W minionym tygodniu Diego Simeone udzielił dziennikowi AS obszernego wywiadu, w którym opowiada o swoich uczuciach po finale Ligi Mistrzów w Mediolanie, o powodach skrócenia kontraktu z Atlético, o rozmowie z Griezmannem, która przekonała Francuza do pozostania w klubie, o współczesnych trendach w światowej piłce, swoich współpracownikach i mentorach. Serdecznie zapraszamy do lektury!
Mocno wytarł Pan swoje miejsce na ławce rezerwowych Atlético?
– To już pięć i pół roku… Prawdą jest, że jestem szczęśliwy, ponieważ energia, którą dają mi zawodnicy każdego dnia jest niesamowita. To jest coś, co mnie napędza. Coś bardzo pozytywnego. Spójrz na to, jak drużyna zareagowała w ważnym meczu z Sevillą. To wzbudza we mnie wielką radość.
Nie uważa Pan, że jest Pan centralną postacią i wszystko w klubie koncentruje się wokół Pana?
– Czułem tę odpowiedzialność od pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałem. Na pewno nie zostałem tak odebrany jako trener, którym później mogłem się okazać, lecz jako piłkarz, który był tutaj idolem. Ale wtedy czułem większą odpowiedzialność, niż ta, którą w rzeczywistości miałem. Poza tym wszystkim, wraz z moim przyjściem w złym dla klubu okresie, ludzie widzieli we mnie rewolucję. Dlatego z każdym dniem ta odpowiedzialność wzrasta.
Dobrze się Pan czuje w tej roli?
– W życiu, im większa odpowiedzialność i większe trudności, tym lepiej się w nich odnajduję. W ramach odpowiedzi mógłbym przyznać, że przez te moje pięć i pół roku nie miałem na co narzekać.
Bez wątpienia. Jednak po meczu w Mediolanie powiedział Pan, że musi zastanowić się nad swoją przyszłością. To było spontaniczne czy przemyślane?
– Idąc do sali konferencyjnej, przechodziłem przez strefę, gdzie świętował Real, więc gdy usiadłem w sali konferencyjnej, odczułem ból. Przyszło mi do głowy, że to był trudny rok i trudno będzie znów zmobilizować moich chłopaków.
Poradził Pan sobie z tą sytuacją?
– Nie, to nigdy nie przejdzie. Powiedziałem, co czułem, potrzebowałem przemyśleń. Czy to źle? Jeśli chciałbym odejść do innego klubu, miałbym 35 milionów powodów. Słyszysz? 35 milionów powodów, żeby odejść! 35 milionów powodów… Ale nie odszedłem, bo tego nie chciałem. Dalej nie chcę, bo nadal identyfikuję się z tym, co zrobiłem. Identyfikuję się z klubem, ponieważ jestem mocno przywiązany do drużyny i rozumiem to, że wciąż jesteśmy żółtodziobami.
Naprawdę?
– Niewątpliwie. Klub jest w swoim najlepszym momencie. Atlético będzie coraz większe. Gdybym odszedł pięć lat temu, okej. Ale teraz? Atlético ma nowy stadion, z całą pewnością będziemy mieć większy budżet w przyszłości. Jeśli Bóg pomoże nam ponownie wejść do Champions League, będziemy się umacniać…
Więc dlaczego skrócił Pan kontrakt z 2020 do 2018 roku?
– Ponieważ zrozumieliśmy, że to najlepsze rozwiązanie zarówno dla mnie, jak i dla wszystkich wokół.
W jakim aspekcie to miałoby być dobre rozwiązanie dla klubu?
– Jakby to wytłumaczyć… Dostałem lepszy kontrakt. To jasne, że nie jest łatwo klubowi zatrzymać trenera na tyle lat, ponieważ trzeba mu opłacić kontrakt. Ale jeśli jest krótszy, krócej płacisz, a to jest mniej szkodliwe dla klubowych finansów.
A czy to nie było bardziej tak, że chciał Pan odejść?
– Ale skrócenie kontraktu nie oznacza, że w przyszłym roku, gdy rozpocznie się nowy sezon, nie możemy usiąść do rozmów z Enrique (Cerezo – przyp. red) i Miguelem Ángelem (Gilem – przyp. red.). Mogą mi powiedzieć: „Dobrze wykonujesz swoją pracę, bla bla bla… Chcesz przedłużyć umowę o rok? Czujesz, że jesteś w stanie i masz wystarczająco energii, by stawić czoła wszystkim sytuacjom, które mogą się wydarzyć? Gabi jest wielki (jeszcze większy), Godín to samo… Cała drużyna rośnie”.
Negocjacje ws. skrócenia kontraktu były prowadzone za plecami sztabu szkoleniowego?
– Mój sztab wie o wszystkim.
Więc oni też dostali podwyżkę?
– Ci, którzy twierdzą, że mógłbym zapomnieć o ludziach u mojego boku, kompletnie mnie nie znają. To jest tak bardzo naiwne myślenie. Ja w pierwszej kolejności myślę o ludziach wokół mnie, dopiero później o samym sobie…
Może Pan dziś zagwarantować, że będzie na ławce trenerskiej Atlético w przyszłym sezonie?
– Mówiłem już o tym, że zamierzam zostać. Spójrz na to, jak trudno jest grać w naszym zespole, a od pięciu i pół roku grają tutaj Juanfran, Gabi, Koke, Godín, Saúl, Tiago… Ekscytujące jest też to, że równoważymy to młodszymi zawodnikami: Carrasco, Griezmannem, Correą… Widziałeś jak gra Lucas? To przyszłość tego klubu, jest niesamowity! Jaka szkoda, że ten Simeone, tego nie łapie! On przecież musi grać! Mówię to ja, a ja jestem przyjacielem Simeone. On musi grać! On powinien grać w Bayernie czy Realu! Ma warunki fizyczne, technikę, agresję i intensywność. Całe szczęście, że jest u nas!
Jest Pan zadowolony z Gameiro?
– Moim zdaniem, jest na właściwej drodze, jaką sobie dla niego wyobrażałem. Ma 14 bramek i spodziewam się wielu więcej.
Oczekuje Pan od niego więcej?
– Oczekuję, że jeszcze podniesie swój poziom, ale już jest dobrze. Uważam, że gra lepiej, niż wskazują na to bramki, ponieważ ma jakieś 15 asyst*. Daje nam szybkość, utrzymywanie się przy piłce, świetnie gubi krycie, najlepiej ze wszystkich współpracuje z Griezmannem. Możliwość gry duetem Gameiro-Griezmann sprawia, że rywale wiedzą, że nie mogą zostawić nam wolnego miejsca.
Jak wyglądałby ten sezon, gdyby grał u Was Diego Costa?
– Mogłoby być lepiej lub gorzej. Jest genialny w Chelsea i z pewnością jest jednym z architektów tego, co dzieje się w tej drużynie.
– Atlético próbowało wszystkiego, ale w Anglii nie ma klauzuli odejścia. Diego zrobił wszystko, co możliwe, by odejść…
On chciał przyjść?
– Tak, tak… Czekał z niecierpliwością.
Kiedy zadecydowano, że jednak Gameiro?
– Zawsze byliśmy z nim szczerzy odnośnie tego, co się wydarzyło w sprawie Costy. Wiedział, że był pierwszym wyborem, pod warunkiem, że nie przyjdzie Costa.
Ile dla Pana znaczy Griezmann?
– Jest piłkarzem, który najszybciej czyta grę ofensywną drużyny. Przekazujesz mu instrukcję, a on natychmiast je przyswaja i wciela w życie. Nie traci czasu i w ten sposób atakuje. Jest niesamowity.
Wykonuje to – w pewnym stopniu – automatycznie?
– Nie, przeciwnie, jest bardzo inteligentny. Poza tym wszystkim co daje drużynie, dobrze czyta grę, wie, gdzie się ustawić, z której strony zaatakować.
Istnieje ryzyko, że odejdzie?
– Tak, ponieważ ma zawartą klauzulę odejścia. Nie ma żadnej pewności.
Rozmawiał Pan z nim?
– W zeszłe lato. Dużo rozmawialiśmy. Podjął decyzję, że zostaje.
Został, ponieważ Pan też został
?
– Powiedział mi: „jeśli zostajesz, to ja też”. Ale rozmawiałem z nim tak, jakbym nie zamierzał zostać. A on zaczął pracować ze swoimi agentami nad wszystkim, co trzeba zrobić, żeby podpisać nowy kontrakt. I został. Teraz jednak nie wiem, co się może wydarzyć w przyszłości.
Najlepsze, co może się przytrafić każdej drużynie, to stać się najlepszą, bez wątpienia, dla wielkich piłkarzy. Wielcy piłkarze chcą grać w Champions League i walczyć do samego końca o trofea. Griezmann jest wielkim piłkarzem. Nigdy nie wymagałem od żadnego zawodnika, żeby został. Nie żądałem niczego takiego od Costy, ani Falcao. Piłkarzy, którzy zostawiają dla mnie życie, wspieram w decyzjach, które podejmują. Chociaż jest oczywiste, że zawsze, gdy zostają, zespół, a wraz z nim cały klub, mogą dalej rosnąć w siłę.
Dlaczego Gaitán nie przypomina piłkarza z Benfiki?
– Osobą odpowiedzialną za to, że nie wzniósł się na swój poziom, jestem ja, ponieważ nie dałem mu ani czasu, ani meczów na to, by odnalazł swoją najlepszą wersję.
Czy to nie Pan poprosił o jego transfer?
– Tak, ale wybieram Carrasco, który też jest wielkim piłkarzem. I nie mogę grać jednym i drugim. Dlatego powtarzam, że to ja ponoszę odpowiedzialność, ponieważ Gaitán nie dostaje minut. Uważam też, że jego reakcja na tę hierarchię jest taka, jaką sobie wyobrażałem, ponieważ jeśli nawet gra 15 minut, to z przekonaniem i zaangażowaniem, a to nie jest łatwe dla piłkarza w wieku 29 czy 30 lat. Ma swoją historię, stał się gwiazdą w Benfice.
Gaitán, Vietto, Jackson… Czuje się Pan odpowiedzialny za te złe inwestycje?
– Czuję się odpowiedzialny za wszystko, co dzieje się w klubie od sześciu lat, dlatego możesz sobie wyobrazić, jak bardzo jestem tutaj szczęśliwy.
Czy potrzebujecie gruntownej przebudowy drużyny?
– Dzisiaj to nie jest temat na dyskusję. Po zakończeniu sezonu będziemy rozmawiać z Andreą (Berta – dyrektor techniczny Atlético Madryt, w środku na zdjęciu powyżej przyp. red) i Miguelem Ángelem i zobaczymy, co jest najlepsze dla klubu.
A co z karą FIFA?
– Dopóki nie znamy werdyktu, niemożliwa jest odpowiedź na to pytanie.
Jak się Pan zapatruje na pracę bez Mono Burgosa?
– Życzyłbym sobie tego, żeby wszyscy trenerzy, z którymi współpracuję, podobnie Germán, zostali w przyszłości trenerami. Dla mnie to przyjemność zobaczyć, że np. Nelson Vivas prowadzi Estudiantes. Germán, w pewnym momencie, kiedy sam zdecyduje i dostrzeże taką możliwość, będzie wiedział, że nie będę miał z tym żadnego problemu, jeśli będzie chciał iść pracować na własną rękę.
Ale czy on pójdzie bez Pana?
– Zobaczymy. Widzę, że… Pytasz mnie o to, czy może pracować na swoje nazwisko?
Zapytałem, czy on odejdzie bez Pana, ale tak, chce go np. River Plate.
– Jeśli nie odejdzie, wciąż będzie ze mną współpracował. On jest częścią naszego sztabu szkoleniowego od siedmiu, ośmiu lat.
Jeśli opuścisz Atlético, zaproponowałbyś to, co zrobiła Barcelona, gdy Guardiolę zastąpił Tito?
– To zawsze będzie dobra opcja, ale to nie byłaby moja decyzja, tylko Germána i klubu.
Ile dla Pana znaczy Profe Ortega?
– To moja prawa ręka, z całą pewnością. On jest odpowiedzialny za całą metodologię naszej pracy. To wszystko jest w jego głowie.
Jak się dzielicie obowiązkami w pracy?
– Spotykamy się i sporządzamy plan pracy. Jedną rzeczą są przygotowania przedsezonowe, które bardziej koncentrują się na zajęciach fizycznych, inną jest sezon. Praca z dnia na dzień funkcjonuje na zasadzie moich próśb: „Profe, potrzebujemy więcej pressingu, więcej drugich piłek, więcej siły pod koniec meczu”. Dodatkowo, to on prowadzi treningi w ciągu tygodnia. To bez wątpienia najlepszy “profesor” w Europie.
Co z transferem Torresa, bo to dość drażliwy temat? Prosił Pan o jego transfer ze względów czysto piłkarskich czy z powodu statusu ikony, jaką jest?
– Potrzebowaliśmy go jako piłkarza. Mieliśmy Mandzukicia, ale potrzebowaliśmy piłkarza do bezpośredniej gry długim podaniem, odkąd odszedł Costa. Rozmawiałem i z nim i dość długi czas z klubem, aż nadeszła pora jego transferu. Zawsze byłem z nim szczery.
W jakiej kwestii?
– Powiedziałem mu, że go potrzebuję. Potrzebowałem piłkarza, a w Milanie nie wszystko szło po jego myśli. Byliśmy przekonani, że jego charakterystyka odpowiada profilowi drużyny: długie podanie, gra w powietrzu, wyjście z kontratakiem… Nie sprowadziliśmy go, żeby był idolem, ponieważ idole są dla ludzi, a my szukaliśmy piłkarza dla naszej drużyny.
A co z idolem, którym Fernando niewątpliwie jest?
– Kiedy na prezentację takiego chłopaka przychodzi 50 tysięcy ludzi, no to jest to jego miejsce. Ale nie możemy zapominać o tym, że to przede wszystkim piłkarz.
A Pan zarządza jednak piłkarzem.
– Ja zarządzam piłkarzami a drużyna potrzebuje piłkarzy. Żeby było jasne – drużyna potrzebuje piłkarza. I ja jestem zadowolony z Fernando. On pracuje lepiej niż młodzi! Za taką postawę trzeba mieć do niego szacunek. Ale to jest równoznaczne z tym, jak wielką jest on postacią dla Atlético, jak wiele on tutaj osiągnął. On nigdy nie czuł się jak gwiazda klubu, zawsze ciężko pracował i we wszystko wkłada wiele wysiłku.
Widział Pan wideo z meczu na Riazor?
– Tak.
Przyzna Pan się do tego, że udzielał instrukcji sędziemu, podczas gdy Torres leżał nieruchomo na murawie?
– Przyznaje się, definitywnie. To ja! Ale co może zrobić trener w takim momencie? Są chwile, kiedy stajesz zdezorientowany. Ale trener, to tylko trener. Jest poza boiskiem, widzi zderzenie i protestuje u sędziego technicznego. Możesz tylko stać, bo nie możesz wejść na boisko. Po chwili wbiegają lekarze. Widzę, co się dzieje, są okrzyki, jakieś dziwne ruchy i myślę: trzeba zdjąć piłkarza z boiska, zmiana. Ale podobnie było z Manquillo, który też mocno upadł po wyskoku. Ale w tym momencie, wiem, że jest zmiana. Widzę Griezmanna, który był daleko od tej sytuacji, podobnie Gaitán. Oni są daleko od swojego kolegi. Nie zbliżają się, pozostają daleko. I co, są złymi ludźmi? – Zadaję tylko pytanie…
Ale czy to sprawiło, że pomyślał Pan: „to nic poważnego”?
– Tak, bo myślałem tylko o tym, co sam zobaczyłem. Było mocne, twarde zderzenie, więc zgłaszam protesty u sędziego, krzyczę, mówię: „on schodzi, zmiana”. Mija czas, przybliżam się, żeby zobaczyć co się stało, potem to wideo. Powiedziano mi, że jego stan jest stabilny, zabierają go do karetki, a my wracamy do gry. Teraz… W życiu zdarza się np. że ludzie niewinni są uznani za morderców i trafiają do więzienia na 30 lat z powodu prawników… Tak to czasem w życiu wygląda.
Kontrakt Torresa zostanie przedłużony?
– Nie ma możliwości, byśmy wiedzieli to już teraz.
A zasługuje na to?
– Zasługi są konsekwencją potrzeb zespołu. Tak jak powiedziałem, gdy skończy się sezon usiądziemy do negocjacji. Ja tylko szukam najlepszych rozwiązań dla zespołu.
Kto decyduje o tego typu rzeczach?
– Spójrzmy, kto bierze za to ostatecznie odpowiedzialność. Jeśli Fernando odejdzie lub Fernando nie odejdzie, ja za to odpowiadam, także spokojnie.
Ale czy naprawdę tak jest?
– Tak jest, tak jest… Patrzę na to, co najlepsze dla zespołu. Jestem przejrzysty w swoich rozmowach z piłkarzami, a także w samej pracy, więc kiedy nadchodzi czas decyzji, szukam najlepszych rozwiązań dla grupy.
Będzie odczuwalny brak magii Vicente Calderón?
– To wszystko – nasza nostalgia i miłość do Calderón nie ulegnie zmianie. Będzie w pamięci każdego z nas. Spędziłem w tym klubie jedenaście lat. Jedenaście lat. I miałem okazję tutaj wygrywać. Nikt nie odbierze nam Calderón, zostanie w pamięci nas wszystkich, ale nie możemy przestać myśleć o rozwoju. Klub ewoluuje, staje się coraz większy na przestrzeni kilku lat. Ci, którzy dziś są większymi przeciwnikami tej zmiany, sami jutro zmienią zdanie.
Czyli to nie jest zła zmiana?
– Jest konieczna. Oczywiście, to niemożliwe odtworzyć tę nostalgię, miłość i historię, którą ma Calderón. To się nie uda, ale nie można zapominać o tym, że wszystko się rozwija i posuwa do przodu. Jeśli chcesz stać się dużo większy, potrzebujesz wielkich kroków. Idź zobaczyć stadion Bayernu, Bernabéu, albo Camp Nou.
Czy Simeone odejdzie z Atlético bez wygrania Champions League czy odejdzie, gdy Atlético wygra Champions League?
– Zobaczymy, czy będziemy mieć szansę dalszej rywalizacji, tak jak to robimy do tej pory. To coś pięknego… Pewnego dnia, gdy wchodziłem na stadion, czułem wielkie emocje. To dopiero dziwne uczucie! (ironia)
Dlaczego?
– Ponieważ Vicente Calderón ma w sobie coś wyjątkowego. Gdy gramy mecz o 16:15, gdy wychodzimy na boisko, słońce świeci nad trybuną naprzeciwko nas. Wtedy czerwono-białe barwy na trybunach świecą w niesamowity sposób. Zwróć na to uwagę. 16:15, kiedy świeci słońce. To coś pięknego. Widzisz ludzi, którzy machają flagami, kibiców i energię, którą wyzwalają. Mam nadzieję, że będziemy mogli to przenieść na Metropolitano.
Jak udało ci się stworzyć najlepsze Atlético w historii?
– Najważniejsza rzecz to nie zatrzymywać się i nie patrzeć na to, co robimy. Jeśli się zatrzymasz, zaczniesz się zastanawiać nad tym, co osiągnąłeś. Potem to polubisz i będziesz patrzył w lustro. W efekcie zostaniesz z niczym. A to, co daje nam dużą siłę, to bez wątpienia stabilność.
To dał Pan klubowi?
– Oczywiście zrobiliśmy dobry krok, czekając na to, co się wydarzy w naszym pierwszym sezonie. Potrzebowaliśmy pieniędzy i dlatego sprzedano Falcao. To nie było łatwe. Atlético grało z nim dobrze, miał wielki udział w zwycięstwie Copa del Rey. A później pojawił się Costa i znów wszystko się zazębiało.
Czego brakuje Atleti do skoku, dzięki któremu można by się zrównać z Madrytem, Barcą lub Bayernem?
– Szczerze mówiąc, nie widzę takiej możliwości. Wspomniałeś o trzech klubach, które różnią się od pozostałych, przede wszystkim z powodu piłkarzy, jakimi dysponują. Dalej – PSG ma dużo pieniędzy, podobnie City i Chelsea, ale oni nie są tak blisko. Nie pytaj mnie dlaczego, ale historia pokazuje, że mimo to są wśród najlepszych. Potrzebujemy wielu lat tego, co dzieje się teraz, byśmy mogli sobie wyobrazić, że zbliżamy się do tego poziomu. Na którym miejscu w Europie jesteśmy z naszym budżetem? Na 15, a mimo to rywalizujemy. Nie przyniosło nam to jednak wygranej w Champions League.
Jak wpłynęły na Pana dwa przegrane finały?
– Bardzo, przede wszystkim ten drugi… Do pierwszego podchodziliśmy po wygraniu La Liga.
Jak zespół sobie poradził z tymi dwoma finałowymi porażkami?
– Każdy inny klub, nie będący Realem, Barceloną i Bayernem, którzy są przyzwyczajeni do gry w finałach, po dwóch takich porażkach załamałby się. Jednak wartości tego, co zrobiliśmy, nada nam czas. To przejdzie do historii, będzie legendą.
Czy popełnił Pan błąd wystawiając Diego Costę w Lizbonie od początku?
– Gdyby zdarzyło się to jeszcze raz, znów by zagrał. Dlaczego miałbym nie wystawić najlepszego zawodnika, jakiego mamy?
Ponieważ był kontuzjowany?
– Nie był kontuzjowany! Widziałeś jego sprinty na 100 metrów przed meczem? Powiedziałem wtedy: “jeśli ten chłopak zagra 45 minut w finale Champions League…”. To Diego Costa! To tak, jakby Messi doznał lekkiego urazu i nie zagrał dla Barcelony w finale Ligi Mistrzów. Dla nas Diego Costa był właśnie Messim.
Był też motywacją dla kolegów z drużyny…
– Ale jednocześnie, przy takim ryzyku dotarliśmy do 93 minuty. Chciałbym zapytać wszystkich, którzy mają wątpliwości, że gdybym zrobił coś inaczej… Gdybyśmy zrobili coś inaczej, dotarlibyśmy do 93 minuty? Przegraliśmy dwa finały z Realem Madryt! Eh… Nie zapominajmy, że oni mają jedenaście Pucharów Europy.
Z kolei w drugim finale można było pójść po pełną pulę, a czekaliście na karne.
– Nie… Planowaliśmy zmianę Correa za Saúla, ale strzeliliśmy gola. Wprowadzenie Correi za Saúla mogło nam dać tę bramkę, ale mogliśmy ją też stracić. Wstrzymałem się z tym. Dla odważnych byłem tchórzem, dla inteligentnych dotarłem do karnych. Wszystko zależy od punktu widzenia.
Do finału w Mediolanie przygotowywaliście się w Las Rozas?
– Tak.
Dotarły do Pana informacje, że Ramos zna całą taktykę Atlético, ponieważ z reprezentacji zna ludzi, którzy tam pracują?
– Doszło to do mnie, tak. Wyobraź sobie, jak źle im poszło, skoro doszli do karnych. Powinni wygrać 4-0. (śmiech)
Więc Pan w to nie wierzy…
– Dopuszczam do siebie możliwość, że to prawda. Ale jeśli tak było… (śmiech)
Czy w piłce nożnej wszystko zostało już wymyślone?
– Czasami wraca się do starych styli gry, z których się czerpie i na ich podstawie szuka się czegoś nowego. Jednak, ponad wszystko, nikt, żaden trener nie ma całkowitej racji. Uważam, że ostatecznie trenerzy nie różnią się za bardzo od siebie w kwestii tego, co myślą o grze. Każdy obiera jednak inną drogę.
Teraz jest moda na 4-3-3 i wysoki pressing?
– Tak, tak… Moim zdaniem najlepsze kluby, które wykorzystują ten system to Barça, Real i Bayern, ponieważ oni mają trójkę napastników, którzy mogą rozwiązać wszystko, co możesz wyobrazić sobie w jakimkolwiek systemie! Możesz sobie powiedzieć, że będziesz atakował trójką, ale jeśli stworzą sobie pięć sytuacji, z których zdobędą jedną bramkę, to ostrożnie, bo jesteś bliżej porażki niż zwycięstwa..
Jakie są główne założenia Simeone?
– Nie zmuszam piłkarzy do robienia tego, co potrzebuje trener, tylko tego, co ich zdaniem potrzebuje zespół. Gdy osiągniesz to, że zawodnik sam czuje, czego potrzebuje zespół, wtedy jesteś bliżej sukcesu niż jakikolwiek system, który Ci się podoba.
Jest w tym pewna logika.
– Pewnego dnia podałem chłopakom przykład Mandzukicia. Dobrze go znamy. Dziś gra w Juve na prawym skrzydle w 4-4-2 albo 4-2-3-1, ale biega po całym boisku. To wiele mówi o inteligencji takiego piłkarza, ponieważ przyszedł do klubu, żeby rywalizować z Dybalą czy Higuainem i chce się dostosować do potrzeb drużyny. Im więcej zaangażowanych piłkarzy jest w zespole, tym lepiej rozumieją, czego potrzebuje cały zespół i bardziej myślą o drużynie niż każdy o sobie z osobna.
Czy uważa Pan, że koncepcja „posiadania piłki” jest przereklamowana?
– To najstarsza dyskusja. To coś, z czym mamy do czynienia w codziennym życiu i nie dotyczy tylko piłki, ale też polityki i religii. Dyskusje trwają w wielu dziedzinach, ponieważ nigdzie nie ma tylko jednej właściwej drogi.
A według Pana?
– To zależy od tego, jakim zespołem dysponujesz. Barca najlepiej reprezentowała styl oparty na posiadaniu piłki, ale Luis wprowadził nową filozofię, z innym tempem, które dyktuje trójka grająca z przodu. Trzeba rozwijać w zespołach różne sposoby, żeby odnosić zwycięstwa. Jest plan A i plan B, bo choć pierwszy może się wydawać łatwiejszy i być bardziej naturalny, to czasami po prostu nie zadziała.
Przeszkadza Panu, że jest Pan postrzegany jako trener narzucający drużynie defensywny styl gry?
– Nie, nie… Szczerze mówiąc, w ogóle. Moim zdaniem, w piłce im lepiej bronisz, tym lepiej atakujesz. Oglądam wszystkie mecze we wszystkich ligach. I wszędzie padają bramki. Drużyna, która straci ich mniej, będzie bliżej zwycięstwa.
Który trener wywarł na Pana największy wpływ podczas kariery piłkarskiej?
– Było ich wielu i różnili się między sobą. Z Bilardo pracowałem, gdy byłem młody. Wtedy traktujesz swojego trenera jak swojego ojca lub matkę. To były czasy, kiedy zrozumiałem coś, o czym w Argentynie mało kto wówczas myślał – że jest więcej systemów niż 4-3-1-2. W Europie pracowali wtedy nad zamianami pozycji zawodników. Kto wyobrażał sobie wtedy, że skrzydłowi napastnicy mogą grać po przeciwnej stronie? Bilardo otwierał umysły.
A później?
– Coco Basile był niesamowity w zakresie motywacji. On miał emocjonalne podejście do piłkarzy, dzięki czemu zostawiał zawodnikom szansę na odpowiednią reakcję. Później był Eriksson, który miał wrodzoną umiejętność pozostawania niewzruszonym bez względu na wszystko, także na wynik. Ten facet zawsze był taki sam.
W Lazio?
– Tak, miał fioła na punkcie szybkiego przejścia z obrony do ataku i na odwrót. U niego zrozumiałem, że ostatecznie futbol sprowadza się do znalezienia przestrzeni, kiedy atakujesz i przykrycia jej, gdy się bronisz. W tamtym Lazio mieliśmy Mihajlovica jako środkowego obrońcę i Veróna w środku pomocy. Byli mistrzami bezpośredniej gry. Mieliśmy też Nedveda, Salasa, Manciniego, Ravanellego… Wszyscy byli bardzo szybcy. I jednym, dwoma podaniami stwarzaliśmy sobie groźne sytuacje. Nie było potrzeby długiego posiadania piłki. Ale to była kwestia posiadania piłkarzy o określonej charakterystyce.
Bardzo trudno osiągnąć coś takiego…
– Ale z drugiej strony wszyscy mogą próbować gry piłką i można wierzyć, że to będzie dobre, ale tak naprawdę tylko Barcelona potrafi to robić.
Czy zatem ważniejsze jest samo zwycięstwo, niż sposób w jakim się do niego dąży?
– Według mnie, jeśli docierasz do finału, nikt nie dba o to, w jakim stylu to osiągasz. I to samo dzieje się w samym finale, w którym chcesz wygrać. Nie jest istotne jak. To nie to samo? Zagrać źle w finale Ligi Mistrzów i ją wygrać, a zdobyć mnóstwo punktów w lidze, dzięki którym spełniasz swój cel? Czyli każdy jest w pewnym sensie kłamcą, bo wszyscy chcemy osiągać swoje cele.
Jest Pan więc bardziej Bilardistą niż Menottistą?
– Nie, jestem Simeonistą (śmiech). Jestem po środku. Nie jestem ani jednym, ani drugim, to na pewno.
A czym jest Simeonismo?
– Nie gram tylko w jeden sposób. Gramy różnymi systemami w trakcie jednego meczu. To po prostu kolejny temat dla dziennikarzy.
Ale jest coś, czym można zdefiniować styl Cholo?
– Według mnie tym, czym definiują to inni. Jestem przekonany co do ludzkiej pasji, tzn. że ludzie robią pewne rzeczy, ponieważ je czują. Żeby być dobrym motywatorem, trzeba właściwie odbierać sygnały z otoczenia. Niemożliwym jest rozmawiać będąc zdystansowanym. Na szczęście dla mnie, moi zawodnicy zawsze za mną podążają. Nawet dziś mam to szczęście, że mam pięciu piłkarzy, którzy idą z nami od samego początku: Gabi, Koke, Godín, Juanfran, Filipe.
Zachowany cykl?
– Myślę, że oni są tymi, którzy go stworzyli, więc tak. Wypracowali swój model treningu i pracy.
Atlético zaczęło grać w tym sezonie tak, jak Pan chce?
– Zauważ, że tym razem mamy młody zespół: Correa, Giménez, Saúl, Koke, Griezmann, Carrasco, Oblak, Savic, Sime (Vrsalijko), Lucas, Thomas… W poprzedniej epoce mieliśmy wielu weteranów: Diego Ribas, Miranda, Raúl García… Uważam, że szukaliśmy tego, co najlepsze dla zespołu i znaleźliśmy to, co widać dzisiaj.
Ale chciał Pan, żeby Atlético grało lepiej i dlatego Koke został przesunięty do środka?
– Zauważ, że jeśli grasz z Koke w środku, to musisz atakować i strzelać bramki. Jeśli atakujesz, ale nie strzelasz, cierpisz.
A więc?
– Zaczynam od 4-4-2. Tak to wygląda na papierze. Później można przejść na 4-3-3 albo 4-2-3-1, jak chcesz. I zawsze mam Koke w środku i na boku. Ale co się stało? Straciliśmy Augusto, nie odzyskaliśmy Tiago. Prawdopodobnie najlepszym partnerem dla Gabiego w środku jest Saúl. Gdyby Tiago i Augusto byli jednak zdrowi, Koke prawie nigdy nie grałby w środku. On jest tutaj tylko jedną z opcji, tak jak wtedy, gdy np. wygraliśmy z Realem. Wtedy właśnie w miejsce Mario Suáreza wstawiłem do środka Koke.
Nie uważa Pan, że zespół funkcjonuje lepiej, gdy bardziej zabezpiecza tyły?
– Dla mnie pozycja Koke jako trzeciego zawodnika w środku jest ważna dla zespołu. Jest daleko od lewego obrońcy, więc umożliwia Filipe Luísowi wykorzystanie całej flanki. Z kolei w innym wypadku może grać prawie, że na wysokości napastnika, ponieważ Gabi robi coś takiego, że zabezpiecza wielki fragment boiska w środku i na prawej stronie. A jeśli ustawiam Koke w środku, obok Gabiego, to ich role się pokrywają. Dlatego potrzebuję napastnika. Próbowałem tysiąc razy z Correą, który świetnie spisał się w Walencji.
Kto pełni rolę Simeone na boisku?
– Jestem bardzo szczęśliwy, ponieważ mam kilku chłopaków, którzy mnie przypominają. Bardzo to sobie cenię. Dużą wartość przypisuję Godinowi, Gabiemu i Koke. Ta trójka i Griezmann to niewątpliwie osoby, które odzwierciedlają to, czego potrzebuje cała drużyna.
Co jest najlepszą rzeczą, jaką Simeone zrobił w Atlético?
– O tym niech rozmawiają kibice.
Więc co jeszcze jest do zrobienia?
– To co napędza mnie do pracy to dążenie do ciągłego rozwijania klubu. Przysięgam. To, co mnie tutaj zatrzymuje, to energia i postawa piłkarzy, ich mowa ciała, która pozostaje pozytywna. Z kolei to, co mnie zawsze dobija, to widok ludzi popadających w stagnację.
* – w tym przypadku: kluczowe podania
Tłumaczenie wywiadu, który ukazał się na stronie hiszpańskiego dziennika AS.