W ostatnich tygodniach w walenckim klubie umieranie za klub przez piłkarzy wcale nie jest rzeczą oczywistą. Takie oczekiwania spełniają nieliczni, a do tego wąskiego grona należy Santi Mina. 21-latkowi, mówiąc bardzo ogólnie, może nie wszystko wychodzi, ale na pewno nie można odmówić mu walki i zaangażowania.
Odważny początek
Santi Mina trafił do Valencii latem 2015 roku, gdy przechodził do „Nietoperzy” z Celty. Wiadome było, że jako 19-latek nie będzie miał łatwo w drużynie, która wówczas miała walczyć o najwyższe cele, wszak sezon wcześniej ligowe rozgrywki zakończyła na czwartym miejscu z punktem straty do Atlético. Dobrą kampanię miał także za sobą młody piłkarz i podczas okna transferowego ponoć nie mógł narzekać na brak ofert. Tak przynajmniej sam twierdził i już podczas prezentacji chciał przypodobać się walenckim kibicom odważnie mówiąc: „Miałem oferty z Madrytu i Sevilli, ale przejście tam byłoby krokiem wstecz. Kiedy usłyszałem o Valencii od razu zrobiłem wszystko, by tu dotrzeć, to odpowiedni kierunek”. Niby łatwy tekst z cyklu „to, co ludzie chcą usłyszeć”, ale sympatycy Blanquinegros skłamaliby, gdyby powiedzieli, że to im się nie podobało.Miałem oferty z Madrytu i Sevilli, ale Valencia to odpowiedni kierunek
Młody piłkarz z marszu stał się ulubieńcem. Szybko złapał też kontakt z szatnią, zresztą nie było to trudne, bowiem z José Luisem Gayą i Paco Alcácerem, czyli zawodnikami wówczas podstawowymi, doskonale znał się z gry w reprezentacji do lat 21. Jak jednak można było przypuszczać, dla Miny wywalczenie statusu piłkarza podstawowego nie było łatwe i zawodnik w zasadzie do tej pory balansuje pomiędzy ławką a miejscem na murawie. I nie jest to tylko „problem młodego wieku”, gdyż wahania formy u piłkarza faktycznie były i są widoczne. Nie można zarzucić mu jednak tego, czego oczekują najbardziej fani „Nietoperzy”.
Trudne czasy
Jak pokazała rzeczywistość, urodzony w Vigo gracz trafił do Valencii w delikatnie mówiąc, nienajłatwiejszym momencie dla klubu. Bajka o projekcie Petera Lima, która miała przekonać właśnie Minę i wielu innych do przejścia na Mestalla jest już nieaktualna i na dzień dzisiejszy ze świecą szukać ludzi, którzy nie domagaliby się odejścia Singapurczyka. Klub przez ostatnie ponad półtora sezonu, czyli od momentu transferu Santiego notuje solidny zjazd w dół i obecnie w tabeli jest tuż nad kreską. To, co dotykało i dotyka piłkarzy ze strony fanów to zarzucanie im braku zaangażowania oraz walki za Valencię, zresztą często słuszne. Do tej grupy nie należy jednak nasz bohater. Jest zupełnym zaprzeczeniem wykrzykiwanego często przez kibiców Los Ches hasła Jugadores Mercenarios – piłkarze najemnicy.
Mina podczas pobytu w Valencii nie ustabilizował swojej formy. Choćby w tym sezonie potrafił zanotować świetny występ z Las Palmas (dwie bramki w pierwszej połowie) oraz zaliczyć tragiczne wejście z ławki podczas meczu z Barceloną, gdzie niemal każdy kontakt z piłką kończył się stratą. Cojones mu jednak nie brakuje, a pokazało to chociażby ostatnie starcie z Espanyolem — Nietoperze rozegrali najlepszą partię w tym sezonie, a był to wynik głównie sporego zaangażowania i walki piłkarzy, do której cały czas sygnał dawał 21-latek. Mina zagrał na szpicy i gdy piłkę posiadali obrońcy Papużek często widzieliśmy gonitwy za nimi, wślizgi i ciągłą próbę walki w myśl powiedzenia, że snajper jest pierwszym defensorem. Piłkarz zdobył bramkę na 2:0, po której wręcz płonął ze sportowej złości. Jak się okazało, gospodarze wygrali pierwszy mecz ligowy od 16 października.
Frustracja i nurkowanie
Kolejny raz należy przypomnieć, że obecny sezon nie należy do najlepszych w wykonaniu Los Ches, którzy prawdopodobnie będą musieli walczyć o utrzymanie, a przy dobrych wiatrach o środek tabeli. Z niektórych piłkarzy wychodzi frustracja, a widoczne jest to także u Santiago Miny. Zachowania piłkarza podczas meczów, szczególnie tych w ostatnim czasie bywają szczególnie irytujące, bowiem są typowo szczeniackie.
Upadki na murawę, wymachiwanie rękoma i ciągłe protesty to reakcje, które z reguły nie przypadają do gustu, a tym bardziej, kiedy piłkarz wyolbrzymia poszczególne zdarzenia. W tej kwestii były gracz Celty akurat się nie popisuje i pozostaje mieć nadzieje, że prędzej czy później mu to przejdzie. Chociaż warto dodać, że Mina nie jest jedynym piłkarzem Valencii, który w ten sposób daje upust swoim emocjom — pewien kolega wypożyczony z innego klubu, także reprezentant kadry U-21, wiedzie prym w takim zachowaniu podczas meczów.
To jak, z tym odpowiednim krokiem?
Odnosząc się jednak tylko do wyników i liczby występów piłkarza można mieć wątpliwości czy aby faktycznie poczynił on krok do przodu wybierając Los Ches. Valencia wydała na piłkarza 10 mln €, tymczasem Celta za grosze ściąga do siebie kolejnych graczy i ograła ekipę Nietoperzy na spokoju w czterech ostatnich meczach z rzędu. Ponadto zespół z Galicji wyżej w tabeli zakończył ubiegły sezon, a obecnie obie ekipy w tabeli dzieli dziesięć miejsc. Przepaść.
Dlatego też trzeba przyznać, że słowa piłkarza wypowiedziane podczas wspomnianej na początku prezentacji nie do końca się sprawdziły. Chociaż faktycznie należy mieć na uwadze czas, w jakim trafił do klubu — chaos organizacyjny, gra w drużynie pod batutą Gary’ego Neville’a nie mogła być niczym przyjemnym, a Cesare Prandelli stawiał na graczy doświadczonych. Santi najlepiej wyglądał, gdy zespołem sterował Pako Ayestarán, ale ten szkoleniowiec także długo nie zagrzał miejsca na Mestalla.
Bardzo możliwe, że ostatnim występem przeciwko Espanyolowi Mina kupił sobie miejsce w jedenastce drużyny Voro, bowiem oprócz zaangażowania pociągnął zespół do wyczekiwanego tryumfu. Drużyna wciąż znajduje się w głębokim kryzysie i w takim momencie należy stawiać właśnie na takich graczy jak Santi, którzy będą umierać na boisku za Valencię.
O wcześniejszych wyczynach Santiego przeczytacie w tym artykule.