Wielkie nazwisko, wielki talent, wielkie pieniądze, wielkie marki futbolu i sława. Takie skojarzenia miał każdy, kto w 1991 roku myślał o Robercie Prosinečkim. Ten napastnik z polsko brzmiącym nazwiskiem był wtedy pierwszoplanowym aktorem w teatrze wielkiego świata piłki nożnej. Aktorem, którego kariera w momencie transferu do Realu Madryt zaczęła podążać w przeciwnym do spodziewanego kierunku.
Urodzony w Niemczech Chorwat wypłynął na szerokie wody będąc gwiazdą w Crvenej Zvezdzie, z którą zdobył Puchar Europy (akt. Liga Mistrzów), czym ściągnął na swoją osobę zainteresowanie wielkich – Realu Madryt i AC Milanu. Chociaż kwota transferu nie została ujawniona i do dziś jest obiektem spekulacji, działacze z Belgradu nie mogli narzekać (podawane są kwoty od 550 milionów aż do miliarda peset). Nie poszło jednak gładko, gdyż panujące wówczas reguły zabraniały transferów poza Jugosławię zawodników poniżej 25 roku życia, co skrzętnie zauważyła Piłkarska Federacja Jugosławii. Po interwencji FIFA pomocnik dostał “tymczasowe pozwolenie” na grę (definitywny transfer został ogłoszony pod koniec października). Po kilku nerwowych tygodniach (m.in. zgłoszenie do europejskich rozgrywek zarówno przez Real jak i Crvenę Zvezdę) Marca mogła ogłosić triumf – Panie i Panowie, Robert Prosinečki!
Gwiazdor już na swojej prezentacji obiecał „ponownie sięgnąć po Puchar Europy, tym razem w białych barwach” i z miejsca stał się najlepiej zarabiającym piłkarzem Królewskich. Nikt nie mógł przewidzieć, że to początek końca większych osiągnięć młodego Chorwata (wyczynu z Crvenej Zvezdy już nie powtórzył) . Nikt oprócz lekarzy, którzy po wstępnych badaniach mieli pewne podejrzenia co do stanu zdrowia zawodnika. Prosinečki nie grał dużo na początku sezonu, co tłumaczone było jego powolną aklimatyzacją. Udało mu się m.in. zapisać w historii strzelców Gran Derbi wspaniałym golem w rzutu wolnego. Cóż, miłe złego początki.
W tamtym sezonie zagrał pięć (podkreślam: pięć) spotkań (dwa w Pucharze UEFA i trzy w lidze). Po wspomnianym spotkaniu z Barceloną, strzelił w Utrechcie, a niektórzy upatrywali w tym jego odblokowania. Nic bardziej mylnego – to był ostatni mecz i ostatni gol w sezonie 1991/92 a zaczęło się od kontuzji mięśnia lewej nogi. Pierwszej z wielu. Zawsze, kiedy już mówiono o jego możliwym powrocie do gry, pojawiały się nowe problemy. Sztab medyczny Realu Madryt oskarżył nawet swoich kolegów po fachu z Belgradu o maskowanie dolegliwości Chorwata różnymi środkami znieczulającymi i zastrzykami, które utrzymywały go “na chodzie” w ważnych dla drużyny meczach. Na domiar złego, w Chorwacji rozpoczęła się wojna o niepodległość a Robert, więc oprócz zmartwień sportowo-zdrowotnych, dręczyły go i te o los swoich bliskich.
Rozpoczęcie sezony 1992/93 było nowym początkiem dla pomocnika, a niektórzy żartowali zaliczając Prosinečkiego do nowych transferów Realu. Pomimo 29 meczów ligowych i trzech zdobytych bramek, problemy zdrowotne nie dawały o sobie zapomnieć. Co więcej, nowy trener drużyny, Benito Floro, widział dla niego zupełnie inną rolę na boisku, która nie do końca odpowiadała samemu zawodnikowi. Gorsza gra, kontuzje to nie jedyne powody wzbudzające kontrowersje wokół jego osoby. Wielokrotnie przyłapano Chorwata na paleniu papierosów i nocnych wypadach, co dało jego krytykom pole do popisu (twierdzono nawet, że pali dwie paczki dziennie). Sam sztab medyczny oskarżał go o pomijanie zaleceń dotyczących rehabilitacji.
Trzeci sezon Prosinečkiego zbiega się ze mizerną grą zespołu, a krytyka mocno uderza w jego osobę. Pomału zaczęto odstawiać go od pierwszego składu i głośno mówić o jego odejściu. Nikt jednak nie był w stanie zapłacić kwoty odstępnego zapisanej w jego bajecznym kontrakcie, opiewającej na 2,5 miliarda peset. Po przyjściu Vicente del Bosque Robert wyraźnie odżył i zaliczył najlepszy okres w jego karierze jako gracz Realu, ale niesmak wśród kibiców i włodarzy klubu pozostał. Latem 1994 Prosinečki po raz pierwszy głośno wyraził chęć odejścia z zespołu.
Rozmowy dotyczące obustronnego rozwiązania kontraktu spełzły na niczym, ale pomocną rękę wyciągnął do niego trener Realu Oviedo, Radomir Antić (który wcześniej ściągnął go do Madrytu). W składzie występowali też jego dwaj koledzy z kadry, więc Chorwat był mocno zdeterminowany, by przenieść się na wypożyczenie do Asturii (zgodził się na obniżenie pensji). W 30 spotkaniach zdobył pięć bramek, świeżość w grze i zaufanie zespołu. Regularność z jaką grał pozwoliła mu na stałe występy w kadrze, a sam zawodnik znów cieszył się futbolem. Pomimo dobrych recenzji i pochwał, zapowiedział, że nie chce wracać do drużyny Los Blancos (gdzie został mu ostatni, piąty rok kontraktu).
Antić został zatrudniony w Atlético, które wydawało się być kolejnym logicznym etapem w karierze Prosinečkiego. Sam Real Madryt pogodził się niejako z jego stratą nawet na koszt swoich rywali, gdy do gry niespodziewanie wkroczyli działacze… Barcelony! Pomimo oporu ze strony Królewskich transfer stał się faktem (głównie przez problemy finansowe i chęć odzyskania chociaż części zainwestowanych w Chorwata pieniędzy). W pierwszym sezonie w barwach Blaugrany pod przewodnictwem Johana Cruyffa zagrał 19 spotkań i wróciły jego chroniczne problemy mięśniowe. Za kadencji Robsona nie powąchał murawy jako ważny zawodnik drużyny i już w zimowym okienku 1996 roku wykupiony został przez Sevillę, czwarty hiszpański klub w jego karierze.
Choć znów wydawało się, że odbudował formę (zagrał 20 spotkań zapisując cztery gole na koncie), Sevilla spadła do Segunda División. Prosinečki zdecydował się zatem wrócić do ojczyzny. W lipcu 1997 przeszedł do Dinama Zagrzeb, a podbój ligi hiszpańskiej zakończył się na dwóch Pucharach Króla i jednym Superpucharze Hiszpanii. Nigdy już nie wrócił do futbolu na wysokim poziomie.
Prosinecki zapracował sobie na ksywkę Lesionecki (od hiszp. lesión – kontuzja) i tytuł… najbrzydszego piłkarza La Liga. Wymowna wydaje się jego zgoda na występ w reklamie samochodu, w której jest wyśmiewany jako piłkarz (kontuzje i wyjścia na imprezy) wraz z lalką, która stała się w Hiszpanii bardzo sławna – Prosikito, której najważniejszą zaletą są…odpadające nogi.
Tak skończyła się historia jednego z najbardziej utalentowanych graczy lat 90-tych, jednego z niewielu, który zagrał w Realu, jak i w Barcelonie. Aktualnie jest selekcjonerem kadry Azerbejdżanu i szczyci się strzeleniem bramek na mundialu w dwóch różnych reprezentacjach (prawdopodobnie jest jedynym piłkarzem, któremu się to udało).
https://www.youtube.com/watch?v=R62Qu-9VjMc