Do dzisiaj nie wiadomo ile Osasuna ostatecznie zapłaciła za transfer Romana Koseckiego. Nikt jednak nie przypuszczał, że Polak aż tak zadomowi się w Hiszpanii. Jego dwa gole strzelone w barwach Atlético przeciwko Barcelonie odbiły się nie tylko szerokim echem w hiszpańskich mediach, ale i na zawsze zapadły w pamięć kibicom Los Rojiblancos. Z okazji dzisiejszego spotkania Osasuny i Atlético postanowiliśmy przypomnieć Wam sylwetkę naszego rodaka.
Było lato 1992 roku kiedy Romanem Koseckim, zdobywcą 19 bramek dla Galatasaray w 34 meczach, zainteresował się klub z Pampeluny. Osasuna miała już za sobą pierwsze doświadczenie z polskim graczem w składzie w osobie Jana Urbana, który przysłużył im się również sprowadzeniem Koseckiego do Hiszpanii. Nasz bohater tak wspomina to wydarzenie w rozmowie z Olé:
Pamiętam, że do Warszawy przyjechał Jan Urban z prezesem Ezcurrą i wyrazili zainteresowanie moją osobą. Legia chciała, żebym do niej powrócił, ale ja jakoś nie bardzo się wtedy kwapiłem z tym powrotem. Janek z prezesem, gdy dowiedzieli się jednak, że jestem zawodnikiem „do wzięcia” nie odpuścili i załatwiliśmy sprawę.
Tak więc w końcu, w wyniku wielu rozmów Hiszpanom udało się pozyskać Polaka. „Kosa” nie był jedynym nabytkiem Osasuny. Klub z Nawarry pozyskał wówczas także dwóch innych zawodników, Sánchez Jara i Iru. Ponadto pierwszą drużynę zasilili również dwaj wychowankowie: López Vallejo i Castillejo.
Aklimatyzacja w nowym klubie przebiegała dość łatwo i szybko, w końcu gdy w zasięgu ręki był jeszcze jeden rodak, nie mogło być inaczej.
Nie miałem żadnych problemów, by zaadaptować się w nowym miejscu. Zresztą tam jest wspaniały klimat, a jeśli chodzi o klub, to był on i zapewne jest bardzo profesjonalnie prowadzony, świetnie szkoli młodzież i zapewnia rodzinną atmosferę w pierwszym zespole. Janek Urban też na początku cały czas mi pomagał. To poszło bardzo szybko i bardzo sprawnie. Nie znałem jeszcze wtedy języka hiszpańskiego, koledzy z drużyny szybko mnie jednak uczyli. Pierwszych słów, które poznałem nie wypada jednak dziś przytaczać, bo były to oczywiście różne hiszpańskie przekleństwa.
Na pierwszy mecz w barwach Los Rojillos Polak nie musiał długo czekać, bo wystąpił już podczas pierwszej kolejki sezonu w meczu przeciwko Sporting Gijón. Jednak na debiutanckiego gola autorstwa Koseckiego kibice w Nawarze musieli czekać do dwunastej serii gier. Osasuna wygrała wtedy z Celtą 3-0. Łącznie polski napastnik wystąpił w barwach Los Rojillos 34 razy, zdobywając przy tym osiem bramek, i przyczyniając się do zajęcia przez Osasunę dziesiątej pozycji w końcowej klasyfikacji sezonu 1992/1993.
Do Atlético nasz bohater trafił podczas letniego okienka transferowego w 1993 roku. Madrycki klub robił wtedy duże „zapasy” zawodników. Do Rojiblancos dołączyli, obok Koseckiego, Kiko Narváez, Pirri Mori, Benítez, Moacir, Caminero, Quevedo, Maguy, Tilico, Pizo Gómez oraz zawodnicy z cantery, Juanma i Valle. Jak się okazuje, przy tym transferze swoje trzy grosze ponownie wtrącił Jan Urban.
W Osasunie dobrze mi się grało w ataku z Jankiem. Tak w ogóle, to całą drużynę mieliśmy bardzo dobrą, żeby tylko wspomnieć Roberto w bramce, Merino czy Pepina. Naprawdę wielu fajnych zawodników. W rozgrywanym u siebie meczu Osasuny z Atlético, który wygraliśmy 1:0, udało mi się strzelić gola i myślę, że to wtedy wpadłem im w oko. Janek oczywiście znów uczestniczył w całej akcji. Złożyli mi w końcu propozycję, żebym do nich przeszedł. Różni koledzy ostrzegali mnie, że tam jest dziwna atmosfera, ekscentryczny prezes Jesús Gil, że częste wymiany trenerów i zawodników to codzienność, więc może byłoby lepiej gdybym wybrał inny klub. Ja jednak wybrałem Atlético i szczerze mówiąc, nie żałuję tego. W Madrycie spędziłem naprawdę wspaniałe lata.
„Kosa” zadebiutował tym razem podczas drugiej kolejki w meczu przeciwko Valencii, kiedy to zmienił Kiko w 65. minucie. W pierwszym swoim sezonie w nowym klubie nie miał zbyt wielu okazji do gry. Zagrał zaledwie dwa pełne spotkania, ale przeciwko drużynie naprawdę z górnej półki, bo w obu przypadkach przeciwnikiem madryckiego klubu była Barcelona.
Datą, która w szczególny sposób zapisała się w kalendarzu Romana Koseckiego, jest 30 października 1993 roku. To była 10. kolejka spotkań i mecz na Vincente Calderon przeciwko przyszłemu mistrzowi Hiszpanii, dowodzonej przez Johana Cruyffa FC Barcelonie. Po pierwszej połowie spotkania Atleti przegrywało 3:0, a katem drużyny z Madrytu był zdobywca wszystkich bramek, Romário. Po tym zimnym prysznicu wspomniany Jesús Gil, kontrowersyjny prezes klubu, mający na koncie mieszkanie w domu publicznym, winę za zawalenie się dachu restauracji pod którym zginęło 58 osób, przyjaciel dyktatorów i postrach trenerów, wpadł podczas przerwy do szatni, ale o dziwo zamiast, jak się spodziewali zawodnicy, wyładować swoje negatywne emocje, bardzo spokojnie życzył im udanej drugiej połowy. Opanowanie prezesa chyba zadziałało na zawodników.
Sygnał do ataku dał Kosecki, który już w 47 minucie zdobył pierwszą bramkę. Jak się okazało to był gol, który odwrócił losy meczu. Polak był też autorem trafienia doprowadzającego do remisu. Wcześniej, na 3:2, przepięknym uderzeniem bezpośrednio z rzutu wolnego bramkarza Katalończyków pokonał Pedro. Decydujący cios, dający gospodarzom zwycięstwo 4:3 wyprowadził na jedną minutę przed końcem spotkania José Luis Caminero, po asyście naszego rodaka. Wyczyn Polaka został oczywiście doceniony przez hiszpańskie media. Do dzisiaj w internecie można znaleźć nie tylko artykuły hiszpańskich dziennikarzy poświęcone Kosie, ale także fanpage, na którym kibice dziękują Polakowi za pracę wykonaną dla drużyny.
Przychodząc do Madrytu Kosecki miał zastąpić Paula Futre. Nie do końca mu się to udało, zwłaszcza, że trafił na okres wielkiej przebudowy drużyny Los Rojiblancos, która to sytuacja nie ułatwiała mu wywiązania się ze stawianych przed nim oczekiwań. Ostatecznie jednak dobrze zaaklimatyzował się w nowym klubie i jeśli już zdobywał bramki, to było to trafienia decydujące o losach spotkania. No, może poza wyrównującym golem strzelonym w 10. kolejce sezonu 1994/1995, podczas rozgrywanych 5 listopada na Estadio Santiago Bernabéu derbów Madrytu, zakończonych zwycięstwem Realu 2:1. Dla Los Colchoneros Kosecki wystąpił w 59 spotkaniach i 14 razy zapisał się na liście strzelców.
Pomimo, że Jesus Gil uważał go za najbardziej krnąbrnego piłkarza, jakiego kiedykolwiek spotkał, to kiedy trzeba było, umieli znaleźć ze sobą wspólny język. Wystarczy tylko wspomnieć, że mimo wielu sporów, jakie często wynikały pomiędzy nimi, gdy Kosecki znalazł się w potrzebie prezes Atlético nie wahał się mu pomóc w każdy możliwy sposób. Po tym jak podczas spotkania z Rayo Vallecano polski napastnik, w wyniku starcia z jednym z obrońców, złamał kość jarzmową Gil wysłał go na tygodniowy wyjazd do Marbelli, kurortu wypoczynkowego nad Morzem Śródziemnym i miejscowości, której był zresztą burmistrzem. Ponadto, kiedy po paru latach „Kosa” pojawił się na meczu Atlético został serdecznie przywitany przez prezesa Gila i zaproszony do loży honorowej.
Madrycka kariera Koseckiego skończyła się wraz ze zmianą trenera na Radomira Anticia, który nie widział Polaka w pierwszej drużynie. Pomimo odejścia do Nantes Kosa nadal utrzymywał kontakt z piłkarzami Atlético, którzy dzwonili do niego z gratulacjami za udane mecze. Polski napastnik do dzisiaj w wywiadach przyznaje, ze jest jego serce jest biało-czerwone i rojiblanco. Podczas dwuletniego pobytu zdążył bardzo zżyć się z klubem, w Madrycie pozostawił wielu przyjaciół i niezwykle chętnie tam wraca. Tak zaś mówi o swojej karierze:
Dziś czuję dumę, że grałem w takim klubie jak Atlético. Moja kariera była taka jaka była, każdy zawodnik ma swoją sportową drogę, którą jakoś przeszedł. Ja cieszę się, że występowałem w jednej drużynie z Simeone, Caminero, czy z Kiko. To obecnie byli zawodnicy, którzy nadal są przy pierwszej drużynie. Tak samo jak się cieszę, że grałem z Jankiem Urbanem czy z chłopakami, którzy później robili karierę w różnych innych klubach. Byłem bardzo szczęśliwy, że grałem w Hiszpanii. Do dzisiaj zresztą uważam, że liga hiszpańska jest tą najlepszą.
Dzisiejsze Atlético jak zauważa nasz bohater to jednak zupełnie odmieniony klub, walczący o najwyższe europejskie zaszczyty.
Za chwilę Atlético będzie miało nowy stadion, a stary pożegnamy z łezką w oku. To jest potężny klub prowadzony bardzo rozsądnie m.in. przez Miguela Angela Gila, syn Jesusa, który pełni funkcję wiceprezesa. Myślę, że Los Rojoblancos mogą czuć się dumni z tego, że zbudowali dużo stabilniejsze Atlético, niż było to w czasach kiedy ja w nim grałem. Nie ma już teraz tylu zmian zawodników czy też trenerów. To jest klub prowadzony naprawdę na światowym poziomie.
Życie sportowca nie ogranicza się tylko do treningów podróży i meczów. Gdzie jak nie w otwartej i pogodnej Hiszpanii była największa szansa poznania prawdziwego oblicza naszego napastnika.
Ja ogólnie lubię dobrze zjeść, więc w wolnych chwilach chodziłem po różnych restauracjach, czasem z kolegami wyskoczyliśmy na jakąś dyskotekę, ale także spotykaliśmy się rodzinnie w jakichś knajpkach. Bardzo lubię Hiszpanów bo są bardzo weseli, nie boją się śmiać z samych siebie i bardzo mi się podoba. Bary tapas, wino, piwo, można porozmawiać, pośmiać się. Naprawdę lubię ten styl, ten hiszpański styl życia. Mogę wręcz powiedzieć, że w moim wypadku w pełni spełniło się powiedzenie „życie jak w Madrycie”. Druga moja pasja to gra na gitarze. Było tak rzeczywiście w Madrycie, że zdarzyło mi się pójść gdzieś z gitarą i zagrać jakiś swój utwór. Natomiast kiedy byłem w Pampelunie to pamiętam, że wystąpiłem na scenie z zespołem Barricada. To bardzo popularna grupa w Hiszpanii, szczególnie w Kraju Basków. Może tam bardziej było słychać ich gitary niż moją, może moja mniej stroiła, ale to była fantastyczna przygoda, bo ja prostu bardzo lubię muzykę.
Tak więc w kontekście dzisiejszego spotkania Osasuny z Atlético wspomnieliśmy właśnie hiszpański okres w karierze Romana Koseckiego, podczas którego miał on możliwość występować w obydwu tych klubach. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie wybiegli już przyszłość i nie skorzystali z okazji by zapytać mistrza o hit najbliżej kolejki i mecz, którym żyje cała Hiszpania, czyli El Clásico:
Wolałbym żeby wygrała Barcelona. Chociaż w domu jest odwrotnie. Moja żona kibicują Realowi. Jak grali z Atlético to też była za Realem, bo gra tam Cristiano Ronaldo. Atlético niestety przegrało 0:3 więc byłem trochę niepocieszony. Ronaldo zdobył trzy bramki, żona piała z zachwytu, a ja poszedłem spać. Natomiast jako antymadridista wolałbym, żeby wygrała Barcelona. Stawiam na wynik 2:1.
PS.
Zgodnie z prośbą Romana Koseckiego pozdrawiamy w jego imieniu wszystkich sympatyków hiszpańskiej piłki, a w szczególności kibiców Osasuny i Atlético.