Fernando Torres rozegrał wczoraj ostatni mecz w Atlético Madryt. Dzisiaj będzie więc sentymentalnie, bo – wybaczcie – ale inaczej się nie da.
* * *
„Jeśli tu przyjedziesz, zobaczysz dużo dzieciaków w parkach wokoło, topiących smutki w piwie i palących zioło” – rapował kilka lat temu jeden z tutejszych nastolatków. W oddalonej o 23 kilometry od stolicy robotniczej Fuenlabradzie życie nie jest łatwe. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przeżyło istny boom demograficzny i z liczącego ledwie 18 tysięcy mieszkańców przerodziło się w blisko dwustutysięczną aglomerację, skupiającą młodych imigrantów-robotników z Ameryki Południowej, Afryki i Chin. Dziś jest jednak zaliczane do najbiedniejszych miast w autonomicznej Wspólnocie Madrytu. Nazwa miejscowości wywodzi się najprawdopodobniej od Fuente labrada a cal y canto, czyli fontanny rzeźbionej wapnem i pięścią. Tutaj urodził się chłopiec, którego twarzy nigdy nie dotyczył upływ czasu.
„Chciałbym wspomnieć dziś mojego Dziadka, który dał mi najwspanialszy prezent – uczynił mnie kibicem Atlético”.
W pewne zimowe popołudnie, tuż po świętach Bożego Narodzenia, Fernando José Torres Sanz przyjechał z rodzicami do mieszkającego w Madrycie dziadka. Podczas posiłku zapytał on swojego wnuka: „a może pójdziemy zobaczyć dziś mecz Atlético?”. Atlético podejmowało wtedy u siebie Compostelę, a w skład zespołu wchodzili wówczas m.in. Diego Simeone i José Caminero. Los Colchoneros zremisowali 1:1, ale rozkochali serce młodego chłopaka, który rok później przyjedzie celebrować krajowy dublet – jeden z największych sukcesów w ponad stuletniej historii klubu.
„W szkole prawie każdy był za Realem Madryt i to była jedna z rzeczy, na którą najbardziej narzekał mój Dziadek Eulalio. Wytłumaczył mi, co oznacza bycie atlético. Mówił mi o uczuciach, które otaczają ten klub. Nie wymieniał nazwisk piłkarzy. Opowiadał o tym, co oznacza noszenie herbu Atlético na piersi, o niedźwiedziu i drzewie poziomkowym symbolizującym miasto. Atlético oznacza permanentną walkę z trudnościami, oznacza nigdy się nie poddawać, zawsze walczyć do końca. Dlatego mój Dziadek zawsze był atlético. I dlatego ja też chciałem nim zostać”.
* * *
Fernando Torres rozegrał swój ostatni mecz w barwach Atlético. Strzelił dwa gole przeciwko Eibarowi i zakończył długi rozdział w historii klubu. Nie będę się rozwodził nad jego przydatnością dla Colchoneros w tym, czy którymś z poprzednich sezonów. Nie wspomnę o wielu napadach złości i frustracji, które mnie ogarniały, gdy widziałem często sprawiającego wrażenie zrezygnowanego i załamanego momentami Fernando Torresa.
W czasach, w których sentymenty i uczucia w piłce wypierają kontrakty, bonusy i odprawy, to wszystko schodzi na dalszy plan. Ten dzisiejszy blog miał być przedstawieniem całej sylwetki Torresa, ale – po pierwsze, nie będę Was ściemniał – pochłonęła mnie atmosfera jego wczorajszego pożegnania. Filmiki z najlepszymi bramkami, odtworzenie prezentacji po powrocie, setki gifów i króciutkich wideo przedstawiających El Nino nie jako piłkarza, ale wciąż zajaranego na punkcie Atleti faceta, transmisja z uroczystości uhonorowania go na Estadio Metropolitano… To wszystko rozrosło się do tego stopnia, że chciałbym tutaj dzisiaj wstawić setki cytatów z wczoraj i ze wcześniejszych wywiadów, przeplatane tysiącami zdjęć. Nie da się tego ukryć – Fernando Torres piłkarz, zniechęcał do siebie swoją grą w tym sezonie. Ale to pożegnanie znów obudziło we mnie ducha sprzed 13 lat – ducha 11-latka, który wieszał sobie na tablicy korkowej nad łóżkiem plakaty El Niño z Bravo Sport.
* * *
Forma blogowa dopuszcza wszystko, co wymyśli sobie jego autor, dlatego pozwólcie, że teraz pójdę po nożyczki i taśmę klejącą. Na zamknięty rozdział o Torresie w Atleti przyjdzie jeszcze pora, na chłodno i bez pompy.
* * *
El Niño, gracias por tanto!