś może poprawić wizerunek Van Gaala w oczach kibiców, to na pewno sześć punktów w dwumeczu z Liverpoolem. Bo nic nie poprawia humoru tak bardzo jak fakt, że odwiecznemu rywalowi idzie znacznie gorzej. Kiedy Manchester United wygrywa na Anfield, to wówczas fani są w stanie na moment zapomnieć, że jeszcze dwie godziny życzyli swojemu szkoleniowcowi nieświeżych frytek na kolację. Oczywiście nie byłoby tej wygranej, gdyby nie świetna forma Hiszpana. 1:0 na Anfield, po jednym celnym strzale wiele mówi. De Gei udało się wtedy wybronić swój zespół w czterech sytuacjach. Van Gaal mógł odetchnąć.
Wreszcie spotkanie na Stamford Bridge. Van Gaal toczy pianę z ust na samo wspomnienie, że były szkoleniowiec The Blues, Jose Mourinho, jest w blokach startowych aby go zastąpić. Porażka nie wchodzi w grę. Jeszcze przed doliczonym czasem gry, po golu Lingarda, Manchester United prowadzi 1:0 i znów jest o krok od zwycięstwa na trudnym terenie. Wcześniej Branislav Ivanović oraz Diego Costa łapali się za głowę, po coraz to lepszych paradach golkipera Red Devils. Mimo tego, że Costa w końcu go pokonał i mecz skończył się mało satysfakcjonującym remisem, to bez De Gei byłoby okrągłe zero.
David De Gea today. pic.twitter.com/47EMAhN9uy
— Footy Jokes (@Footy_Jokes) February 7, 2016
Scary to think where Manchester United would be in the league table this season without David De Gea in net.
— Craig Norwood (@CraigNorwood) February 7, 2016
Wymowny jest zwłaszcza ten drugi tweet. Jestem przekonany, że gdyby nie kapitalna forma naszego bohatera, to na pytanie zawarte w nagłówku można by śmiało odpowiedzieć: “Far, far away from Manchester”. Teraz jest bezpieczny. Przynajmniej do końca sezonu.
Gorszy od Roblesa
Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, były takie czasy, że David De Gea przegrywał rywalizację z Joelem Roblesem. Bramkarz, który długimi miesiącami nie potrafił przebić się do pierwszego składu Evertonu (ostatnio dostał szansę, ze względu na koszmarną formę Tima Howarda) był lepszy, w czasach gdy obaj Panowie spotkali się w rezerwach Atlético Madryt. To jest wspólny mianownik czasów gry w zespole Rojiblancos oraz pobytu w czerwonej części Manchesteru. Początki nie były łatwe zarówno w drugiej drużynie Atlético, również w pierwszej musiał się sporo napocić aby wygryźć ze składu Sergio Asenjo, a już pierwsze mecze w Manchesterze United zwiastowały spory niewypał.
Kiedy trafiasz pod skrzydła Sir Alexa Fergusona, to wiedz, że musiał mieć ważny powód aby to właśnie ciebie wybrać. De Gea zdążył już wygrać w zespole z Madrytu Ligę Europy, ale czymże to jest w morzu potrzeb dwudziestokrotnych mistrzów Anglii. Szkot zgodnie ze swoją filozofią, oczekuje od bramkarza wybronienia ok. dziesięciu punktów w sezonie.
Jednak gdy w czerwcu 2011 roku, De Gea trafił do jego zespołu to z pewnością nie był dobrze przygotowany do gry na Wyspach. Wcześniej w Manchesterze United bronili chociażby Peter Schmeichel, Fabien Barthez czy Edwin van der Sar. Być następcą któregokolwiek z nich to wielkie wyzwanie, a początki były na tyle słabe, że zaczęto się zastanawiać czy przypadkiem większych szans na to nie ma Anders Lindegaard. Nie brzmi to najlepiej. Do dziś pamiętam drżenie na sam widok Hiszpana, wychodzącego do kolejnych wrzutek rywali.
Ale i to się zmieniło. Tytaniczna praca na siłowni, specjalne plany treningowe sprawiły, że David De Gea stał się tym, kim miał się stać. Załapał się jeszcze na tytuł Mistrza Anglii w ostatnim sezonie genialnego szkockiego szkoleniowca, a później błyszczał za kadencji Davida Moyesa. Fakt, pomógł mu w tym katastrofalnie grający w tamtym okresie zespół. Jak się miało później okazać, było to preludium przed czasami Van Gaala. Holender był w stanie awansować z zespołem do Ligi Mistrzów, ale już obecne rozgrywki ligowe obligują De Geę do bronienia zespołu przed kompromitacją. Obecnie, Manchester United zajmuje piąte miejsce w tabeli Premier League i traci do lokalnego rywala sześć punktów, a to właśnie The Citizens okupują obecnie czwartą lokatę, o której marzą na ten moment kibice Czerwonych Diabłów. Kto wie, może to właśnie bezpośrednie starcie na Etihad Stadium będzie kolejnym popisem De Gei, a przy tym decydującym dla ewentualnego powrotu do strefy Ligi Mistrzów dla jego zespołu? Przed Manchesterem United jeszcze co najmniej kilka bardzo ważnych spotkań w obecnej kampanii. Na Old Trafford przyjadą Arsenal oraz Leicester. Wycieczki do błękitnej części Manchesteru oraz na White Hart Lane będą również pełne wrażeń dla Hiszpana. Dla niego to jednak kolejny dzień w pracy, a dla nas przekonanie graniczące z pewnością, że czeka nas sporo efektownych robinsonad z jego strony.
A co będzie dalej? Zapewne kolejna rewolucja. Być może w nowym sezonie już pod wodzą José Mourinho, De Gea z pewnością będzie doceniony. Manchester United znowu ruszy na zakupy, które w ich mniemaniu spowodują powrót do walki o najwyższe laury. W myśl zasady, że drużynę buduje się od tyłu – strażnik już jest na miejscu i jeśli na Old Trafford mają znów zawitać sukcesy, to musi być na nim jak najdłużej. Sam też może na tym wiele zyskać. Ma wystarczające predyspozycje, aby przebić legendarnego Schemichela. Do tego trzeba wybronić trofeum, najlepiej na europejskiej arenie.
Czy Del Bosque wyciąga wnioski?
David ma w zasadzie tylko jeden problem. Siedem meczów rozegranych w reprezentacji Hiszpanii. Zakrawa to na kpinę, patrząc na jego obecną formę, ale Sfinks ma w sobie jakąś wewnętrzną blokadę, która nie jest do końca wyjaśniona. Iker Casillas obecnie nie dorasta 25-latkowi do pięt, a jedynym rozsądnym wytłumaczeniem, które mogłoby niektórych przekonać do posadzenia naszego bohatera na ławce rezerwowych, jest nagła zmiana barw narodowych przez Manuela Neuera. Choć osobiście uważam, że obecnie nawet genialny niemiecki bramkarz ustępuje De Gei, to mogę zrozumieć wyznawców jego kościoła. Chętnie zobaczyłbym Neuera w sytuacji gdy ma do wybronienia po kilka arcytrudnych sytuacji w meczu, ale do tego trzeba by cofnąć się aż do czasów Schalke. Nie mniej jednak, argument z numerem jeden Bayernu Monachium jest do obronienia. Z pewnością nie jest takowym Casillas, który swoje piętno na kadrze odcisnął i jak śpiewa znany i lubiany zespół Perfect, powinien zejść ze sceny niepokonanym. Niestety tego nie zrobił i pamiętać mu się będzie koszmarny Mundial z 2014 roku.
Teraz przed Hiszpanami kolejna impreza, na której będą bronić trofeum. Tym razem dwadzieścia trzy drużyny i sama La Roja spotkają się we Francji, by rozstrzygnąć batalię o miano najlepszego na Starym Kontynencie. Już w fazie grupowej podopiecznych Del Bosque czeka prawdziwa bitwa. Chorwacja, Turcja i Czechy to rywale trudni i o awans wcale nie będzie łatwo. Hiszpanie potrzebują atutu, który będzie wyróżniał ich spośród innych zespołów.
De Gea jest najlepszym hiszpanskim bramkarzem wedlug 46 milionow 439 tysiecy i 863 tutejszych obywateli. Selekcjoner wie lepiej
— Rafal Lebiedzinski (@rafa_lebiedz24) February 7, 2016
Może jednak zdoła się opamiętać? Najlepszy bramkarz Premier League, prawdopodobnie pierwszy, lub drugi bramkarz na świecie. To wystarczające referencje aby w końcu sięgnąć po bluzę z numerem jeden, również w reprezentacji Hiszpanii.