
Mniej więcej po trzech miesiącach każdy barcelonista może odczuwać swoiste déjà vu. Określenie „los polacos” pasuje do Katalończyków idealnie – otrzymują mnóstwo obietnic, a realia są od nich zupełnie odmienne. Jak na to reagują zarówno miejscowi jak i polscy culés?
Zawsze interesowały mnie opinie innych kibiców, dlatego też założyłem twittera, lubię zaglądać na fora internetowe czy nawet czytać komentarze na stronach klubowych. Te ostatnie są zresztą wylęgarnią geniuszy wychowanych na FIFIE, ale nawet wśród nich trafiają się osoby, z którymi warto dyskutować, lub chociaż przeczytać jakie mają zdanie na dany temat. A że sytuacja Barcelony jest taka a nie inna, to zawsze znajdzie się temat do rozmowy.
W naszym klubie dzieje się źle – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Co jednak oznacza słowo „źle” w tym konkretnym przypadku? Niepokojąca jest skala tego jak wiele osób popada w skrajności. Tu za przykład może posłużyć chociażby sytuacja kadrowa Barcelony, szczególnie jeśli chodzi o środek pola, która podzieliła barcelonismo. Z jednej strony stworzył się obóz fanów-konswerwatystów – według nich doświadczenie oraz konsekwencja to fundamenty dobrej formy. Drudzy zaś postulują wymianę pokoleniową i włączenie do pierwszego składu takich zawodników jak Samper czy Adama, przejście na inne ustawienie i tak dalej, i tak dalej…
W tym momencie należałoby jednak postawić pytanie – czy to piłkarze powinni być dobierani względem taktyki, czy może odwrotnie? Odpowiedzcie sami, zgodnie z własnym sumieniem. Ja sądzę natomiast, że obie te kwestie powinny być składowymi w dążeniu do realizacji realnych potrzeb drużyny, a nie celami samymi w sobie. To taka mała dygresja.
Przede wszystkim jednak, barceloniści są rozpieszczeni. Mając w pamięci niedawne sukcesy nie mogą się pogodzić, że po latach tłustych jak zawsze przychodzą chude. Prawda, trzeba robić wszystko, by te drugie trwały jak najkrócej, ale to skomplikowany proces. Dziś kibic jedynie wymaga, rzadziej próbuje cokolwiek zrozumieć. Dlatego też jest tak wiele osób w naszym środowisku, które chętnie przełożyłyby zjawisko zidanes y pavones na nasz klub – z przodu Neymar, Messi, Suárez, z tyłu Samper, Bartra i Montoya. Bez komentarza. Przez ten sam pryzmat można spojrzeć na to jak prowadzony jest klub. Nad Camp Nou wciąż unosi się duch PepTeamu, niedoścignionego wzoru, do którego wciąż chcemy równać. Pisząc „chcemy” stawiam zarzut włodarzom Barcelony (tfu!), kolejnym trenerom oraz samym piłkarzom. Od jakiegoś czasu próbuje się przecież reanimować trupa. Wciąż faworyzujemy wychowanków i to w nich od dłuższego czasu upatrujemy zbawienia, które wcale nie musi nadejść. To też przez sentyment wciąż bardzo ważne role odgrywają u nas Alves, Xavi czy Pedro (choć ten ostatni na szczęście coraz rzadziej) – postaci uznane, ale już nie tak przydatne, żeby nie powiedzieć brutalnie, zbędne. Skoro trzymamy w kadrze piłkarzy za zasługi, to może zatrudnijmy znów Rivaldo i Stoiczkowa?
Równie przesadzona bywa także panika wobec niezbyt klarownego stylu Barcelony. Po porażkach z Realem i Celtą tyle przecież mówiło się o (kolejnym) kryzysie, wieszczono scenariusze czarne jak nasze niegdysiejsze trykoty wyjazdowe… Do poprawy jest oczywiście sporo, ale czy jeszcze więcej rotacji kadrowych by pomogło? Nie można mieć takiej pewności. Zastrzec należy tylko, że część pieniędzy podczas ostatniego okienka transferowego po prostu wydany w błoto #Douglas #Vermaelen. Nie da się jednak zbudować czegoś trwałego w tak krótkim czasie, dlatego dziwi mnie panikowanie i zwalnianie Lucho za każdym razem, gdy drużynie akurat się nie powiedzie. Jestem ciekaw reakcji tych samych osób gdybyśmy znaleźli się nagle w takiej sytuacji jak za czasów Gasparta, czy nie daj Boże Llaudeta.
Bez urazy, nie chcę krytykować tych, którzy zakochali się w Barcelonie właśnie za kadencji Guardioli. Każdy przecież kiedyś zaczynał. Godni pożałowania są natomiast kibice sukcesów, ale na nich szkoda klawiatury. Chciałbym jednak, żeby więcej osób potrafiło spojrzeć na Blaugranę trzeźwym okiem. Tutaj szczególnie dobra ilustracją jest możliwy powrót Laporty na stanowisko prezydenta katalońskiego klubu. Rozumiem, że po ostatnich skandalach z Rosellem i Bartomeu w rolach głównych każdy kandydat wydaje się lepszy, ale to sprawia, że na Laportę patrzy się przez różowe okulary. Lewe układy na wschodzie, mnóstwo fatalnych transferów – tak, wiem, będziecie kontrargumentować wcześniej wspomnianymi Douglasem i Vermaelenem – zbyt częste mieszanie klubu w swoje polityczne działania. To tylko część grzechów i grzeszków, jakich się dopuścił. Mimo to faktycznie i ja wolę (s)ekscesy Laporty z uzbeckimi dziwkami od tych z udziałem ojca Neymara. Ale nie róbmy z niego ponownie schodzącego na ziemię Chrystusa!
Chcieliśmy rewolucji, więc ją dostaliśmy. Zadowoleni? Ja nie. Czas młodzieży dobiegł końca tak szybko jak się zaczął, a w dobie wiszącego jak gilotyna nad głowami barcelonistów bana transferowego nie potrafiliśmy zabezpieczyć prawej obrony, po raz kolejny dobiliśmy podejrzanego targu z Brazylijczykami, kupiliśmy też belgijskiego Diaby’ego. Zubi, bloody hell!
Nie, nie wiem co byłoby dobrym rozwiązaniem dla problemów Blaugrany – abstrahując oczywiście od od wszelakich zmian w zarządzie. Z milionów opinii przeczytanych w internecie, w gazetach, zasłyszanych w pubach podczas meczów wnioskuję jednak, że nie tylko ja nie mam pojęcia jak i w jakiej kolejności trzeba ten zespół naprawiać. Z tych właśnie milionów kibicowskich opinii wyłania się jedna wielka mitomania i anarchizm, które brutalnie i dokładnie opisują także drużynę. W Barcelonie nikt nie ma dobrego planu i nawet przy Canaletes panuje przygnębiająca cisza…