Ernesto Valverde ma szczęście, czego nie można powiedzieć o jego drużynie. Chyba tylko z dwóch powodów – przez wyrobioną markę i brak godnego następcy na rynku – wciąż utrzymuje swoją posadę. Bo jeśli można kogoś winić za kryzys Athleticu, to jest to przede wszystkim jego trener. Oto lista grzechów głównych szkoleniowca z Estremadury:
1. Źle przepracowany presezon
Żeby dobrze zobrazować problem Lwów trzeba cofnąć się do pretemporady. Już wtedy dało się zaobserwować niepokojące oznaki, które do dziś tylko nabierały mocy. Nie chodzi tu jednak o wyniki sparingów, bo te Athletic miał bardzo dobre. Jak się niestety okazało, to właśnie wtedy drużyna z Bilbao osiągnęła szczyt formy. Można przypuszczać, iż tak dobre spotkania rozegrali oni jeszcze z rozpędu po historycznym poprzednim sezonie. Ernesto Valverde nie przewidział więc problemu. Podczas okresu przygotowawczego, który powinien być przecież najwłaściwszym czasem do szukania nowych rozwiązań i planów awaryjnych, El Txingurri pozostał bierny. Szkoleniowiec chyba liczył, iż stworzony przez niego samograj rozegra równie dobry sezon na tych samych, de facto bardzo prostych do rozszyfrowania, schematach.
2. Nieznalezienie następcy dla Andera Herrery
Wydawało się, że po odejściu wychowanka Realu Saragossa konieczna będzie zmiana koncepcji gry i przejście na ustawienie 4-4-2, które idealnie pasuje do potencjału kadrowego Lwów. Valverde trzyma się jednak starej formacji lecz nie udaje mu się znaleźć nikogo, kto mógłby wejść w buty obecnego piłkarza Manchesteru United. Desygnuje więc do roli wysuniętego rozgrywającego różnych zawodników – od młodziutkiego Unaia Lópeza, przez Beñata do Oscara de Marcosa. Żaden z nich nie ma jednak predyspozycji do gry tuż za plecami Aduriza. Dodatkowo El Txingurri często rotuje tymi trzema piłkarzami, więc tak naprawdę trudno o jakąkolwiek stabilizację i progres, skoro w ciągu tygodnia zawodnicy trenują na innych pozycjach niż grają w weekend. I tak jest praktycznie co tydzień, dlatego też poczynania ofensywne Athleticu są w tym sezonie skrajnie chaotyczne. Większość przeprowadzanych akcji wygląda na desperackie próby przedarcia się z piłką w okolice szesnastki, bo nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności za rozegranie.
3. Minimalizm transferowy
W letnim okienku do klubu został sprowadzony tylko jeden nowy zawodnik – Borja Viguera. Oczywiście ściągnięcie króla strzelców Segunda División było posunięciem logicznym, tym bardziej biorąc pod uwagę niski koszt zakupu (milion euro). Zastanawiać może jednak fakt, dlaczego do Athleticu nie sprowadzono z Osasuny Roberto Torresa, piłkarza, który w roli mediapunty czuje się jak ryba w wodzie. Względy finansowe należy wykluczyć, bo zawodnik los Rojillos kosztowałby około trzech milionów euro. Sam Torres przyznawał nawet, że chętnie dołączyłby do drużyny Lwów, z kolei media zgodnie donosiły o zainteresowaniu ze strony klubu z Bilbao. Jak więc logicznie wytłumaczyć to, iż ostatecznie do transferu nie doszło? Podobnie można domyślać się, iż zwykłym kaprysem ze strony Valverde było „odstrzelenie” ze składu kilku zawodników (Iñigo Ruiz de Galarreta, Iñigo Pérez, Iker Guarrotxena, Jonas Ramalho) nawet bez ich wcześniejszego sprawdzenia.
4. Przygotowanie motoryczne
A raczej jego brak. Bo o odpowiedniej kondycji fizycznej trudno mówić, gdy już pod koniec września, po godzinie gry zawodnicy oddychają rękawami. I taka tendencja utrzymywała się i utrzymuje nadal. Na palcach jednej ręki można policzyć mecze, w których Athletic był w stanie rywalizować jak równy z równym przez 90 minut. W większości spotkań Lwy wyglądają fatalnie pod względem motoryki – piłkarze są ociężali, co przekłada się na ich zły proces decyzyjny, a także szybkość reakcji. To z kolei powoduje liczne błędy zarówno w ustawieniu formacji, jak i te indywidualne, które są prawdziwą zmorą podopiecznych Ernesto Valverde. Szkoleniowiec ewidentnie źle przygotował zespół przeciążając zawodników już w presezonie częstotliwością rozgrywania sparingów, a także częstym pomijaniem treningów kondycyjnych oraz regeneracyjnych. Efekty są widoczne gołym okiem.
5. Brak rotacji
Ta kwestia praktycznie łączy się z poprzednią. Wielu piłkarzy, choć maksymalnie wyeksploatowanych, rozgrywa niemal wszystkie spotkania od A do Z, po 90 minut w każdym. Szczególnie warto zwrócić uwagę na Mikela Balenziagę, Mikela Rico oraz Aymerica Laporte’a. Pierwszy rozegrał jak dotąd 96% możliwych minut (2778/2880), drugi 90% (2674/2970), trzeci 88% (2600/2970). To dobitnie pokazuje, iż Ernesto Valverde popełnia ten sam błąd co Marcelo Bielsa. Spośród dostępnych zawodników wybrał sobie ulubieńców, na których stawia bezwarunkowo, tym samym zajeżdżając ich fizycznie. Z drugiej strony, są przecież w kadrze piłkarze, którzy mogliby godnie zastąpić każdego z nich. Mowa tu o Jonie Aurtenetxe, Eriku Moránie czy Agerze Aketxe. Godny uwagi, choć z niewiadomych przyczyn pomijany, jest też Kike Sola. Moránem swego czasu nawet interesowała się Barcelona, więc to chyba dobra rekomendacja drzemiącego w nim potencjału. Wszyscy oni potrzebują tylko zaufania i ogarnia, jednak jak mają je zdobyć, gdy El Txingurri kompletnie ich ignoruje? To błędne koło. Valverde stawia na zawodników doświadczonych, nawet gdy notorycznie zawodzą. I nic nie wskazuje na to, by wkrótce miało się to zmienić.
6. Taktyka
Szkoleniowiec Athleticu ma do dyspozycji bardzo plastyczną kadrę, czego jednak w ogóle nie potrafi wykorzystać. W poprzednim sezonie Lwy były drużyną, która potrafiła ustawić się odpowiednio pod każdego rywala, niwelując jego największe atuty. Nie widać tego w obecnych rozgrywkach, bo zawodnicy na niezależnie od strategii przeciwnika pozostają bierni na jego taktykę. Valverde słyszy, że gdzieś dzwoni, ale nie wie, w którym kościele. W efekcie zamiast poszukać korekt w ogólnym ustawieniu po prostu rotuje personaliami na wielu pozycjach, sztywno trzymając się 4-2-3-1, do którego brakuje mu odpowiednich wykonawców. Praktycznie co mecz możemy ujrzeć iż jakiś zawodnik, albo nawet kilku jednocześnie, gra na innej pozycji niż powinien. Tutaj za przykład jeszcze raz mogą posłużyć Beñat czy Unai López, którzy muszą pełnić rolę mediapunty, chociaż w całych swoich karierach nigdy jako mediapunta nie grali. Viguera z kolei, najlepiej spisujący się jako podwieszony napastnik rzucany jest po skrzydłach, a z Oscara de Marcosa El Txingurri na siłę próbuje zrobić prawego obrońcę. Guillermo zaś, który przez kilka lat w rezerwach i niższych kategoriach wiekowych grał jako prawy napastnik, najczęściej występuje w roli dziewiątki. Dobrze chociaż, iż Valverde odszedł od pomysłu wystawiania Susaety na lewym skrzydle.
7. Brak autokrytyki
Najgorsza jest w tym wszystkim ślepa ambicja trenera Athleticu. Za wszelką cenę próbuje udowodnić zarówno sobie, piłkarzom, włodarzom jak i kibicom, iż to on ma rację i to właśnie jego koncepcja prowadzenia zespołu jest właściwa. Niestety, jak pokazują wyniki takie myślenie nie idzie w parze z rzeczywistością. Na Valverde w obecnym sezonie można patrzeć przez pryzmat arogancji – szkoleniowiec z Estremadury zachowuje się bowiem jakby uważał, że jest nieomylny, a kryzys Lwów to wypadkowa pecha i przypadku. W takim tonie często wypowiada się na konferencjach nawiązując chociażby do częstych kontuzji czy braku czasu w związku z grą w na trzech frontach. Dla klubu piłkarskiego nie ma nic gorszego niż trener, który nie potrafi posypać głowy popiołem, a z popełnianych błędów nie wyciąga żadnych wniosków, tylko wiecznie szuka wymówek…
Konsekwencje konsekwencji
Atmosfera w Athleticu robi się coraz bardziej napięta. Sprzeciw wobec fatalnej postawy Lwów zaczynają zgłaszać kibice – po jednym z ostatnich meczów wygwizdali drużynę, po innym wyjęli białe chusteczki i zaczęli nimi machać w kierunku Valverde. Mimo tego Josu Urrutia nie robi gwałtownych ruchów. Na początku roku mówiło się, iż jeśli sytuacja Lwów w tabeli się poprawi będzie on pewny reelekcji i nikt nawet nie zgłosi kontrkandydatury w nadchodzących wyborach. Athletic nie potrafi jednak wyjść z kryzysu, więc zainteresowanie posadą prezydenta wyraził Fernando Macua, który zasiadał już za sterami klubu w latach 2007-11. Jeśli wygryzie on Urrutię ze stanowiska, prawdopodobnie postanowi nie kontynuować współpracy z Valverde. Plany obecnego prezydenta co do obsady trenerskiej nie są znane. Abstrahując od politycznych rozgrywek, El Txingurri nie ma po swojej stronie praktycznie żadnych rzeczowych argumentów, nie może nawet powołać się na zmianę pokoleniową w drużynie, bo ta po prostu nie zachodzi. Kibice z pewnością wybaczyliby mu fatalne wyniki, gdyby wynikały one z częstego dawania szans młodzieży lub rewolucji kadrowej, ale przecież w Athleticu takie wydarzenia nie miały miejsca.
Czy w dobie tych wszystkich aspektów Ernesto Valverde zasługuje na kolejne szanse? Moim zdaniem nie i w razie dalszego pikowania w tabeli Josu Urrutia powinien go zwolnić. A ile jeszcze szans Wy dalibyście trenerowi z Estremadury?