Rzadko się zdarza, by kibice przeciwnej drużyny zagrzewali swoich kolegów po szalu do oklaskiwania zawodnika rywala. „To wyjątkowe podziękowanie” – przyznał na gorąco po meczu bohater tegorocznego finału Copa del Rey, Andrés Iniesta.
Ernesto Valverde uznał, że Hiszpan wykonał swoją robotę i w 88 minucie zdecydował się na zmianę. Z trybun Wanda Metropolitano można było usłyszeć gromkie okrzyki: „Iniesta, Iniesta”. Tym bardziej doniosła to chwila, bo nazwisko legendy Blaugrany wykrzykiwali wspólnie sympatycy Sewilli i Barcelony. Valverde dał tym samym sposobność pożegnania się Andrésowi, ale może przede wszystkim pożegnania samego Iniesty w jego ostatnim ustępie finału o Puchar Hiszpanii. Gdy wreszcie wykonał swoją „rundę honorową” w kierunku ławki rezerwowych, ze łzami w oczach zbijał piątki i wymieniał uściski prawie z każdym, kto jeszcze przebywał na boisku.
Recital na Metropolitano
W prasie napisano, że najwyższe finałowe zwycięstwo musiało zostać przypieczętowane przez najważniejszego piłkarza w historii hiszpańskiej piłki. Obok Messiego najbardziej utytułowany zawodnik Barcelony z liczbą 31 zdobytych trofeów. Do tego wypadałoby wspomnieć dwa Mistrzostwa Europy i Mistrzostwo Świata. Można by rzec, wygrywa co chce i kiedy chce.
Don Andrés był reżyserem wichury, która spustoszyła Sewillę – napisał o sobotnim finale madrycki AS. Po urodzonym w Albacete Hiszpanie widać było szczególne pokłady emocji i energii. Imponował dynamiką i zaciekłością. W jednej sytuacji zrugał sędziego do tego stopnia, że otrzymał za swoje zachowanie żółtą kartkę. Widok wyprowadzonego z równowagi Iniesty to – musicie przyznać – rzadko spotykany obrazek.
Z piłką przy nodze był praktycznie nie do zatrzymania, co potwierdza statystyka wygranych dryblingów – 7. Najwięcej spośród wszystkich, którzy w tym finale wystąpili. Do tego dodajmy 78 (również najwięcej w meczu) celnych podań i bramkę, która po prostu musiała paść. Iniesta zaatakował, jak to ma w zwyczaju. Wszedł z głębi pola, oczekując prostopadłego podania w pole karne, a potem uczynił sztukę – nie oddał strzału z pierwszej piłki po długim rogu. Zamarkował strzał, kładąc na ziemię Davida Soríę. Później umieszczenie piłki w siatce było już tylko formalnością.
Tym występem kolejny raz obalił współczesną teorię o dominującej w futbolu roli mięśni, furii i walki. Tak, jak scharakteryzował go po Euro 2016 niemiecki Bild, pisząc, że na pierwszy rzut oka ten blady facet o siwych włosach i chudych nogach wydaje się nie pasować do świata piłki nożnej. Ale Iniesta jest żywym dowodem na to, że jeśli masz futbol we krwi, to wszystko jest proste.
Na własnych warunkach
Praktycznie każdy wielki piłkarz, który osiągnie status symbolu swojego klubu ma ochotę samemu zadecydować, kiedy dany okręt opuści. Jeśli klub, o którym mowa, należy do europejskiej czołówki i co roku walczy o wszystkie możliwe tytuły, takowa chęć przekształca się w marzenie. Najczęściej niemożliwe do spełnienia. Wybaczcie, ale cytuję z pamięci, nie pomnę autora. Zbyt wiele tekstów o Inieście w ostatnich dniach popełniono, by wszystkie spamiętać i co bardziej wartościowe sobie gdzieś odnotować.
Tak czy inaczej – Iniesta tego zaszczytu dostąpił. „Wziął Puchar Króla w swoje ręce, uprzednio dając koncert na murawie. I wszyscy zastanawiamy się, dlaczego tak naprawdę odchodzi” – to już Alfredo Relano z AS’a. Iniesta jednak dzięki swojej renomie zyskał prawo wyboru. Wcześniej, z czym – odnoszę wrażenie – nigdy wcześniej w piłce się nie spotkałem, podpisał umowę na czas nieokreślony. Zagwarantowano mu więc wybór odpowiedniego dla siebie momentu odejścia i towarzyszących mu okoliczności. Wszystko na jego własnych warunkach.
Z goła odmiennie w tym kontekście wygląda np. sytuacja będącego w tym samym wieku Fernando Torresa. Napastnik Atlético też dość niedawno ogłosił, że wraz z końcem bieżącego sezonu zakończy się jego historia w stołecznej drużynie. I chociaż uwielbienie dla obu w ich macierzystych klubach jest porównywalne, tak zupełnie inaczej ukształtowała się ich realna pozycja w obydwu drużynach. Rola Torresa marginalizowana jest już do granic możliwości, bo i nie oferuje on Atleti żadnej wartości boiskowej. W przypadku Iniesty z kolei wciąż zastanawiamy się, czy dzisiaj Barcelona może sobie pozwolić na odejście tak znaczącej postaci – nie tylko w szatni, ale może i przede wszystkim na murawie. Wszak przed Iniestą wciąż jeszcze pozostało wiele, wiele meczów do rozegrania na top poziomie.
Gatunek na wymarciu
To że półki w domu Iniesty nie zapełniają setki indywidualnych nagród nie jest jego problemem. To problem tych wszystkich nagród, ze Złotą Piłką włącznie. Andres ma tytuły, miliony fanów i niemożliwy do zmierzenia szacunek w całej Hiszpanii.
I tutaj nie chodzi tylko o walory boiskowe, gdzie jawi się nam jako artysta, bo uprawia sztukę upraszczania rzeczy trudnych. Obserwując go, masz wrażenie, że wszystko co robi, jest łatwe. Ale to przywilej pojedynczych jednostek – geniuszy. I to jest godne podziwu i szacunku.
L’Equipe: „Iniesta już nigdy nie będzie piłkarzem, jest cudem. Był jednym z architektów złotej ery La Roja. Później jego pozycja się zmieniła, ale wpływ na hiszpańską piłkę pozostaje taki sam. (…) To płuca Hiszpanii. Don Andrés jest wieczny”.
Iniesta zawsze był i wciąż jest wiarygodny. W każdym wywiadzie mówi szczerze, ale i z nieudawaną prostotą, pod którą często kryje się coś głębszego. Jest przecież gwiazdą, ale przede wszystkim jest normalnym facetem. A to na poziomie na który się wspiął nie jest na porządku dziennym. Bo przecież tylu, ilu cała Barcelona ma swoich zwolenników rozsianych na całym świecie, tylu ma też przeciwników i hejterów. Bo Barcelonę można nienawidzić, choćby za ich piłkarską sztuczność czy nawet teatralność (Albę szanuję doceniam za umiejętności, ale wybaczcie – nie cierpię tego barana).
W kraju Iniesta jest kochany i szanowany jak Hiszpania długa i szeroka. Po zdobyciu gola na wagę mistrzostwa świata Hiszpanii, spotykał się z wyrazami sympatii na każdym stadionie w kraju. Tylko w jednym miejscu Andrés musi(ał) wysłuchiwać wyzwisk i buczenia pod swoim adresem. Na San Mamés. Miłości między nim a kibicami Athletiku z Bilbao nie ma, odkąd z powodu faulu na Inieście z czerwoną kartką wyleciał z boiska Fernando Amorebieta. Spójrzcie na tę sytuację i oceńcie niedorzeczność całej historii.
* * *
Luis Nieto z hiszpańskiego AS’a napisał, że na znak smutku po schodzącym z piłkarskiej sceny Inieście, Javier Tebas powinien opuścić flagę w siedzibie LFP do połowy masztu. Wolę jednak sposób w jaki żegna się sam zainteresowany. Adios, Señor Iniesta. Dżentelmenie futbolu.