
Gdy piłka wpada do siatki Holendrów a Hiszpania sięga po pierwszy w historii Puchar Świata nieżyjący od roku Dani Jarque jest na boisku. „Siempre con nosotros”. „Zawsze z nami”. Napis na koszulce strzelca bezcennej bramki, Andrésa Iniesty, potwierdza, że świat hiszpańskiej piłki nigdy nie zapomni o Danim. Dowodzi tego każda 21. minuta meczu na stadionie Espanyolu, 21. tak jak numer, który nosił Jarque. Jednak pamięć, nawet najwierniejsza, nie zmieni brutalnego faktu, że kataloński obrońca nie żyje i dołączył do grona piłkarzy, których pokonało boisko. Nie był pierwszym. Murawa już wielokrotnie przedwcześnie odbierała życia.
8 sierpnia 2009 roku
Coverciano, Włochy
Jest na presezonowym zgrupowaniu w Coverciano i w pierwszej chwili, gdy nie słyszy jego odpowiedzi, Anna sądzi, że coś przeszkodziło mu w rozmowie. Może telefon się rozładował? Jednak połączenie trwa a Dani Jarque, narzeczony znajdującej się w siódmym miesiącu ciąży Anny, zamilkł nagle i nie odpowiada. Irytacja szybko przeradza się w niepokój. Dziewczyna przerywa połączenie i drżącą ręką wybiera numer do Corominasa, współlokatora Daniego podczas presezonu we Włoszech. Ferran Corominas, zaalarmowany telefonem od Anny, wybiega z pokoju tylko po to, by znaleźć nieprzytomnego Daniego leżącego na korytarzu. Klubowy lekarz, Miquel Cerveza sięga po defibrylator, jednak serce młodego obrońcy nie odpowiada. Po chwili zjawia się ambulans. Kolejna defibrylacja, adrenalina, atropina… Wszystko trwa ponad godzinę. To asystolia, nagły zanik czynności elektrycznej serca, na który defibrylator nie był w stanie pomóc. Jest wpół do ósmej wieczorem i serce Daniego Jarque już nie ruszy.
Przedwczesna śmierć defensora Espanyolu na nowo ożywia w Hiszpanii dyskusję, która wybuchła dwa lata temu, po tragedii, która miała miejsce w Sewilli.
25 sierpnia 2007 roku
Sewilla, Andaluzja, Hiszpania
To miała być udana inauguracja sezonu, pierwszy ligowy mecz tego lata, w którym Sevilla podejmuje Getafe. Jednak w 28. minucie Antonio Puerta, 22-letni zawodnik gospodarzy, wielka nadzieja klubu z Andaluzji, upada na murawę Estadio Ramón Sánchez Pizjuán. Pod młodym futbolistą najpierw uginają się nogi, potem przewraca się w okolicach pola karnego. Pierwszy zauważa go Ivica Draguntinović i w mgnieniu oka dopada do nieprzytomnego piłkarza. Serb próbuje wyjąć mu język, by Antonio się nim nie zadławił. Po chwili wokół Puerty jest już pełno ludzi, na boisko śpieszą służby medyczne. Kiedy zawodnik Sevilli odzyskuje przytomność wydaje się, że kryzys minął, jednak po zejściu do szatni znów mdleje. Budzi się tylko po to, by znów stracić przytomność, po raz kolejny, i kolejny… Gdy wreszcie trafi do szpitala lekarze potwierdzą, że tej nocy Antonio Puerta doznał pięciu epizodów nagłego zatrzymania krążenia. Po przewiezieniu do szpitala Virgen de Rocío jest już w stanie krytycznym, w wyniku długiego niedotlenienia doznał wielonarządowych urazów, w tym uszkodzenia mózgu. „Encefalopatia pourazowa wywołana arytmogenną kardiomiopatią prawej komory”. Trzy dni później, o 14.30, te słowa będą już widnieć w jego szpitalnych dokumentach w rubryce „przyczyna zgonu”. W niecałe dwa miesiące od tej chwili przyjdzie na świat dziecko Antonio Puerty, którego oczekiwał wraz z narzeczoną.
Tragiczna śmierć piłkarza Sevilli i późniejszy zgon Daniego Jarque rozpaliły w świecie hiszpańskiego futbolu dyskusję na temat zagrożenia życia wśród zawodników. Dlaczego młodzi, sprawni i, wydawałoby się, zdrowi mężczyźni tak nagle umierają. Przecież musi być przyczyna? Czy diagnostyka podczas testów medycznych jest niewystarczająca? A może to obciążenie treningowe i meczowe przekracza granice wydolności, nawet tak silnych organizmów? Niewłaściwe dawki suplementów medycznych? Leki? A nawet, wiecznie obecny na marginesie tych rozważań, niepokojący cień dopingu. „W Hiszpanii każdego roku z powodu incydentów kardiologicznych umiera od 20 do 25 sportowców, ludzi przyzwyczajonych do rytmu treningowego” – zapewni Araceli Boralta, kardiolog pracująca dla hiszpańskiego ministerstwa sportu. – „Zwykle mamy do czynienia z nagłą śmiercią pośród piłkarzy i kolarzy, ale wynika to z faktu, że te sporty są w naszym kraju najbardziej popularne. Większość z nich spowodowana jest wrodzonymi wadami serca. Trudno je wykryć, ponieważ nie dają jasnych objawów”. Czy jednak brak objawów tłumaczy fakt, że tak wielu zawodników przechodzi klubowe testy medyczne nie uzyskując wcześniejszej diagnozy? Niezależnie od tego czy doktor Boralta ma rację, opisując przyczyny tak częstych zgonów, wśród tak młodych ludzi, jedno nie ulega wątpliwości: widmo śmierci unosi się nad boiskami niemal od początku historii tego sportu.
5 marca 1918
Montevideo, Urugwaj
Znalazł go pies Severino Castillo, pracownika klubu, który odpowiadał za utrzymanie murawy. Pewnie przyciągnął go zapach krwi, w końcu minęło dopiero kilka godzin i woń wciąż była ostra. Gdy zwierzę przyprowadziło swojego właściciela, Severino zobaczył ciało, ogromną plamę krwi z lewej strony klatki piersiowej i rewolwer. Dopiero potem rozpoznał twarz Abdóna Porte, pomocnika Club Nacional. Pierwszy zawodnik, który umarł na boisku zginął ze swojej własnej ręki.
Samobójcza śmierć Abdóna Porte, który zastrzelił się na murawie Estadio Gran Parque Central, była pierwszym z wielu przypadków, które zwróciły uwagę na problem przedwczesnych zgonów wśród piłkarzy. Z początku przyczyny tych śmierci nie były tajemnicze. Wielu futbolistów umierało przedwcześnie, jednak zwykle już po zakończeniu sportowej kariery. W większości winne były choroby i ich niewłaściwe leczenie, jak w przypadku mitycznego Pichichi, którego pokonał tyfus, czy Enrique Gómeza Muñoza, legendy Sevilli, który zmarł na ostre zapalenie wyrostka. Dopiero później tragiczna śmierć wdarła się na boisko, przerywając mecz. Swoją pierwszą ofiarę znalazła w Argentynie.
30 lipca 1922
Buenos Aires, Argentyna
Letnie, niedzielne popołudnie. San Lorenzo Almagro gości w Buenos Aires, na stadionie Estudiantes. Młody, ledwie 23-letni, Jacobo Urso, syn włoskich imigrantów, jest pierwszym zawodnikiem w historii San Lorenzo, który uzyskał powołanie do reprezentacji Argentyny. Mimo wieku, już jest gwiazdą swojego klubu. Po pierwszej połowie nadal trwa bezbramkowy remis i nic dziwnego, że nadzieje gości zwracają się w kierunku Jacobo. Jest 55. minuta spotkania, gdy piłkarz San Lorenzo dopada do piłki w tej samej w chwili, w której czynią to dwaj zawodnicy rywala – Comolli i Van Kammenade. Zamieszanie, walka o futbolówkę, podczas której jeden z piłkarzy Estudiantes wymierza Urso cios łokciem. Trafia prosto w klatkę piersiową. Z ust młodego pomocnika wybucha fontanna spienionej krwi. Gdy wreszcie będzie w stanie ponownie złapać charczący oddech poprosi trenera by nie zdejmował go z boiska. Da radę dograć spotkanie do końca, to tylko trochę krwi. Podbiega do linii bocznej i łapczywie pije – to powinno wystarczyć. W tych czasach nie ma jeszcze ławki rezerwowych ani zmian zawodników. Jeśli Urso zejdzie z boiska jego drużyna będzie musiała grać w dziesiątkę. Chwyta w zęby chusteczkę, by zatamować upływ krwi, która cały czas wycieka z jego ust, i wraca na murawę. Kiedy zejdzie z niej po ostatnim gwizdku arbitra i trafi prosto do szpitala okaże się, że ma złamane dwa żebra. Jedno z nich przebiło nerkę. Być może by przeżył, gdyby nie wrócił na boisko, jednak teraz, mimo natychmiastowej operacji, lekarze są już bezradni. Wykonują resekcję nerki i przetaczają mu krew, której tak wiele stracił podczas meczu. Po tygodniu agonii Jacobo umrze kolejnego, niedzielnego popołudnia.
Wydaje się, że przekleństwo tragicznej śmierci na boisku rozpoczęło się w Ameryce Południowej. Jacobo Urso nie był jedynym piłkarzem, który w tamtych czasach zmarł z powodu urazów odniesionych podczas meczu. David Arellano, legenda i jeden z założycieli Colo Colo, podczas walki w powietrzu sam siebie kopnął w brzuch. Zabiło go pęknięcie żołądka i w efekcie – zapalenie otrzewnej. Podobna śmierć, spowodowana jednak kopnięciem w brzuch przez rywala, spotkała także Antonio Luque, piłkarza-amatora z Sewilli. Z początkiem XX futbol rozlał się po całej Hiszpanii, powoli zajmując miejsce sportu narodowego. Wraz z nim na iberyjskie boiska przybyła też nieodłączna tragedia.
14 grudnia 1941
Cieza, Murcia, Hiszpania
Cieza zawsze była miejscem, nad którym wisiał cień piłkarskiej katastrofy. Jeszcze wcześniej, nim w 1931 roku powstał lokalny Club Deportivo, z fuzji dwóch wcześniejszych drużyn. 1924 roku zmarł tam José Rodríguez, zawodnik wciąż czynnie grający w piłkę. Niedługo później, w podobnych okolicznościach odszedł jego kolega z drużyny, Luis Lucas Zamora. Syna Antonio Lucasa Piñery, sekretarza klubu, także zawodnika Ciezy, również spotkała gwałtowna śmierć. Nic dziwnego, że to właśnie to niewielkie miasteczko w Murcii, stało się areną pierwszego tragicznego zgonu na boisku, podczas oficjalnych rozgrywek w Hiszpanii.
Środek sezonu, mecz pomiędzy Ciezą a Gimnásticą Abad, stadion Avenida de la Libertad. Po pierwszej połowie gospodarze prowadzą 2:0. Mecz nie należy do najłagodniejszych. W bramce Ciezy stoi Joaquín Salmerón Ballestero, młodziutki portero, który dopiero niedawno wywalczył sobie miejsce pomiędzy słupkami. Naprzeciwko niego środkowy napastnik Abad, Ángel Lucas Martínez,weteran. Obaj wyskakują do piłki, jednak atakujący leci tak pechowo, że jego kolano trafia Joaquína prosto w brzuch. Ciężarem swojego ciała Martínez przewraca bramkarza, który plecami uderza o słupek. Nieszczęsne kolano napastnika wciąż naciska na jego brzuch, miażdżąc narządy wewnętrzne. To tylko kilka sekund, które są jednak dla Salmeróna prawdziwą agonią. Gdy w końcu zostanie uwolniony od przygniatającego ciężaru Martíneza osunie się, nieprzytomny, na murawę. Sztab trenerski i członkowie zarządu Ciezy wpadają na płytę boiska. Młodziutki bramkarz – to dopiero jego drugi sezon w profesjonalnej piłce – natychmiast zostaje zabrany do szpitala. Klub jednak nie chce wywoływać paniki, mecz jest kontynuowany, miejsce Joaquína pomiędzy słupkami przejmuje Eusebio – obrońca Ciezy. Krytyczny stan piłkarza przerasta możliwości lekarzy z lokalnego szpitala, trzeba sprowadzić specjalistę z Murcii. Doktor Ramón Sánchez Parra, gdy tylko zjawia się na miejscu, nie ma najmniejszych wątpliwości. Jedyną szansą na uratowanie życia chłopaka jest natychmiastowa operacja. Kiedy chirurdzy otwierają jego jamę brzuszną widać, że został zmiażdżony pomiędzy słupkiem a kolanem rywala. Ma pękniętą wątrobę, pęcherz moczowy i jelita. Umrze tej samej nocy, o 4.00 nad ranem.
Ángel Lucas Martínez zostaje zatrzymany przez policję jednak szybko wychodzi na wolność. Śmierć Joaquína nastąpiła w wyniku wypadku i nie ma podstaw, by wysunąć oskarżenie. Tragedia młodego bramkarza odbija się echem oburzenia w całym kraju. Niemal wszyscy chcą zorganizować spotkanie ku jego pamięci, trwa zbiórka funduszy dla jego osieroconej matki, która po śmierci syna została w fatalnej sytuacji finansowej. Wszystko to trwa jednak bardzo krótko. Mija kilka lat i niemal nikt nie pamięta już kim był Joaquín Salmerón Ballestero. Los zechce by Ángel Lucas Martínez, mimowolny sprawca jego śmierci, który kontynuował piłkarską karierę jeszcze przez rok, zakończył ją właśnie tam, na stadionie Avenida de la Libertad w Ciezie.
24 października 2010 roku
Salamanka, Kastylia i León, Hiszpania
Odkąd śmierć zawitała na boisko ludzie toczą z nią walkę. Począwszy od sankcji grożących za niebezpieczne zagrania, aż po system diagnostyki i pierwszej pomocy, mający na celu uniknięcie tragedii, która dotknęła Puertę i Jarque. I choć jest to walka nierówna to jednak czasem właśnie człowiek wychodzi z niej zwycięsko.
60. minuta spotkania na Estadio Helmántico, 9. kolejka Segunda División; Salamanca podejmuje Real Betis, który prowadzi już 2:0. Wynik tego meczu przestaje mieć jednak znaczenie. Miguel García, pomocnik gospodarzy, przed chwilą zatrzymał się w kole środkowym, by zawiązać but. Podnosi się, przechodzi kilka kroków w kierunku linii bocznej, jednak jego chód jest niepewny – sprawia wrażenie pijanego. Trwa to zaledwie kilka sekund, bo już po chwili upada bezwładnie na twarz i nie podnosi się. Okolice ławek trenerskich wybuchają. Na środek boiska wpada niemal cały sztab Salamanki, nie mija nawet minuta, gdy na murawie pojawiają się służby medyczne, zarówno gospodarzy, jak i Betisu. Pepe Mel w bezradnym geście przeciera okulary. Jeden z ratowników biegnie, niosąc nosze, inny ma ze sobą niewielką pomarańczową walizkę. Tego samego dnia, po tym jak trybuny pożegnają znoszonego z boiska Garcíę oklaskami, okaże się, że to właśnie ta walizka uratowała mu życie.
Miguel García doznał nagłego zatrzymania krążenia, tak samo jak trzy lata wcześniej Antonio Puerta. Po tragicznej śmierci piłkarza Sevilli LFP zarządziła, że każdy klub grający w Primera oraz Segunda musi posiadać na stadionie przenośny defibrylator. To właśnie on uratował życie Garcíi, którego serce zatrzymało się na całe cztery minuty.
Miguel Ángel García w wyniku incydentu sercowo-naczyniowego, którego doznał na Estadio Helmántico, musiał pożegnać się z futbolem. Ale nie z życiem. Tym razem, dzięki historii Antonio Puerty, śmierć na boisku udało się oszukać. I choć ryzyko tragicznych starć, takich jak te, które zabiły Jacobo Urso czy Joaquína Salmeróna, w dzisiejszych czasach jest niewielkie, niebezpieczeństwo nie opuszcza świata piłki nożnej. Być może jest ono jeszcze gorsze – podstępne i niewidoczne – przybierające postać rozwijających się niedostrzegalnie chorób sercowo-naczyniowych. Po tragedii Antonio Puerty liga hiszpańska wykonała pierwszy ruch w tej wojnie, który pozwolił już uratować niejednego futbolistę. Teraz czas na kolejne, by w końcu jedyny dramatyzm na boisku był związany z przebiegiem meczu.