Nagromadzenie meczów derbowych w ostatnich kilku sezonach sprawia, że hiszpańskie media na wszelkie możliwe sposoby podgrzewają atmosferę przed kolejną potyczką pomiędzy Realem a Atlético. W obliczu nadzwyczaj wzmożonych spekulacji transferowych przed kolejnym starciem o panowanie w stolicy Kastylii, na pierwszy pozasportowy plan wysuwa się pakt „o nieagresji” między lokalnymi rywalami, który Królewscy rzekomo mają w najbliższym czasie zerwać.
Według hiszpańskich gazet, Real zapuścił sieci na przebywającego na wypożyczeniu w Deportivo Alaves, Theo Hernandéza. Klauzula jego wykupu – 24 miliony € nie powinna stanowić dla „Królewskich” żadnego problemu. Na drodze Los Blancos stoi jednak Atlético, które nie kwapi się do oddawania swoich zawodników lokalnemu konkurentowi, nawet za równowartość klauzuli. Rojiblancos są podobno tak zdeterminowani, by uniknąć transakcji z Realem, że są w stanie sprzedać swojego piłkarza Barcelonie za mniejszą kwotę. Przy trwającej ponad sto lat stołecznej rywalizacji, wyliczono, że tylko (albo aż?) 35 piłkarzy grało w obu madryckich ekipach. Wśród nich, między innymi Raúl Gonzalez, Hugo Sánchez czy Bernd Schuster. Jest jednak faktem, że ostatnie zlecenie przelewu, jakie wyszło z Concha Espina na rachunek Atlético miało miejsce jeszcze w 2000 roku, gdy Królewscy zapłacili swoim sąsiadom blisko 3,6 miliona € za Santiago Solariego.
Argentyńczyk był ostatnim jak do tej pory piłkarzem, który zamienił pierwszą drużynę czerwono-białych na klub z dzielnicy Chamartín. Wówczas Jesús Gil potraktował ten ruch jako zdradę i wbicie noża w plecy upadającej drużynie (Atlético spadło wówczas do Segunda División). „To niewytłumaczalne, że Lorenzo Sanz (ówczesny prezydent Realu Madryt – przyp. red.) nie powiedział mi nic na ten temat! Mamy przecież pakt o nieagresji. Naszym planem było sprzedanie Solariego, bo nie chciał grać w Segunda, ale nie wyobrażałem sobie go w koszulce Realu!” – grzmiał prezydent Atlético. W drugą stronę od tamtej pory powędrowali tylko José Antonio Reyes (choć nie bezpośrednio, ponieważ był piłkarzem Arsenalu) i José Jurado, wobec którego Real zachował sobie na kilka lat prawo odkupu.
Pakt antyzbrojeniowy, czyli jak nie podkradać sobie juniorów
Na przestrzeni lat można zauważyć, że transfery na linii Vicente Calderón-Santiago Bernabéu należą do rzadkości. Kun Agüero, Forlán, Falcao, Gimenéz, Griezmann, Theo Hernandéz – co łączy wszystkie nazwiska? Na pewnym etapie swojej kariery, każdym z piłkarzy Atleti interesował się Real Madryt. Do transferów jednak nigdy nie doszło z uwagi na obowiązujący pakt „o sąsiedzkiej nieagresji”.
Co to w zasadzie oznacza? Generalnie chodzi o niepodbieranie sobie nawzajem zawodników. Choć pisząc „nawzajem”, każdy ma świadomość, że w ten sposób to nie działa. Atlético wprawdzie należy do grona najbogatszych klubów piłkarskich na świecie (wg. raportu Deloitte za rok 2016, Atlético zajmuje 13 miejsce w tzw. „Money League”), ale i tak potencjał finansowy tej drużyny jest nieporównywalny względem możliwości globalnej korporacji, zarządzanej przez Florentino Péreza:
620,1 miliona € – przychód Realu Madryt za sezon 2015/16
228,6 miliona € – przychód Atlético Madryt za sezon 2015/16 (wg. raportu Deloitte).
Musimy jednak mieć na uwadze fakt, że dysproporcje między Atlético p.e.S (przed erą Simeone) a Realem były znacznie większe. I to właśnie z tamtej epoki pochodzi słynny na całym Półwyspie Iberyjskim pakt. Co ciekawe, oficjalnie transferowe „zawieszenie broni” nastąpiło najprawdopodobniej w 2010 roku, a więc dopiero dziesięć lat po transferze Solariego. Punktem zapalnym okazał się tym razem… Iván Sáez Jiménez. No właśnie, żaden wielki zawodniki, pokroju Agüero, Falcao, czy nawet Solariego, tylko Iván Sáez. Piłkarski anonim.
Ivan przyszedł na świat 22 lata temu w małej miejscowości Tarancon, niedaleko Cuenki (nie chodzi o tego wychowanka Barcelony, to nazwa miasta). W wieku pięciu lat zaczął grać w piłkę i trafił do szkoły Fundacji Realu Madryt w swoim mieście. Stamtąd przeszedł do zespołu Tarancón, by w wieku dwunastu lat pojechać do stolicy Hiszpanii, gdzie odbywały się testy dla najzdolniejszych młodzików. W meczach pokazowych wypadł na tyle dobrze, że trafił do Atlético. W drużynie Los Rojiblancos grał przez dwa lata. W tym czasie dał już się poznać jako jeden z najbardziej perspektywicznych zawodników cantery. 20 lipca 2010 roku ponownie zmienił barwy klubowe, przechodząc do słynnej drużyny rezerw madrytczyków, Realu Madryt Castilla. Jak sam wspominał w jednym z wywiadów – gdy odebrał telefon dowiedział się, że dzwonią z Realu Madryt, nie musiał się dwa razy zastanawiać.
Informacja o odejściu utalentowanego chłopaka do szkółki odwiecznego wroga wprawiła w furię dyrektora wykonawczego Atleti, Miguela Angela Gila Marina. Przedstawiciel Atlético uznał taki ruch ze strony Realu za „inwazję”. Wobec takiego obrotu spraw, Gil Marin uzgodnił z Florentino Perézem, że od tej pory oba kluby nie będą sobie podbierały młodych zawodników ze swoich akademii, przestrzegając zasady zdrowej rywalizacji. Trudno zweryfikować, jaki charakter miały te „uzgodnienia” – według jednych źródeł miały zostać sformalizowane, według innych – sfinalizowane tylko uściśnięciem dłoni przedstawicieli obu zwaśnionych stron, albo nawet wymianą uprzejmości drogą telefoniczną. Niemniej jednak, w takich właśnie okolicznościach narodził się „pakt o nieagresji” między madryckimi klubami.
Wracając do Sáeza – w Realu pograł przez trzy lata, zaliczając kolejne etapy rozwoju, także w drużynach narodowych – U17, U18 i U19. Wszystko szło zgodnie z planem. W 2013 roku został nawet zaproszony przez Jose Mourinho do wspólnych treningów z pierwszą drużyną Los Blancos. W Valdedebas podczas gierki przeciwko pierwszej drużynie musiał stawić czoła tercetowi BBC. W pewnym momencie, coś jednak poszło nie tak, przez co harmonijnie rozwijająca się kariera młodego Sáeza gwałtownie się zatrzymała. Jeszcze w sezonie 2014/15 Sáez grał z Realem Madryt C w Tercera División, ale już po zakończeniu tych rozgrywek definitywnie skończył swoją przygodę z futbolem.
W którym momencie układ o zdrowej rywalizacji na szczeblu akademii obu drużyn przeniósł się na poziom pierwszej drużyny? Tego chyba nikt nie jest w stanie sprecyzować. Tak czy inaczej, już w 2010 roku informowano o zainteresowaniu Realu Madryt zatrudnieniem Diego Forlána, a rok później, Kuna Agüero. Wówczas media przywoływały już zasady dżentelmeńskiej umowy Florentino Péreza z działaczami Atlético.
Zakazane owoce Madrytu
Pakt między klubami to – wskazują na to wszystkie znaki na niebie i ziemi – porozumienie słowne, spisane na wodzie. Tak czy inaczej, z jakiegoś powodu Real przez te wszystkie lata respektował zasadę. Transfer z Atleti? Omijać szerokim łukiem. W ten sposób koło nosa przeszło Realowi już kilku zawodników. Najgłośniejsze były jednak opery mydlane z udziałem Kuna Agüero i Radamela Falcao. Ile z doniesień mediów było prawdziwych? Nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować, ale słowa z obu obozów dotyczące tych spraw sugerują, że pakt rzeczywiście jest przez Real Madryt respektowany. „Florentino obiecał mi, że dopóki będziemy stać na czele Atlético, on nigdy nie przeprowadzi wrogiej operacji” – powiedział latem 2011 roku Miguel Angel Gil Marin, komentując potencjalny transfer Kuna Agüero do Realu Madryt.
José Mourinho z kolei w 2013 roku komentował możliwość sprowadzenia do swojej drużyny Radamela Falcao. „Istnieje pakt o nieagresji pomiędzy Atlético Madryt i Realem, dlatego uważam, że Falcao jest zakazanym owocem” – powiedział. Kilka miesięcy temu, gdy Antoine Griezmann jeszcze opowiadał dziennikarzom o swojej przyszłości, również o tym wspomniał: „Nigdy nie zagram w Realu z uwagi na derbową rywalizację i pakt pomiędzy klubami”.
Coś więc musi być na rzeczy. Może tylko zastanawiać, jaki interes ma w tym wszystkim Real Madryt? Na zdrowy rozum – jeżeli klub wyłoży na stół kwotę będącą równowartością zapisanej w kontrakcie klauzuli odejścia, to pozostaje tylko przekonać samego piłkarza, że taki transfer to dla niego dobra decyzja. Dlaczego więc Real nigdy nie zdecydował się na tak bezkompromisowy ruch? Być może nigdy mu na piłkarzach Atlético tak naprawdę nie zależało?
Niecałe dwa dni do pierwszych derbów, więc hiszpańska prasa zaczyna się rozkręcać w swoim klasycznym sianiu fermentu. *przewracanie oczami* https://t.co/ZnkYDaSGim
— Marian Dylanowicz (@dylanowicz) April 30, 2017
Zachęcam wszystkich, by zastanowić się – co ma sens, a co tego sensu nie ma? Układanie się pod dużo słabszego rywala i akceptowanie jego reguł gry? Przywołując klasyka: a komu to potrzebne? W imię czego? A jeśli nawet, to dlaczego akurat w najgorętszym okresie – trzech derbów w ciągu kilku tygodni, Real miałby złamać dane słowo? Gra medialna, żeby – uwaga – ZDESTABILIZOWAĆ przeciwników?
Czasami mam wrażenie, że niektórzy zapominają, że ostatnie słowo w kwestii transferów, pomimo chorych zasad rządzących tym biznesem, wciąż należy do samych zawodników. Zbliżają się derby, gazety muszą się sprzedawać. To by chyba było na tyle jeśli chodzi o pakt antyzbrojeniowy.

Santiago Solari, foto: elgrafico.com.ar