Futbol i cała związana z nim otoczka potrzebuje różnego rodzaju aktorów. Chłonąc wszystko, co związane z tym sportem, poza czynnikiem czysto piłkarskim, łakniemy wyrazistych postaci. Dlatego sympatyzujemy z symbolami klubów, takimi jak Raúl, Xavi czy Xabi Prieto i zachwycamy się boiskowymi magikami, jak Andrea Pirlo. Są oni niczym superbohaterowie rodem z uniwersów Marvela i DC. Jednak często przewrotnie, jeszcze bardziej fascynują nas te postacie, które mają w sobie choć odrobinę negatywnych cech. Kto zaprzeczy, że futbol bez Zlatana straciłby tyle uroku, co cykl „X-Men” bez Wolverina lub „Batman” bez Jokera?
Zawodnicy kontrowersyjni często stają się największymi ulubieńcami trybun. W Barcelonie takim graczem był chociażby Christo Stoiczkow, który swoją nieskrywaną nienawiścią do Realu Madryt zaskarbił sobie sympatię culés równie skutecznie, co zdobywanymi bramkami. Nowym Stoiczkowem od dłuższego czasu chce być najwyraźniej Piqué. Wszyscy pamiętamy jego triumfalnie uniesioną w geście manity dłoń podczas Klasyku na Camp Nou w 2010 roku. Był to początek najbardziej gorącego okresu rywalizacji tych drużyn od czasu transferu Luisa Figo do Madrytu. Sytuacja podczas rządów Mourinho w Realu wymykała się spod kontroli na tyle, że Casillas i Xavi musieli ugasić pożar, by nie wdarł się do szatni reprezentacji.
I kiedy duch Mourinho przestał unosić się nad Santiago Bernabéu, a w rywalizacji Barcy z Realem znów najważniejszy był futbol, Piqué po fantastycznym sezonie, zarówno dla drużyny, jak i dla niego osobiście, nie omieszkał wbić szpili odwiecznemu rywalowi. „Dziękuję sztabowi szkoleniowemu, fizjoterapeutom, lekarzom, kibicom… I dziękuję Kevinowi Roldanovi, od ciebie wszystko się zaczęło”. Nawiązanie do piosenkarza obecnego na urodzinowej imprezie Cristiano Ronaldo po porażce 0:4 na Vicente Calderón spotkało się z dezaprobatą w madryckich mediach. Wzajemne uszczypliwości na linii Madryt-Barcelona to nic nowego – wystarczy wspomnieć słynne „Madrid cabrón salud el campeón” w wykonaniu Samuela Eto’o kilka lat wcześniej. Mogę zrozumieć takie docinki w przypadku świętowania mistrzostwa, zdobytego przecież kosztem największego rywala, tym bardziej rozumiem wrzawę jaka po tych słowach zapanowała na stadionie.
To co trudno zaakceptować, to słowa Katalończyka po triumfie nad Sevillą w Superpucharze Europy. Obrażania „Królewskich”, których przecież w Tbilisi nawet nie było i nie mieli nic wspólnego z wygranym przez Barcelonę trofeum. „Naprzód chłopaki, świętujmy! W Madrycie niech się pier…! Niech patrzą, jak robimy z pucharem rundę wokół stadionu” – słowa te zarejestrowała kamera, co przelało czarę goryczy wśród wielu kibiców spoza Katalonii. Gwizdy skierowane w stronę Piqué w Oviedo podczas zgrupowania reprezentacji z pewnością nie wpłynęły dobrze na atmosferę w szatni i koncentrację piłkarzy. Zawodnika bronili m.in. Vicente Del Bosque i Iker Casillas, ale po przeciwnej stronie barykady znalazł się chociażby Sergio Ramos. Nie dziwi fakt, że kapitan Los Blancos nie jest zachwycony wybrykami kolegi z kadry, natomiast to, iż dał temu upust w mediach jest znamienne. Na szczęście dla Hiszpanów do EURO zostało jeszcze sporo czasu. Zła atmosfera w drużynie może przecież wymiernie wpłynąć na wynik na wielkiej imprezie, czego przykładami mogą być Szwedzi w 2012 roku, czy Francuzi dwa lata wcześniej.
Niezrażony gwizdami Piqué zwołał konferencję prasową, której nie powstydziłby się sam Mourinho. Słowa „Chcę, żeby Real zawsze przegrywał” wylądowały na okładkach niemal wszystkich sportowych dzienników.
Konferencja z udziałem gracza Barcelony pozornie może budować obraz człowieka konsekwentnego, mającego swoją opinię, a przede wszystkim prawdziwego culé, któremu pewne wartości wpojono z mlekiem matki. Jednak biorąc pod uwagę wiele czynników, można zastanawiać się, czy przypadkiem naprędce zwołany kabaret nie jest próbą zatuszowania zjawiska. Niedojrzałe zachowania tego gracza przybrały w ostatnich miesiącach na sile, a sam Piqué traci kontrolę nad tym, co mówi i robi. Pojedyncze przypadki braku pokory, które zdarzały mu się wcześniej, były dowodem, że piłkarz ten ma cojones. Ostatnio jednak Piqué jest na cenzurowanym zbyt często – feta po zdobyciu mistrzostwa, inwektywy w kierunku “Królewskich” po finale Superpucharu Europy, a do tego jeszcze obrażanie matki sędziego w meczu z Athletikiem, co skończyło się surową karą. Zawodnik ma przecież za sobą fantastyczny sezon, w zgodnej opinii był obok Otamendiego najlepszym stoperem w lidze, wiedzie również udane życie osobiste, a zdaje się wylewać frustrację, której źródło ciężko odnaleźć. Kabaret urządzony przez gracza miał być może w jego opinii wykreowanie wizerunku hiszpańskiego Ibrahimovicia, pokazać iż niestraszne mu są gwizdy i krytyka. Gerard w chwilowym uniesieniu zapomniał o jednym: Zlatan jest tylko jeden.
Nie każdy zawodnik Blaugrany musi być uosobieniem motta „Més que un club”. Jednak wychowanek La Masii, gdzie trenerzy przykładają wagę nie tylko do wyszkolenia, ale i wychowania młodych adeptów futbolu, powinien świecić przykładem. Na zachowanie byłego kolegi z klubu z pewnością z niesmakiem patrzy Carles Puyol – człowiek ten nieraz zalazł “Królewskim” za skórę, a jednocześnie jest szanowany przez madridismo jak mało który gracz Dumy Katalonii. Jeszcze w trakcie swojej kariery niejednokrotnie temperował niepokornego partnera z obrony, by wspomnieć chociażby (po raz kolejny) 2010 rok, gdy Puyol upominał piłkarza wykonującego gest manity. Podobna sytuacja miała miejsce w jednym ze starć na Santiago Bernabéu, kiedy kapitan nakazał Gerardowi grać, zamiast zajmować się wybrykami socios Realu.
Zarówno Barcelona, jak i Real potrzebują ludzi takich jak Puyol czy Raúl. Celowo napisałem “ludzi”, nie “piłkarzy”. Hasło „Més que un club” w Katalonii, czy pojęcie señorío w Madrycie mają odzwierciedlać najbardziej szlachetne ideały, które obie instytucje chcą wcielać w życie. Bez zahamowania postaw takich jak ta Pique w ostatnim czasie, z pięknych ideałów nie pozostanie nic poza marketingowym i PR-owym sloganem.