Sandro Rosell nie jest już prezydentem FC Barcelony. Sternik Blaugrany zrezygnował ze swojej posady tuż po wybuchu afery związanej z letnim sprowadzeniem Neymara. Hiszpańskie media nie nadążały z serwowaniem najświeższych informacji ze stolicy Katalonii. Jednym słowem: chaos. Do kolejnych wyborów na tę funkcję, władzę w klubie obejmuje Josep Maria Bartomeu. Podobna zmiana miała miejsce w La Corunii. Tam, po 25 latach panowania Augusto Césara Lendoiro, również wyłoniono nową miotłę.
Wydawałoby się, że wszystko powinno stać się na odwrót. Barcelona uznawana za wzór, klub bezkonfliktowy, pełen sukcesów nie tylko sportowych, ale i organizacyjnych, żegna się ze swoim prezydentem. I bynajmniej nie było to radosne pożegnanie – wystarczy wysłuchać komentarzy oponentów Rosella, z jego poprzednikiem Joanem Laportą na czele, aby dopełnić obraz niechęci, jaki panuje wśród niektórych ze środowiska. Tymczasem w nerwowej Galicji, gdzie prócz pieniędzy brakuje też sukcesów, organizacji i wsparcia, zmiana warty odbyła się zadziwiająco kulturalnie, niczym na wiedeńskim bankiecie. Nie zabrakło wspaniałych momentów, ciepłych słów z ust konkurentów, ich deklaracji pomocy, a także owacji na stojąco.
Nowa era
Okazuje się, że życie po Lendoiro może istnieć. Po ćwierćwieczu przesiadywania na tronie i dzierżenia palmy pierwszeństwa w Deportivo, sam zainteresowany ogłosił swoją rezygnację w Wigilię A.D. 2013. Od razu tempa nabrał wyścig kandydatów po schedę charyzmatycznego Hiszpana. Wielkim faworytem ogłoszony został Constantino Fernández Pico, czyli po prostu: Tino. Rzeczywiście jego notowania wśród upoważnionych do oddania głosu były wysokie. Już na wstępie chwalił się mediom 30-procentowym poparciem wśród akredytowanych. Jak pokazała przyszłość, okazała się ona ponad dwukrotnie wyższe (72,09%) i tym samym stał się 41. prezydentem Realu Club Deportivo La Coruña.
Do sądnego dnia doszło 21 stycznia, zwyczajnie w Dzień Babci. W ogromnej hali zebrali się głosujący, by (być może) wyłonić zwycięzcę wyborów o godzinie 20:00. Wygrana Tino nie wzbudziła żadnych wątpliwości. Nokaut już w pierwszej rundzie oznaczał, że jego kandydatura miała zdecydowanie więcej zwolenników niż przeciwników. Brzmi nieźle — wszak szczera pomoc oddanych nowemu prezydentowi powinna zadziałać na plus dla klubu. Co więcej, nawet pretendujący — Germán Rodríguez Conchado i Manuel López Cascallar (Conchado zwietrzając swoje mizerne szanse na zwycięstwo, zrezygnował z kandydatury na chwilę przed ostatecznym rozstrzygnięciem) — wypowiadali się serdecznie o Fernándezie, deklarując wsparcie w dalszym kierowaniu Deportivo. „Moim ostatnim przesłaniem jest to, że od jutra Tino będzie miał moje wsparcie, tak jak miał je Lendoiro, pełniąc rolę prezydenta, ponieważ nie możemy pozwolić sobie na podziały. Tino — jesteś teraz moim prezydentem, gratuluję!” — przemówił Cascallar. Głos również zabrał — a jakże — sam Lendoiro: „Dzisiejszy wieczór nie jest moim wieczorem. To jest wieczór Pana Constantino Fernándeza. W imieniu Rady Dyrektorów pragnę złożyć Ci gratulacje, dodając, że jesteśmy do twoich usług”. Za te słowa, były już pryncypał, otrzymał owacje na stojąco od publiczności, by za chwilę wykonać popularny gest misia ze swoim następcą.
Takich słodkości zabrakło jednak w ostatnim miesiącu — wtedy konkurenci niemal skakali sobie do gardeł. Tradycyjnie — jak to przy okazji wyborów — nie zabrakło niesnasek, wyciągania brudów czy pogróżek sądami. Są tacy, którzy rezygnację Lendorio odebrali jako uwolnienie się od presji stojącego tuż za plecami, co raz podstawiającemu nogę swojemu poprzednikowi, Tino. Po takiej kampanii raczej spodziewano się masowego wybuchu złości tłumu, wiadomo — Galicja, krewki region. Jednakże obecnej publice bliżej było do wzruszenia, niźli palpitacji serca.
Ekonomista
Constantino Fernández to znana osobowość w Galicji. Z wykształcenia ekonomista, prowadzi swoją firmę (Altia), działającą w sektorze technologii informacyjnej i komunikacyjnej. Posiada udziały w Deportivo. W przeszłości koszykarz oraz trener tejże dyscypliny. Miał zaszczyt stać na czele Galicyjskiej Federacji Koszykarskiej. To właśnie zamiłowanie do sportu, możliwości finansowe i doświadczenie w zarządzaniu skłoniły Tino do rywalizacji w wyścigu o prezydenturę w Dépor. Wraz z osiągnięciem celu, otworzyła się przed nim lista zadań, którym musi sprostać jako najważniejsza postać w klubie. Porozumienia z bankami i urzędami to sprawa nadrzędna (forma spłaty ponad 160 milionów euro zadłużenia – przyp. red.), bez nich kondycja finansowa Realu Club Deportivo de La Coruña, S.A.D. permanentnie będzie się pogarszać. Nie mniej ważne będzie skompletowanie składu, który wywalczy awans do La Liga, a później zapewni w niej utrzymanie. Ostatnim wyzwaniem jest rozwiązanie konfliktu na linii Deportivo–Mediapro, w kwestii kontraktu telewizyjnego, choć istnieje zagrożenie, iż kolejna niezgoda zachwieje relacjami Tino –kibice.
Tu dochodzimy do sedna. Altia sponsoruje wiele galicyjskich klubów sportowych, także Celtę z Vigo — zespół znienawidzony do śmierci w La Corunii. Co gorsza, nowy władca nie wypiera się „grzechu”, podkreślając publicznie zadowolenie z dobrych wyników Los Celtiñas. Trudno więc o przychylność fanatyków z El Riazor względem niego. Ku polepszeniu tego, Fernández rozpoczął prace w tempie ekspresowym. Pociąg prowadzony przez niego rozpędził się do szybkości przybliżonej francuskiemu TGV, by jak najszybciej dobrnąć do ostatniej stacji (czyt. do sukcesu). Już w dzień po wyborach odwiedził na treningu zespół, wytłumaczywszy zawodnikom trasę, którą wspólnie obiorą. Zagwarantował również wsparcie trenerowi Fernando Vázquezowi. Kolejnego dnia wyruszył do stolicy, by spotkać się z prezesem LFP — Javierem Tebasem. 24 godziny później spłynęła wiadomość, iż na zasadzie wypożyczenia deportivistas wzmocni utalentowany Chilijczyk (posiadający polskie korzenie) z Sevilli, Bryan Rabello. Zdolny 20-latek pozostanie na północy Hiszpanii do końca sezonu. Wygląda więc na to, że dewiza świeżo upieczonego prezydenta — „Vamos a ganar este partido” („zwyciężymy ten mecz”) — adekwatnie wyraża starania Tino Fernándeza, który dwa tygodnie temu zebrał pierwsze owoce pracy. Jego maszyna rozjechała na torach Córdobę (1:0 na wyjeździe – przyp. red.) po okresie lekkiego zastoju. Później jednak zdarzyła się wpadka z Murcią.
Wciąż futbol mu w głowie
A co stanie się z odchodzącym w cień Lendoiro? W Galicji znany jest ze swojego pisarskiego zamiłowania, stąd też nikogo nie dziwi jego list otwarty do kibiców, który udostępniła oficjalna strona Deportivo, w momencie pierwszych narad Tino z zespołem. Dziękuje w nim za 25 lat wsparcia dla niego i drużyny, zarówno w chwilach tryumfu, jak i blamażu. Przeprasza za popełnione błędy i zaświadcza, jakoby zawsze dawał z siebie sto procent możliwości. W innych wypowiedziach, jak choćby dla „Marki”, wspomina najtrudniejsze decyzje za biurkiem oraz deklaruje chęć dalszego partycypowania w świecie sportu. Na razie nielubiący leniuchować ojciec SuperDépor zamierza podjąć zasłużony odpoczynek, ale jak nabierze energii do pracy…
A my, pamiętający o tytule mistrzowskim w 2000 roku i deklasacji Milanu w Lidze Mistrzów, podobnie jak zebrani głosujący w hali, wstańmy i choć przez chwilę bijmy brawa dla człowieka, który w swoim złotym okresie notorycznie psuł krew Realowi i Barcelonie. Brawa choćby w zakamarkach wyobraźni. Augusto Césarze – to dla Ciebie!