”Nic nie może przecież wiecznie trwać” – śpiewała Anna Jantar w jednym ze swoich utworów. Ta reguła sprawdza się w wielu dziedzinach życia, jednak zdaje się nie dotyczyć spotkań pomiędzy Realem Madryt a FC Barceloną. Dzisiejszy, 230. pojedynek będzie nie tylko kontynuacją pięknej historii, która trwa od ponad 113 lat! Będzie również kolejną odsłoną jednego z najbardziej wyrównanych starć w historii: Real 92 zwycięstwa, Barcelona 90 zwycięstw, 47 remisów. W dzisiejszej Powtórce z historii skupimy się na tym jak wyglądała batalia pomiędzy „Wielką Dwójką” w XXI wieku.
Luis Figo i noc świńskiego łba
Warto zacząć już od roku 2000, kiedy to wielki gwiazdor Blaugrany, Luis Figo, dołączył za 56 milionów dolarów do ekipy z Madrytu. W ten sposób stał się jednym z elementów układanki, nazywanej później Los Galacticos. Wywołało to ogromne oburzenie kibiców z Barcelony, którzy poczuli się poniżeni przez największego rywala. Całe negatywne emocje nie zostały skierowane na klub z Estadio Santiago Bernabeu, a na samego (anty)bohatera transferu. Portugalczyk już w pierwszym spotkaniu rozegranym na Camp Nou w białej koszulce musiał uważać na latające z trybun przedmioty, jednak do historii przeszedł… świński łeb, który symbolizował zdradę. Tak właśnie zostały odebrane przenosiny Luisa Figo do Realu. To wydarzenie podkreśla emocje, jakie towarzyszą spotkaniom obu zespołów.
Agresorzy Pepe i Mourinho
W ostatnich latach pojedynki „Wielkiej Dwójki” podgrzewały nie tylko wyśmienite akcje i fantastyczne bramki, lecz również patologiczne i chore zachowania. Do takich dochodziło z obu stron barykady, jednak najmocniej w pamięci zapadły nam dwie sytuacje.
Ćwierćfinał Pucharu Króla, na tablicy remis 1:1. Messi pada na murawę po jednej z akcji, chwilę zajmuje mu podniesienie się z boiska. Opiera obie ręce o ziemię, kiedy Pepe traci połączenie ze zdrowym rozsądkiem i umyślnie depcze korkami dłoń Argentyńczyka. Wyrzucenie z boiska? Nie, żaden z arbitrów nie zauważył tego zdarzenia, więc obrońca nie dostał nawet ostrzeżenia.
Końcowe minuty meczu rewanżowego w Superpucharze Hiszpanii. Po ostrym wejściu faulem przy linii bocznej obie ławki nie wytrzymują napięcia i wybucha awantura, podczas której Mourinho wbija palec w oko ówczesnego asystenta Pepa Guardioli, Tito Vilanovy, co udało się uchwycić kamerom telewizyjnym.
Starcia w Champions League – pokonaj rywala a zostaniesz mistrzem
Los (a w zasadzie Gianni Infantino) dwukrotnie połączył w bezpośrednim starciu oba zespoły. W półfinale edycji 2001/02 Real zwyciężył na wyjeździe 2:0, a remis na Bernabeu 1:1 dał Królewskim awans do finału, który zakończył się wiktorią Los Blancos. W edycji 2010/11, znów w półfinale, doszło do słodkiej zemsty Blaugrany, która identycznym bilansem wygrała dwumecz (1:0 w Madrycie oraz 2:1 na Camp Nou) awansując do finału, który… dał Barcelonie tytuł mistrzów. W kolejnych dwóch edycjach Ligi Mistrzów kibice zacierali ręce na El Clásico w finale, jednak w obu edycjach i Real, i Barcelona odpadały w półfinałach. Podobna sytuacja miała miejsce w minionej edycji, kiedy to większość piłkarskiego świata czekała na starcie wielkiej dwójki w berlińskim finale, jednak Real nie zdołał pokonać Juventusu – ostatniej przeszkody w drodze do tego spotkania.
Szkoła teatru na mistrzowskim poziomie
Właściwie z każdym sezonem kibice tak jednej, jak i drugiej drużyny starają się zdyskredytować rywala, utrudnić mu grę oraz dopiec komentarzami drugiej stronie. Stąd wzięły się zachowania takie jak świecenie laserami z trybun, wytykanie błędów sędziowskich na korzyść Barcelony lub drwienie z oczekiwania na odgwizdanie rzutu karnego dla Realu, który wykona Cristiano Ronaldo. Jedną z najdłuższych przepychanek pomiędzy kibicami Los Blancos i Blaugrany było wypominanie „aktorstwa”, czyli oszukiwaniu sędziów, kiedy to piłkarze dokładali od siebie trochę zbyt wiele, aby uzyskać rzut wolny, rzut karny bądź spowodować żółtą czy czerwoną kartkę dla rywala. Było to zjawisko na tyle duże, że w niektórych meczach rzeczywiście obrzydzało widowisko. Jednym z najbardziej pomysłowych sposobów na podkreślenie problemu wymyśliła jedna z grup teatralnych, prezentując poniższą reklamę z podpisem: „Lubisz grać [w znaczeniu „udawać” – przyp. red.]? Zapraszamy na lekcje teatru na wszystkich poziomach zaawansowania”.
Magia czarodziejów: Ronaldinho, Messi, Cristiano Ronaldo
To, co jak magnes przyciąga kibiców postronnych (chociaż ciężko jest takich znaleźć) przed telewizory, jest jednak sól futbolu – gole, akcje, zwody i sztuczki. Tych na przestrzeni lat nie zabrakło, a magikiem poprzedniej dekady okrzyknięto Ronaldinho. Kibicom Realu pozostawało drwić z krzywych zębów Brazylijczyka, kiedy ten magicznie rozgrywał akcje Barcelony i strzelał nieziemskie gole po sytuacjach, po których trzeba było przecierać oczy ze zdumienia. Obecna dekada należy jednak do dwójki najlepszych aktualnie (?) piłkarzy na świecie: Leo Messiego i Cristiano Ronaldo. Nie tylko cała Hiszpania, cała Europa lecz cały świat na bieżąco śledzi poczynania obu zawodników, obaj mają swoich zwolenników i przeciwników. Przez całe długie sezony prowadzą korespondencyjne pojedynki o kolejne rekordy goli w sezonie, w meczu, w historii – w pogoni za trofeami zespołowymi oraz za Złotą Piłką. Jednak to właśnie bezpośrednie starcia są najbardziej wyczekiwanymi przez wszystkich sympatyków piłki nożnej. Cieszmy się, że żyjemy w czasach, w których spotkania „Wielkiej Dwójki” nie odnoszą się jedynie do klubów, lecz także do Messiego i Cristiano. Cieszmy się, że dane nam jest podziwiać ich grę, od której nierzadko zależy wynik spotkania a także całych sezonów. Cieszmy się, ponieważ zanim się obejrzymy, oni już zejdą ze sceny ustępując miejsca kolejnym pokoleniom. Cieszmy się 230. odsłoną pięknej historii, która będzie wiecznie trwać.