Miniony miesiąc w Segunda División nie przyniósł żadnych nadspodziewanych rozstrzygnięć. Owszem, sytuacja z tygodnia na tydzień staje się klarowniejsza, ale wszelkie „niespodzianki” należy bardziej odebrać z ironicznym uśmieszkiem aniżeli ze zdumieniem. Wkraczamy bowiem w decydującą fazę sezonu, która odpowie na pytanie, kogo spotka zaszczyt awansu do La Liga, a kto jedynie żartował, że tego dokona.
Na problemy Muñoz
Zanim jednak przejdę do sedna, nadam komunikat z ostatniej chwili: Paco Herrera nie jest już trenerem Saragossy! Władze Realu uznały, że dla dobra klubu lepiej będzie jeśli stery przejmie inny szkoleniowiec. Trener znany w środowisku, oczywiście. Nic więc dziwnego, że wybór padł na Víctora Muñoza. Kojarzycie tego pana? Tak, to ten sam, który trenował Los Blanquillos w latach 2004-2006, okraszając ów okres tryumfem w Copa de Rey (2004) i później w krajowym superpucharze.
Bywalców La Romaerda aktualnie dzielimy na dwie grupy: na takich, dla których szklanka jest do połowy pusta, a dwunasta pozycja (po 30 kolejkach) z dwupunktową przewagą nad strefą spadkową to katastrofa oraz na takich, którzy w tym samym naczyniu dostrzegają połowiczną zawartość płynu, środek tabeli uznając za idealny przyczółek przed ostatecznym natarciem na strefę barażową (strata czterech punktów). Włodarze zespołu z Aragonii pamiętają, kiedy dziesięć lat temu Muñoz przejął biało-niebieskich, gdy ci bronili wicemistrzostwa Hiszpanii i być może z pomocą wspomnień podjęli decyzję o ponownym zaangażowaniu byłego doświadczonego reprezentanta La Selección. W każdym razie – dwa razy do tej samej rzeki nie powinno się wchodzić. Zwłaszcza gdy przemieniła się w rwący potok pozbawiony dna.
Odrodzenie „gigantów”
Kiedyś w Sentimento krytykowałem Barcelonę B i Real Castillę za słabą grę oraz małe zaangażowanie w rozgrywki Liga Adelante. Byłem bliższy przekonaniom, iż obie ekipy dbają jedynie o swobodny przepływ kadrowy na liniach ze swoimi pierwszoligowymi odpowiednikami, prawdziwymi gigantami. To było wówczas, gdy obie drużyny okupowały ogon klasyfikacji Segunda, a perspektywy postępu ograniczały beznadziejne rezultaty (np. 0:6 Castilli z Eibar).
Teraz sytuacja jest zgoła odmienna. W listopadzie z madryckiego zespołu zwolniono największego wroga Jose Mourinho z czasów jego pobytu w stolicy – Alberta Torila. Zespół pod opiekę wziął Manolo Díaz, trener, któremu podczas młodości nie udało się przebić do pierwszego zespołu Królewskich, mimo wielu lat występów w rezerwach. Wpływ Manolo na poczynania Castilli należy ocenić pozytywnie. W błyskawicznym tempie drużyna odrobiła znaczną stratę i opuściła czerwoną strefę degradacji. Aktualnie na fali wznoszącej są José Rodríguez (nie mylić oczywiście z Jesé) i pozyskany zimą z Santosu William José. Znając podejście Carlo Ancelottiego do futbolistów z kantyny, w kolejnej edycji La Liga nie powinno zabraknąć ich udziału, choćby epizodycznego, w akcjach z CR7, Bale’m i spółką. A mini Barca? W pogoni za dobrą lokatą wystartowała znacznie wcześniej. Eusebio, rzecz jasna, kreuje styl według wytycznych Blaugrany. Wysoki pressing czy tiki-taka nie są obce choćby Denísowi Suárezowi i Javierowi Espinosie. Zatem kandydatów do pierwszoligowego eksportu ciąg dalszy, choć różnica klas jest póki co niepodważalna.
Lutowe mini El Clásico rozstrzygnęło się na korzyść Królewskich (3:1). Udany rewanż za rundę wiosenną (0:2) to dobry prognostyk przed ostatecznym bojem o utrzymaniem. Póki co, obie ekipy prezentują dobry futbol, wystarczający na realia Segunda. Brak wyskoków? Niby po co – i tak zgodnie z regulaminem LFP Barca B i Real Castilla nie mogą partycypować w rozgrywkach na najwyższym ligowym szczeblu.
Psikus
Cofamy się do sierpnia 2013 roku. Wymieniamy pretendentów do awansu: Sporting Gijón, Deportivo, Saragossa, Mallorca, Las Palmas, Hercules. Teraz kandydatów do spadku: Eibar, Real Jaén, Lugo, Sabadell… jakież zdziwienie musi wywoływać liderowanie Eibar na dwa miesiące przed finiszem! Cóż, jak to Baskowie, odznaczają się walecznością (tak cenną w Segunda), ale nawet najwięksi (i najstarsi) optymiści z Estadio Municipal de Ipurúa nie spodziewali się takiego obrotu spraw. Nie mam żadnych wątpliwości, iż sportowy potencjał Los Armeros jest nie mniejszy chociażby od Elche, które w poprzedniej kampanii wygrało rywalizację w Liga Adelante, a dziś skutecznie walczy o przedłużenie pobytu w La Liga. Niegdyś (w sezonie 2004/05 – przyp. red.) trener Gaizka Garitano był jednym z najważniejszych ogniw zespołu, który otarł się o Primera, w najbliższym czasie może zostać ojcem największego sukcesu w historii klubu. Na razie to Eibar robi psikusa faworytowi – Deportivo – ale Mikel Arruabarrena (niedoszły gwiazdor warszawskiej Legii) wraz z resztą muszą się mieć na baczności. Galicjanie też potrafią wykręcić niezły numer.
Mam ogromny sentyment do peryferyjnych drużyn z niewielkimi osiągnięciami, bez wielkiego budżetu i mocarstwowych planów, więc nie kryję zamiłowania do Eibar. Przyznam, że z otwartymi rękoma przyjąłbym piłkarzy Garitano w Primera División, najlepiej kosztem Getafe lub Osasuny. Żeby jednak nie zapeszać, postaram się do końca sezonu nie pisnąć słówka o tej ekipie. No… przynajmniej słów pochwały.
Ot, kombinator
Skoro napomniałem wcześniej o Dépor, jestem zobowiązany rozwinąć swą myśl. Otóż, jako Deportivista co nieco wiem odnośnie Galicjan i za każdym razem niebiesko-biali zaskakują mnie. In plus i in minus. Aktualnie w swoim notesie stawiam minusa Fernando Vázquezowi, nie na tyle dużego, by zachwiać jednak jego posadą. Stawiam sprawę uczciwie – dla mnie szkoleniowiec ma niepodważalną pozycję w La Corunii, a zmiana mojego zdania może być podyktowana jedynie brakiem promocji do wyższej klasy. Trudno mi jednak wychwalać w niebiosa Vázqueza, bo człowiek, który przed rozpoczęciem pracy w Galicji komentował dla hiszpańskiej telewizji Ligę Mistrzów siłą rzeczy musi odznaczać się nietuzinkową wiedzą taktyczną. W końcu w jego gestii leżała ocena strategii europejskich gigantów na ekranach 48-milionowego narodu. Tymczasem FV sprawia wrażenie bezradnego. Fakt, Los Turcos mają to, czego chcą – na ten moment z drugiego miejsca należy im się bezpośredni awans, ale mankamentów w poczynaniach Deportivo jest ciągle co niemiara. Paradoksalnie gdy udało się zwalczyć ten największy – grę obronną, błyskawicznie zrodził się kolejny – ten ofensywny. Dzisiejsze Dépor przypomina odwrotność drużyny sprzed sezonu. Wtedy napad resztkami sił starał się zmazać plamy, którymi defensorzy brudzili honor zespołu. Teraz defensywę tworzy solidny blok, nie do przejścia w wielu konfrontacjach, za to brakuje siły uderzenia. I na nic zdał się zimowy angaż Bryana Rabello z Sevilli i ten niedawny Diego Ifrána z RSSS, skoro zeszłoroczni spadkowicze najczęściej odnoszą wiktorie w systemie „greckim” (byle jak, byle wygrać jedną bramką). Vázquez staje na głowie, zmienia ustawienia, rotuje składem, nie ma kolejki, w której Hiszpan nie wykombinuje jakiegoś z pozoru skutecznego rozwiązania, a mimo to z El Riazor zwyczajnie wieje nudą. Tak więc Panie trenerze, ¿Qué pasa?
Coraz częstsza impotencja Deportivo jest głównym powodem liderowania Eibar, które potrafi wygrać z polotem, nawet aplikując rywalowi sześć goli. Po bezpośrednim starciu obu ekip ręce w górę w geście tryumfu również mogli podnieść zawodnicy z Kraju Basków. Powszechnie nieznana drużyna gra na nosie mistrzowi kraju z 2000 roku. Cholera, miałem już nie wspominać o tych skubańcach…