
Do wielkiego futbolu wchodził jako zawodnik Barcelony, choć jego legenda na zawsze utkwiła w sercach kibiców Espanyolu. Technikę i umiejętność dogrania ostatniego podania wyssał z mlekiem matki. Geniusz w najczystszej postaci, posiadał elegancję, która cechowała największych tego sportu. Jednak wraz z darem od Boga otrzymał ogromne brzemię. Wątłe barki rozgrywającego nie utrzymały ciężaru kontuzji, co nigdy nie pozwoliło mu w pełni rozwinąć skrzydeł.
Numer dziewięć na plecach… synonim napastnika. Wysokiego, silnego, szybkiego, a przede wszystkim – bramkostrzelnego. Schemat wybierania konkretnie tego numeru przez zawodników formacji ataku przyczynił się nawet do powstania profilu zawodnika zwanego w nomenklaturze piłkarskiej „klasyczną dziewiątką”. Jednak w połowie lat 90. pojawił się człowiek, który znacząco odbiegał od kanonu. Niski, filigranowy, nieobdarzony ponaddźwiękowym przyśpieszeniem, ale posiadał coś więcej. Ten boski pierwiastek, wizję gry, maestrię. To jego historia.
„Iván, jesteś artystą”
Iván de la Peña urodził się w Santander, jako dziecko restauratorów. To właśnie tutaj, w mieście położonym nad Zatoką Biskajską pięcioletni Iván stawiał pierwsze kroki ku wielkiej piłce. Jak spora część dzieci w Hiszpanii zaczynał od futsalu, dołączając do drużyny Sotileza. Niedługo po tym wstąpił do największego klubu w regionie – Racingu Santander, gdzie spotkał Laureano Ruiza, byłego trenera FC Barcelony.
Ruiz, który odpowiadał za rozwój talentów Pedro Munitisa czy Ivána Helguery, stał się mentorem de la Peñii. Popularną anegdotą jest finał mistrzostw szkolnych Kantabrii. Drużyna Ivána prowadziła, a do końca spotkania pozostało około 20 minut. Wówczas „mały Budda”, chcący zwyciężyć za wszelką cenę, przesunął się do defensywy wybijając każdą piłkę poza boisko. Zawiadomiony tym faktem Ruiz porozmawiał z młodym de la Peñą, co zostawiło ślad na przyszłej karierze zawodnika.
Iván, jesteś artystą. Można wygrywać grając dobry futbol. Czy zespół z Primera División podpisze kontrakt z zawodnikiem jedynie wybijającym piłki?
Piłkarska Hiszpania po raz pierwszy o nastolatku usłyszała 6 września 1990 roku. Do biur przy Avinguda Arístides Maillol w Barcelonie przyszedł raport oznajmiający, że pojawił się młody chłopak w wieku 14 lat, będący materiałem na cracka. Wówczas de la Peña, reprezentując Racing w kategorii Infantil, zdobył trzy bramki przeciwko Atlético. Niedługo po tym wydarzeniu do walki o młodzieńca włączył się także Real Madryt. Blaugrana od początku wyścigu po chłopca startowała z pole position dzięki osobom Laureano Ruiza oraz Juana Carlosa Péreza, byłego piłkarza Barçy, który piastował funkcję sekretarza technicznego Racingu. Osoba de la Peñii przyciągnęła również uwagę Los Colchoneros, a także AS Romy i Ajaxu Amsterdam. Iván był mocno zaskoczony szaleństwem, jakie wybuchło wokół jego osoby. Mimo ogromnego zainteresowania ze strony największych klubów w Hiszpanii młody de la Peña nie był przekonany co do przeprowadzki w inną część kraju. Jak sam mówił:
Moja rodzina i ja od zawsze byliśmy za Barçą, więc jeśli miałbym wybierać, wybrałbym Barcelonę. Ale mam czternaście lat i nie wiem czy jestem na to gotowy
Z Kantabrii do Katalonii
W lipcu 1991 roku, po trzymiesięcznej walce z Realem Madryt, Iván de la Peña podpisał kontrakt z FC Barceloną. Odbiegając od sympatii Ivána dużą rolę w transferze odegrał ośrodek La Masii. Według Agustína i Maite, rodziców młodego zawodnika, niskiej jakości hotel, znajdujący się w okolicach madryckich slumsów nie był odpowiednim miejscem dla rozwoju nastolatka. Klauzula opiewająca na 300 milionów peset, równoznaczna z dzisiejszą kwotą 1,8 miliona euro, była niemałym powodem do polemiki.
Iván na początku przygody w La Masii spotkał się z generacją, która miała odgrywać pierwszoplanową rolę w Blaugranie w przyszłości. Drużyna Juvenilu, prowadzona przez Juana Miguela Asensiego, w składzie z Celadesem, Rogerem, Velamazánem czy Arnau sięgnęła po Mistrzostwo i Puchar Króla, co, zważywszy na madrycką La Quinta del Buitre, mocno rozbudziło nadzieje katalońskich kibiców tworząc własne La Quinta del Mini. Ateńska klęska w finale Ligi Mistrzów z Milanem była powolnym schyłkiem wielkiej Barçy Cruyffa, a fani czekali na zmianę pokoleniową, na czele której miał stanąć Iván de la Peña.
Debiut Lo Pelata przypadł na 3 września 1995 roku w Valladolid. Wejście mediapunty w 55 minucie zmieniło obraz spotkania. Najpierw dośrodkowanie z rzutu rożnego de la Peñii spadło na głowę Popescu, co otworzyło wynik meczu, a tuż przed końcowym gwizdkiem Iván wpisał się na listę strzelców ustalając wynik spotkania. Trudno było wyobrazić sobie lepszy debiut w pierwszym zespole, a nadzieje wraz z grą Kantabryjczyka mogły jedynie rosnąć.
Odejście Cruyffa, czas Robsona i van Gaala
Szaleństwo narastające wokół niespełna 20-letniego zawodnika działało wręcz niekorzystnie na jego karierę. Popularna Ivánmania nie podobała się Cruyffowi, który nie omieszkał się zdyskredytować mediapunty na konferencji prasowej: „Jego technika? Moim zdaniem jest przeciętna. Jeśli grasz jedną nogą nie możesz być doskonały technicznie. Na przykład Angel Mur, nasz masażysta, od 53 lat gra obiema nogami.”
Po sezonie 95/96 klub pożegnał się z Cruyffem, tarcia na linii trener – prezydent Núñez, gdzie kartą przetargową w dużej mierze stał się Kantabryjczyk były nie do przezwyciężenia, a na jego miejsce został zatrudniony Bobby Robson. Wraz z podpisaniem umowy przez Anglika zakontraktowano takich graczy, jak Fernando Couto, Giovanni czy Ronaldo. Zmiana na ławce nie wpłynęła znacząco na częstotliwość pojawiania się na boisku de la Peñii, trio środkowych pomocników w taktyce Anglika tworzyli Guardiola, Popescu i Giovanni. Camp Nou wyrażało dezaprobatę wobec decyzji trenera, skandując nazwisko Ivána. Co więcej – Ronaldo, absolutna gwiazda ówczesnej Barçy, publicznie oświadczył, że najlepiej rozumie się z Lo Pelatem.
Podczas kolejnej temporady na ławce zasiadał Louis van Gaal. Holender, sztywno przywiązany do taktyki, nie ufał de la Peñii. Nie zważając na wściekłość tłumu potrafił zmieniać Hiszpana już w pierwszej połowie. Van Gaalowi nie podobała się pewna niesubordynacja taktyczna Ivána: „De la Peña podniósł publikę z krzeseł trzy lub cztery razy, ale mnie z ławki dziesięciokrotnie.” W międzyczasie pojawiły się urazy mięśniowe, które wyeliminowały zawodnika na dwa miesiące. Wyniki broniły van Gaala i pewnym było, że Holender zostanie w klubie na następny sezon. Nic nie wskazywało, aby sytuacja Buddy miała się w jakikolwiek sposób zmienić, więc decyzja była jasna – czas odejść.
Włosko – francuski epizod i powrót do Barcelony
Wraz z transferem do Lazio ponownie dało się odczuć Ivánmanię. Sergio Cragnotti, prezydent klubu, był wręcz zakochany w Hiszpanie, a tysiące fanów Lazio pojawiło się w ośrodku Formello aby zobaczyć swojego nowego idola. Początkowo Lo Pelat cieszył się zaufaniem Erikssona, lecz kolejna kontuzja mięśniowa spowodowała, że zawodnik spadł w hierarchii, a jego miejsce zajął doświadczony Roberto Mancini. Mimo zdobycia z klubem Pucharu UEFA Iván nie mógł pozytywnie ocenić pobytu w Rzymie, podczas całego sezonu rozegrał zaledwie 19 spotkań i kolejnym kierunkiem, w którym podążył Kantabryjczyk było południe Francji.
Na wypożyczenie zdecydował się Olympique Marsylia, choć Cragnotti wciąż wierzył, że po powrocie do Rzymu de la Peña odniesie sukces w Lazio. Hiszpan dołączył do zespołu bardzo bogatego w talent, z nazwiskami, takimi jak Pires, Blanc czy Ravanelli. W futbolu mniej przywiązanym do taktyki, bardziej technicznym, Iván miał odnaleźć swoje naturalne środowisko. Na nieszczęście zawodnika na podstawie urazów odniesionych we Francji można byłoby napisać książkę. Już tydzień po debiucie przeciwko Saint-Ettienne został wykluczony z gry przez kontuzję prawego uda. Po powrocie z przymusowej absencji trener Rolland Courbis powoli i stopniowo wprowadzał Lo Pelata do składu, lecz wystarczyły zaledwie trzy minuty po wejściu z ławki w Lidze Mistrzów przeciwko Sturmowi Graz, aby po raz kolejny zostać wyeliminowanym z powodu urazu. Kolejne kontuzje de la Peñii zbiegły się ze słabymi wynikami Marsylii, a problemy finansowe klubu spowodowały odejście kilku kluczowych zawodników podczas zimowego okienka transferowego. W trakcie sezonu dokonano także zmiany na ławce szkoleniowej, Courbisa zastąpił Bernard Casoni. Marsylczycy heroicznie walczyli o utrzymanie do ostatniej kolejki i zdobywając punkt w Sedan zapewnili sobie pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Mimo, iż de la Peña stopniowo budował zaufanie nowego trenera po wyleczeniu kontuzji trwającej trzy miesiące, to nie odegrał on pierwszoplanowej roli w Prowansji.
Po trzech latach futbolowych rozczarowań Lo Pelat wraca do Hiszpanii. Pensja za utrzymywanie zawodnika rezerwowego była zbyt duża dla Lazio. Zainteresowanie zawodnikiem wyraził Racing Santander, Real Madryt i Barcelona, lecz Gaspart będąc sfrustrowanym wobec odejścia Figo do Madrytu zdecydował się na wypożyczenie Ivána. Hiszpan wrócił do domu, trener Serra Ferrer wyraził podziw widząc umiejętności de la Peñii, porównując go do Laudrupa. Wszystko zaczęło rysować się w pozytywnych barwach, regularnie występował w pierwszym składzie, ale po porażce 3:0 z Beskitasem został uznany kozłem ofiarnym, co przerodziło się w dłuższy pobyt na ławce rezerwowej. Lorenzo Serra Ferrer wobec rozczarowujących rezultatów nie dokończył sezonu, a w jego miejsce zatrudniono Carlesa Rexacha, można powiedzieć, człowieka-naśladowcę Johanna Cruyffa. Wówczas de la Peña uczestniczył w spotkaniach jedynie w roli obserwatora. Iván nie wytrzymał napięcia związanego z ciągłym przesiadywaniem na ławce i upust jego frustracji nastąpił przed kamerami: „Spodziewałem się dużo więcej. Abym powrócił tu po raz trzeci będzie musiało się wiele zmienić. Nie dano mi nawet okazji do wykazania się, czy jestem dobry, czy zły.” I trudno się dziwić takim słowom, bo de la Peña na przestrzeni całego sezonu rozegrał zaledwie 12 oficjalnych spotkań.
Powrót do Lazio, mimo ogromnych oczekiwań Sergio Cragnottiego, okazał się być prawdziwym koszmarem. Hiszpan nie znajdywał się w planach Dino Zoffa, lecz po przyjściu Zaccheroniego miał otrzymać szansę, w końcu „gorzej być nie mogło”. Przed meczem z Piacenzą Lo Pelat został wydalony z treningu za obrazę trenera Agrestiego. Iván odmówił opuszczenia boiska i tylko interwencja Claudio Lopeza sprawiła, że nie skończyło się to gorzej. Etap w Lazio został zamknięty. Odseparowany od pierwszej drużyny trenował z zespołem Primavery, jednocześnie klub z Rzymu nie przestrzegał części umowy, co spowodowało wniesienie sprawy do sądu przez de la Peñę.
Po drugiej stronie barykady
W czerwcu 2002 roku Budda stał się wolnym zawodnikiem. Duże zainteresowanie wyrażało FC Porto i José Mourinho, ale ostatecznie operacja nie doszła do skutku. W środku lata de la Peña dostał telefon z Barcelony, dokładniej ze wzgórza Montjuïc. Juande Ramos, nowy trener Espanyolu, był zachwycony możliwością podpisania Lo Pelata i na ocenę nie wpływała duża podatność na kontuzje. Jednak w biurach nie podzielano opinii szkoleniowca, Sergio Morgado i Ramón París byli wręcz przeciwni temu transferowi. Ostatecznie zdecydowano się na odłożenie transakcji w celu wzmocnienia innych formacji, przede wszystkim defensywy. Jednakże słabe wyniki w sparingach spowodowały, iż 28 sierpnia Iván oficjalnie stał się Papużką.
Przybywam z wielkim entuzjazmem, jestem bardzo szczęśliwy
Ironia losu sprawiła, iż Lo Pelat w koszulce Espanyolu debiutował… na Camp Nou. Publika przyjęła zawodnika serdecznością i oklaskami, aniżeli gniewem i gwizdami. Mimo, że Los Pericos przegrali tamto spotkanie, to de la Peña za wszelką cenę starał się udowodnić wartość jako lider nowej drużyny. Radość mediapunty nie trwała jednak zbyt długo. Już tydzień po debiucie po raz kolejny zmagał się z urazem, a po zakończeniu rekonwalescencji miał już nowego trenera, Ramóna Moyę, zastępującego skłóconego z włodarzami klubu Ramosa. Koszmar powrócił, Moya domagał się więcej fizycznych zawodników i nalegał wręcz, aby klub rozwiązał umowę z Ivánem. Wyniki nie broniły jednak Moyi, Espanyol spisywał się fatalnie, co przyniosło kolejną zmianę szkoleniowca. Paradoksem jest fakt, iż sezon i, być może, karierę zawodnika uratował Javier Clemente, który jako selekcjoner La Rojity krytycznie wypowiadał się o Buddzie. Espanyol pod wodzą Clemente, na czele z de la Peñą, Tamudo i Miloseviciem, utrzymał się w Primera División.
Gdy kariera Ivána zaczęła zmierzać we właściwym kierunku problemem stał się nowy kontrakt z Espanyolem. Agent zawodnika domagał się dużych pieniedzy, co automatycznie zostało odrzucone przez klub. Mimo ofert m.in. z Racingu Standander, Mallorki czy Celticu Glasgow de la Peña został bez klubu po zakończeniu okienka transferowego. Na początku sezonu 03/04 w zespole Papużek ponownie narodził się kryzys. W pierwszych dziesięciu spotkaniach Espanyol zdobył zaledwie 5 punktów i został czerwoną latarnią ligi. Decyzja o zwolnieniu Clemente była zrozumiała, a nowy trener Luis Fernandez natychmiast wznowił negocjacje z Buddą. Porozumienie osiągnięto bardzo szybko i Lo Pelat po raz kolejny zaczął ratować Espanyol przed spadkiem.
Już w pierwszym meczu Cyril Domoraud wykorzystał dośrodkowanie de la Peñii, co przyniosło premierowe zwycięstwo Papużkom. Sezon był skomplikowany, lecz przed ostatnią kolejką Espanyol polegał jedynie na sobie. Drużyna pokonując zdegradowaną już Murcię nie zawiodła i po kolejnej trudnej temporadzie Los Pericos pozostali w Primera. Iván, wraz z Raúlem Tamudo, stworzyli zabójczy duet, który walnie przyczynił się do utrzymania w lidze. Tamudo zdobył wówczas 19 bramek w lidze, a niewysoki rozgrywający zanotował 12 asyst, dzięki czemu został najlepszym asystentem ligi.
Kolejny sezon to ponownie nowy szkoleniowiec na ławce. Tym razem drużynę przejął Miguel Ángel Lotina, który preferował defensywny styl gry. Wobec obaw, jakie budziły ewentualne straty Ivána Lotina decydował się na grę wykorzystując silnych fizycznie Ito, Fredsona i Alexa. Trener był jednak sprawiedliwy i regularnie dawał szanse de la Peñii, który skutecznie je wykorzystywał. Hiszpan zamknął polemikę, która zrodziła się na przestrzeni sezonu na linii trener – zawodnik poprzez świetne występy i Lotina wraz z upływem czasu awansował Ivána na zawodnika pierwszego składu. Budda był motorem napędowym Espanyolu, który zaliczył spektakularny sezon awansując do Pucharu UEFA
Triumf w Copa del Rey i finał Pucharu UEFA
Pomimo tego, że de la Peña miał na swoim koncie triumf w Primera División i Pucharze Zdobywców Pucharów, to niewątpliwie wzniesienie trofeum Pucharu Króla w sezonie 05/06 na Santiago Bernabéu było największym sukcesem w karierze Ivána. Espanyol rozegrał fenomenalne spotkanie w Madrycie przeciwko Realowi Saragossa zwyciężając 4:1 i choć Kantabryjczyk nie zdobył wówczas bramki, to przez wszystkich został uznany architektem sukcesu. Jak mówił sam Lo Pelat:
W dużych klubach zwycięstwo jest obowiązkiem, zajęcie drugiego miejsca jest porażką. Tutaj radość z tytułu jest o wiele większa, a w trudnych chwilach czuje się większe wsparcie
Temporada 06/07 to czas, do którego bardzo chętnie wracają kibice Espanyolu. Choć Papużki nie mogły pochwalić się powiększeniem gabloty z trofeami, to drużyna dowodzona przez de la Peñę, eliminując po drodze Ajax i Benficę, awansowała do finału rozgrywanego w Glasgow, gdzie zmierzyła się z Sevillą. W hiszpańskim finale po 120 minutach tablica wyników wskazywała rezultat 2:2. W rzutach karnych okazał się lepszy obrońca trofeum i po raz drugi z rzędu Sevilla mogła się cieszyć z europejskiego sukcesu. Mimo, że piłkarze Espanyolu w Barcelonie zostali przyjęci jako mistrzowie, niczym bohaterowie, to Iván po raz kolejny w swojej karierze musiał przełknąć gorzką pigułkę, ocierając łzy wściekłości na Hampden Park.
Odrębną historią jest mecz na Camp Nou, 9 czerwca 2007 roku. FC Barcelona, idąca łeb w łeb w walce o tytuł mistrzowski z Realem Madryt, podejmowała na własnym boisku Espanyol. Barcelona na minutę przed końcem spotkania prowadziła w derbach 2:1, co znacząco przybliżało ją do trzeciego z rzędu zwycięstwa w lidze wobec remisującego w równolegle rozgrywanym spotkaniu Realu w Saragossie. Wówczas na scenę ponownie wkroczył Raúl Tamudo, który rzutem na taśmę pozwolił Królewskim pozostać w fotelu lidera. Mimo, iż Lo Pelat nie był główną postacią widowiska, to jednak odniósł osobiste, bardzo emocjonalne zwycięstwo.
Ostatni etap kariery de la Peñii naznaczony jest znaczącą ilością urazów. Liczne problemy mięśniowe dawały się we znaki, leczenie nowymi, innowacyjnymi metodami nie przynosiło wystarczających rezultatów aby pozbyć się dyskomfortu. Hiszpan przeszedł także operację, lecz kontuzje nie przestały męczyć zawodnika, który na przestrzeni sezonów 09/10 i 10/11 rozegrał zaledwie sześć spotkań. W maju 2011 roku Kantabryjczyk poinformował o zawieszeniu butów na kołku. Iván ze łzami w oczach podziękował kibicom za wsparcie, wyraził swoją miłość do klubu, a słowami:
Odchodzę z sentymentem do tego klubu, fanów, piłkarzy… Ten klub jest bardzo duży i trzeba mu pomóc w dalszym ciągu rosnąć” oddał piękny hołd całemu środowisku.
Iván de la Peña, mały Budda, został nieco zmarginalizowany przez piłkarski świat. Być może trafił na ludzi, którzy poprzez narzucanie taktycznych dyb nie pozwolili rozwinąć mu skrzydeł. Być może… urodził się zbyt wcześnie, wydawać by się mogło, że to gracz iście skrojony pod Barcelonę Guardioli, choć te myśli pozostaną w sferze moich wyobrażeń. Koniec końców przypadek Lo Pelata jest smutny, na nieszczęście zawodnika w jego karierze było więcej upadków, aniżeli wzlotów i zdobyte tytuły z pewnością nie odpowiadają klasie i talentowi, jaki posiadał ten niewysoki rozgrywający. Niemniej jednak zapomnienie o takim piłkarzu to grzech niewybaczalny, zwłaszcza dla każdego fana iberyjskiego futbolu. To właśnie tacy zawodnicy jak Iván de la Peña nadają piłce nożnej wymiar sztuki. Dzięki nim futbol staje się romantyczny…