Włoski napastnik rozpoczął kolejny etap swojej wspinaczki, choć wcześniej dwukrotnie odpadł od ściany, gdy widział już szczyt. Jest niczym himalaista, który poświęca wszystko, by zdobyć upragnioną górę. Ryzykuje zdrowiem, ponieważ inaczej nie potrafi. Nie może odpuścić, gdy ma przed sobą wyzwanie. Nie może odrzucić tego kim jest, ani przestać robić to, co kocha. Złożyć broń? Nie ma mowy, póki ma jeszcze siły walka będzie trwać.
Rossi nie jest zwykłym piłkarzem. To piekielnie utalentowanym napastnik. Taki, który mógłby sięgać po puchary w klubach z najwyższej półki. Lewonożny, kreatywny, świetnie grający bez piłki. Ze względu na przyśpieszenie, technikę, drybling i szeroki wachlarz podań porównywany do Del Piero, natomiast za sprawą zwinności, tempa i skuteczności do Paolo Rossiego. Żeby w ogóle zostać profesjonalnym zawodnikiem poświęcił wiele, lecz w zamian los posyłał mu pod nogi kolejne kłody. Cztery poważne kontuzje odebrały mu trzy sezony gry i pozbawiły możliwości startu na Euro 2012 i Mundialu w Brazylii.
Największy wpływ na Giuseppe Rossiego miał jego ojciec, Fernando Felice Rossi. Fernando wyemigrował z Włoch do Stanów Zjednoczonych wraz z rodziną w wieku 17 lat. Także grał w futbol, choć dużo bardziej znany jest z osiągnięć trenerskich. Prowadził drużynę piłki nożnej Clifton High School z New Jersey, którą przejął bezpośrednio od założyciela Severina Palydowycza. Przez kolejne 23 lata (do 2001 roku) uczynił z niej stanową potęgę. Jednocześnie był również nauczycielem języka włoskiego i hiszpańskiego, podobnie zresztą jak jego małżonka, Cleonilde. Ojciec zdołał zaszczepić małemu Giuseppe miłość do futbolu oraz Włoch. „Gdy dorastałem, co niedzielę oglądałem Serie A” – wspomina napastnik. Fernando postanowił też zabrać syna na Półwysep Apeniński, gdyż jak przyznał po latach: „Aby Giuseppe mógł osiągnąć wyższy poziom, musiał udać się tam, gdzie żyją i oddychają futbolem”.
Tak też się stało. W wieku 12 lat wraz z ojcem trafił do Parmy, gdzie w szkółce miejscowego klubu mały Rossi mógł kontynuować piłkarską edukację. W Stanach pozostawił matkę, siostrę, resztę rodziny oraz przyjaciół. Całe swoje dotychczasowe życie. Nie miał kłopotów z dopasowaniem się do poziomu sportowego, lecz pojawiły się trudności z integracją z nowymi kolegami. Il Bambino nie mówił tak dobrze po włosku jak rówieśnicy i ze swoimi upodobaniami do hip hopu, baseballa oraz amerykańską mentalnością zdecydowanie wyróżniał się na ich tle.
Nie traktowałem przeprowadzki jako kroku ku profesjonalnej karierze. Wiedziałem tylko, że jadę do Włoch grać z lepszymi zawodnikami. Rozłąka z rodziną i przyjaciółmi była niezwykle trudna, lecz chciałem wyjechać, a ojciec mnie poparł. Rozmawiałem z nim o tym i stwierdziłem, że spróbuję. Sądził, iż po kilku miesiącach zrezygnuję, ale wytrzymałem. Byłem twardy. Potrzeba wiele poświęcenia żeby osiągnąć pewien poziom.
W końcu jego talent został zauważony przez skautów Manchesteru United i jako 17-latek, za 200 tysięcy euro, przeszedł do Czerwonych Diabłów wielkiego sir Alexa Fergusona. Nie przeszacowano jego możliwości. Czarował w rezerwach, a gdy otrzymał już szansę strzelił gola w debiucie.
Rollercoaster
W Żółtej Łodzi Podwodnej Rossi znalazł się pod skrzydłami Manulea Pellegriniego, który chętnie na niego stawiał. Włoski napastnik udowadniał natomiast, że warto. Pierwszego gola strzelił w debiucie w derbach z Valencią, dla Los Amarillos było to spotkanie otwierające sezon 2007/08. Beppe przez trzy sezony zdobywał minimum 10 goli w lidze, zajmując przy tym drugie miejsce w klasyfikacji strzelców drużyny. Lider zmieniał się co roku, najpierw był to Nihat, następnie Joseba Llorente, a w końcu Nilmar. Zawsze cichy i uprzejmy Il Bambino szybko zyskał sympatię kibiców i systematycznie zdobywał kolejne wysokości, potwierdzając swój talent. Pojawiły się też i plotki o zainteresowaniu m.in Juventusu czy Milanu. Mimo wszystko nie otrzymał powołania na Mundial w RPA.
Jeszcze przed mistrzostwami, w lutym 2010 roku Giuseppe przeżył osobistą tragedią. Jego ojciec, na którego wsparcie zawsze mógł liczyć, przegrał walkę z rakiem. Il Bambino oddał mu hołd występując z numerem “49” na koszulce, co stanowiło nawiązanie do roku urodzenie Fernadno Rossiego.
Po tych ciosach Rossi powrócił jeszcze silniejszy. Do tej pory czwarty z kolei sezon spędzony Villarrealu jest najwybitniejszym dziełem Beppe. 32 gole w 56 spotkaniach przekładają się również na wyniki ekipy prowadzonej prze Garrido. Pod dwóch latach posuchy Submarino Amarillo zameldowali się na miejscu umożliwiającym start w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, a w Lidze Europy dotarli do półfinału. Giuseppe znalazł się w pośród kandydatów do wzmocnienia Blagurany i ponownie zainteresowanie zgłaszały czołowe włoskie kluby, m.in. Napoli. Barcelona decyduje się jednak na Alexisa Sancheza, Rossi pozostaje na pokładzie Los Amarillos, z którymi jeszcze w styczniu przedłużył kontrakt do 2016 roku. Jak nie teraz to za rok, twierdzili zgodnie wszyscy obserwatorzy. Rossi dołączy w końcu do elitarnego klubu i sięgnie po krajowe mistrzostwo czy puchary. Nigdy to nie nastąpiło. 26 października 2011 roku podczas spotkania z Realem Madryt, po przypadkowym starciu z Xabim Alonso, Giuseppe doznał kontuzji – zerwania więzadła krzyżowego w prawym kolanie.
Rossi przez pół roku zmagał ze słabościami swojego organizmu, wątpliwościami, żmudną rehabilitacją. Wszytko zmierzało w dobrym kierunku, ale 13 kwietnia następnego roku okazało się, że światło, które widział na końcu tunelu, było w rzeczywistości kolejnym nadjeżdżającym podciągiem. Podczas jednego z treningów odnowiła mu się kontuzja, co w praktyce oznaczało następne dziesięć miesięcy walki o powrót na murawę. Giuseppe mógł tylko patrzeć jak Żółta Łódź Podwodna pogrążona w chaosie i pozbawiona swojej najlepszej armaty idzie na dno, wprost w objęcia Segunda Division. Po degradacji Rossi stał się dla klubu poważnym balastem – był zawodnikiem z wysokim kontraktem i na dodatek nie wnoszącym żadnego wkładu w powrót zespołu do pierwszej ligi.
Sytuację postanowili wykorzystać włodarze Fiorentiny. Zaryzykowali i postawili na Giuseppe, mimo że ten nie był jeszcze w pełni sił. Wyłożyli na włoskiego napastnika 10 milionów euro dodając do nich dodatkowe sześć zapisane w klauzulach. Z jednej strony kwota wygórowana jak na zawodnika, który od półtora roku nie wystąpił w żadnym meczu, z drugiej strony za Rossiego musieliby wtedy wyłożyć dwa lub trzy razy tyle. Byli bardzo ostrożni i cierpliwi, dlatego w sezonie 2012/13 Il Bambino zaliczył tylko jeden prawie półgodzinny występ w ostatnim spotkaniu kampanii.
Za to w następnej temporadzie mogliśmy podziwiać pełnię jego klasy. W spotkaniu z Juventusem, gdy Viola przegrywała już 0:2, Rossi posłał Starą Damę na kolana zdobywając hattricka. Ponownie świat przypomniał sobie o Giuseppe – liczył się wyścigu o tytuł króla strzelców serie A i był wymieniany w gronie kandydatów do kadry Azzurrich na Mundial 2014.W wyjeździe na turniej w Brazylii przeszkodził mu Leandro Rinaudo. Jednym brutalnym wejściem pozbawił włoskiego snajpera czterech miesięcy gry. Jeszcze raz dało o sobie znać prawe kolano, dokładnie naderwane więzadło.
To bolesne ponownie mierzyć się z urazem, ale musisz po prostu o tym zapomnieć. Kiedy tym razem doznałem kontuzji potrzebowałem kilku dni, żeby się z tym pogodzić. Trapienie się w niczym nie pomaga. Pomaga natomiast pozytywne myślenie i otaczanie się właściwymi ludźmi, którzy będą cię wspierać w najtrudniejsze momentach. […] Najgorsze co możesz zrobić to pomyśleć, że jesteś przeklęty. […] Zawsze mówię sobie, iż wszystko będzie dobrze. Nie lubię wybiegać zbyt daleko w przyszłość, cieszę się za to codziennymi postępami. Chciałbym znać dokładną datę powrotu, ale to nie jest możliwe. Trzeba wykonać zbyt wiele pracy, dlatego nie możesz się rozpraszać tymi przewidywaniami.
Nie był to jednakże koniec jego problemów. We wspomnianym wywiadzie stwierdził: „Dziękuję Bogu, że nie była konieczna operacja…”. Tym razem nie była, lecz nie widział jak złośliwy potrafi być los. W sierpniu 2014 roku, w trakcie przygotowań do nowego sezon, Rossi nabawił się urazu łąkotki. Oczywiście w prawym kolanie. Niezbędna okazała się interwencja chirurgiczna i Rossi znów trafił pod skalpel. Dodatkowe problemy mięśniowe sprawiły, iż okres powrotu do zdrowia jeszcze się wydłużył i wyniósł około ośmiu miesięcy, przez co w kampanii 2014/15 nie zaliczył ani jednego występu.
Do trzech razy sztuka
Bieżąca temporada nie rozpoczęła się po myśli Rossiego. Jest w pełni zdrowy, lecz mimo to dostaje ledwie resztki możliwych do rozegrania minut. Ma ich 368 w jedenastu występach Serie A i nieco mniej, 333, w czerech spotkaniach Ligi Europy. W europejskich rozgrywkach strzelił dwa gole, w tym jednego Lechowi Poznań. Dla Rossiego powrót do dobrej formy jest podwójnie ważny. Po pierwsze, chce udowodnić że stać go na grę na najwyższym poziomie. Po drugie, liczy też na powołanie na Euro 2016. Na jego nieszczęście szkoleniowcem Violi nie jest już Montella, uważający Giuseppe za piłkarskiego geniusza, a Paulo Sousa, który w swojej taktyce widzi miejsce tylko dla jednego napastnika i zajmuje je Nikola Kalinić. Portugalski szkoleniowiec pod koniec grudnia otwarcie przyznał, że: „Opuszczenie Fiorentiny może być dla Rossiego najlepszą decyzją”, po czym dodał – „Nie będę się temu sprzeciwiał”. W ten sposób Sousa dość jasno pokazał Il Bambino drzwi.
Z jakiego powodu Beppe musiał odejść z Violi jest zrozumiałe, ale dlaczego zdecydował się właśnie na Levante? Plotki głosiły, iż jego usługami był zainteresowany m.in. Betis. Jak donosi La Gazzetta dello Sport w wypożyczenie Rossiego do Levante zamieszany jest Villarreal. Los Granotas mają być jedynie przystankiem na drodze Giuseppe do powrotu na pokład Żółtej Łodzi. Jeśli przejdzie ten test pomyślnie Villarreal wykupi Rossiego wraz z końcem sezonu za uzgodnioną już kwotę pięciu milionów euro. Nie mniej, to także zwycięstwo dyrektora sportowego Levante, Manolo Salvadora. W obliczu problemów Żabsprowadzenie na Ciudad de Valencia zawodnika tej klasy zakrawa na cud. Dzięki temu morale drużny przebiło sufit. Potwierdza to zarówno szkoleniowiec Rubi, jak i postawa zespołu podczas wczorajszego meczu z Las Palmas, w którym z marszu zadebiutował też Giuseppe.
Kibice Levante są wręcz wniebowzięci, że w swoich niskich progach mogą powitać taką gwiazdę. Dobrze jeszcze pamiętają osiągnięcia Rossiego z Villarrealu i traktują go jak zbawiciela. Człowieka, który uratuje ich przed widmem Segundy Divisón. Najlepiej oddaje to wydarzenie z prezentacji Giuseppe, gdy leciwy Levantinista nie może wyrazić swojej wdzięczności.
#SerieATIM l'abbraccio di un tifoso del Levante a @GiuseppeRossi22 fa davvero venire i brividi. #IlCalcioèDiChiLoAma pic.twitter.com/8e1VmSGwhA
— Serie A TIM (@SerieA_TIM) January 25, 2016
Rossi po raz trzeci próbuje zdobyć futbolowy Mt. Everest, prawdopodobnie po raz ostatni. Ma jeszcze czas, żeby odbudować karierę i po 30-stce święcić wielkie sukcesy. W Serie A na wysokim poziome grają i dużo starsi. Niestety w jego prawym kolanie tyka bomba zegarowa, a jej ewentualna eksplozja zapewne pogrzebałaby te marzenia. Życzę Giuseppe poznania smaku mistrzostwa, triumfów w pucharach klubowych i wielkich turniejach z udziałem reprezentacji. Na osłodę, gdyż futbol był już wystarczająco niesprawiedliwy wobec jego osoby. Nie wiem czy to się spełni. Wiem natomiast, że to, co Rossi już wygrał, to szacunek dziesiątków czy setek tysięcy ludzi podziwiających jego niezłomność.