
Fot. elgrafico.com.ar
Cała piłkarska Argentyna może się szczycić trenerskimi nazwiskami, które wypuściła na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Kiedyś wielkich rzeczy dokonywali Guillermo Stábile czy César Luis Menotti. Teraz mówi się o bielsismo, cholismo, sukcesy odnoszą José Pekerman i Tata Martino. Ale w Buenos Aires mieszka pewien szkoleniowiec, który nie ma nic wspólnego z jakąś głębszą piłkarską filozofią. Nie wprowadził żadnych nowinek, nigdzie nie zagrzał na dłużej miejsca. Mimo to jest jednym z najbardziej znanych trenerów nad La Platą, a już na pewno jest najbardziej kontrowersyjnym.
Oto Ricardo Caruso Lombardi, 52-letni szkoleniowiec, który prowadził już czternaście klubów, w tym niektóre po dwa razy. Przez jednych kochany, przez innych nienawidzony – to utarte sformułowanie pasuje do niego jak ulał. Nazywają go El Tano, Richard, Ricky bądź też vende-humo (dosł. sprzedający dym), co oznacza osobę, która obiecuje rzeczy, których nie jest w stanie spełnić, demagoga. Caruso na pewno ma skłonność do przesadzania, ale czy biorąc pod uwagę jego wyniki, taki przydomek jest odpowiedni? „Mówią na mnie vende-humo, ale we wszystkich klubach, w których pracowałem, dobrze wykonywałem swoją pracę” – tak mówił dwa lata temu. Jego styl opiera się głównie na dobrym przygotowaniu fizycznym, umiejętności motywacji i rozpracowaniu rywala. Żywiołowy, nerwowy, łatwo go wyprowadzić z równowagi. Kamery go pokazują, kiedy siada na ławce rezerwowych i kiedy schodzi w przerwie do szatni, a gdy w trakcie meczu zdarzy się jakaś kontrowersja, zaczyna się jego show. Charakterystyczna broda i fryzura w starym stylu, do tego włoskie nazwisko – jest jakby żywcem wzięty z mafii. Nie przebiera w słowach, już nieraz zdarzyło mu się przekląć przed kamerą. Swego czasu domagał się posadzenia Messiego na ławce w reprezentacji. Ale to właśnie dzięki tej żywiołowości i niepokorności jest znany oraz odnosi sukcesy. W 2008 roku twórcy popularnego programu Estudio Fútbol wyszli z inicjatywą, by Caruso poprowadził w jednym meczu zespół Ferrocarril Urquiza, grający wówczas w Primera D (V liga). Przeciwnikiem miał być wielki rywal El Furgonero, Central Ballester. Ekipa Ferrocarril znajdowała się na ostatnim miejscu w tabeli, z 4 punktami w 15 meczach (jedno zwycięstwo i remis). Pod wodzą Richarda wygrała jednak aż 3:0.
Jest to trener, który nie ma w zwyczaju prowadzić jednego klubu przez kilka sezonów. Wyjątek to Tigre, gdzie pracował w latach 2003-2006. Odniósł tam swój największy sukces w karierze, czyli awans z ekipą z Victorii do Primera División. Od tego czasu niemal cały czas trenuje w najwyższej klasie rozgrywkowej Argentyny. Jego znakiem firmowym jest pomoc klubom zagrożonym spadkiem. Gdy któryś z nich znajduje się nad przepaścią i widmo degradacji zagląda w oczy, wtedy włodarze zwalniają trenera i dzwonią do Caruso Lombardiego. Tylko raz mu się nie udało. W 2012 roku nie zdążył uratować Quilmes, lecz gdy przychodził, ekipa El Cervecero była w katastrofalnej sytuacji, ale do utrzymania i tak zabrakło niewiele. Wcześniej okazał się wybawcą dla dwóch słynnych argentyńskich klubów: Racingu i San Lorenzo. To samo do zawdzięczenia mają mu Newell’s Old Boys i Argentinos Juniors. „Kiedy przyszedł, sprawił, że uwierzyliśmy, że jesteśmy najlepsi na świecie” – powiedział o nim w 2009 roku José Schaffer, gracz Racingu po wygranych barażach o utrzymanie. Oto przykład jak Caruso motywuje swoich piłkarzy:
Jego charakter powodował mnóstwo konfliktów. Nieraz kosztowało go to utratę posady. Jego kłótnie ze znanymi osobami ze środowiska piłkarskiego były tematami na czołówki gazet. Chori Domínguez, Rodolfo Arruabarrena, Marcelo Tinelli, Rolando Schiavi – to tylko część ludzi, z którymi miał na pieńku.
Zdradzony przez swoich piłkarzy
We wrześniu 2007 roku został trenerem Newell’s Old Boys. Niecały miesiąc wcześniej odszedł z Argentinos, których oczywiście uratował przed spadkiem. Newell’s było dla niego kolejnym wyzwaniem, bo znajdowało się w strefie spadkowej. Aperturę 2007 skończyło na 11. miejscu, a Clausurę 2008 na 8. i utrzymało się na bezpiecznym 14. miejscu w tabeli spadkowej, z zapasem 9 punktów nad miejscem barażowym. Vende-humo tchnął nowe życie w grupę marnych piłkarzy, którzy uwierzyli, że są w stanie pokonać każdego. Jednak nie tylko dobre wyniki sprawiły, że gazety dużo o nim pisały. Od początku jego relacje z równie kontrowersyjnym prezesem, Eduardo Lópezem, nie układały się dobrze. López, pomimo złożonych obietnic, nie kupił piłkarzy, których chciał Caruso. Przedłużył też kontrakty z tymi, których trener nie brał pod uwagę przy ustalaniu składu, a do tego sprzedał prywatnej firmie pomocnika Hernana Bernandello, co przelało czarę goryczy. Nie było też tajemnicą, że Lópezowi nie podobało się zachowanie szkoleniowca w mediach. Ale prezes nie był jedynym, z którym Richard miał nie po drodze. Równie kiepskie stosunki miał ze środkowym obrońcą, Rolando Schiavim. Zaczęło się w pretemporadzie w styczniu 2008 roku, kiedy to Schiavi, legenda Boca Juniors, oświadczył, że nie podoba mu się sposób pracy trenera od przygotowania fizycznego, Ariela Perticarariego. Potem, gdy Caruso nie prowadził już Newell’s, oskarżył Schiaviego, o brudną grę, której celem było jego odejście. „Schiavi mnie zdradził. On, i dwóch innych, których nie widziałem w składzie. Wymyślił kontuzję przed meczem z Huracanem, żebym został ze zdziesiątkowaną drużyną i przegrał. Chciał, żebym odszedł z klubu” – mówił w 2008 roku. „Nikt nie chciałby mieć takiego sąsiada jak on” – dodał. Trzy lata później, panowie znów wdali się w kłótnie, oczywiście dyskutując tylko przez media. Zaczął Schiavi, mówiąc że są trenerzy, który żądają pieniędzy od zawodników. Nie powiedział wprost, kogo miał na myśli, a chodziło oczywiście o Caruso Lombardiego i skandal, który wywołał jeden z piłkarzy Tigre w 2010 roku, kiedy to trenerem El Matador był nie kto inny jak nasz bohater. Ale o Tigre później. Ten szybko odpowiedział grającemu wówczas w Boca obrońcy: „On nie grał z miłości do barw. Jeśli nie dostawał pensji z wyprzedzeniem, nawet nie zawiązywał bandaża”. Zawodnik odpowiedział na Twitterze:
Co za biedny człowiek, nie chce przestać, ehhh. Szczęście, że się podlizywałem na boisku i kupiła mnie Boca, hahaha! I zdobyłem mistrzostwo, hahaha!
Będę grał w Copa Libertadores. Ty nigdy w niej nie zagrasz, bo drugoligowcy w niej nie grają, nie?
Od tamtej pory nie pojawiły się nowe epizody tego konfliktu. I chyba dobrze, bo ani jeden, ani drugi nie zachowywał się poważnie. Tylko, że dla Caruso był to po prostu konflikt jeden z wielu. Po odejściu z Newell’s przez ponad pół roku był bezrobotny, nie licząc wspomnianego epizodu w Ferrocarril Urquiza. Na początku Clausury 2009 zgłosił się do niego Racing, który sezon wcześniej o mały włos nie spadł do Nacional B i w nowym sezonie dalej bronił się przed spadkiem. Kiedy przyszedł, La Academia znajdowała się w strefie spadkowej i przegrała trzy pierwsze mecze w sezonie, przez co stracił pracę Juan Manuel Llop. Caruso od razu zaczął punktować. Najpierw remis, potem przegrana, a następnie seria ośmiu meczów bez porażki. Pod jego wodzą Racing przegrał w tamtym sezonie tylko dwa mecze i skończył na 5. miejscu. Pokonał m.in. Boca, River, zremisował z mistrzem – Velezem i ze zdobywcą Copa Libertadores – Estudiantes. W tabeli spadkowej uplasował się na 15. miejscu z bezpieczną przewagą nad strefą barażową. Niestety, kolejny sezon był klapą. El Tano udowodnił, że nie potrafi przygotować zespołu do sezonu i realizować długookresowego planu. Po porażce w klasyku z Independiente, co było szóstym z rzędu meczem bez zwycięstwa, powiedział że swoje pozostanie uzależnia od wyników kolejnych dwóch meczów: z Huracanem i Boca. Oba przegrał i dotrzymał słowa, chociaż szatnia i zarząd próbowali go przekonać do zmiany decyzji.
Nieudany powrót do Tigre
Dwa miesiące później zastąpił Diego Cagnę w Tigre. W ten sposób wrócił do klubu, w którym osiągnął największe sukcesy i wypłynął na szerokie, trenerskie wody. Druga przygoda w Victorii nie była już tak romantyczna jak pierwsza. Tigre co prawda zajęło w Clausurze 2010, jak i Aperturze 2010 11. miejsce, które oddawało rzeczywistą siłę zespołu, ale znów na pierwszy plan wyszły sprawy pozasportowe.
W kwietniu 2010 roku Caruso, wdał się w słynną już kłótnię z trenerem Godoy Cruz, Omarem Asadem. Była 87. minuta meczu w Mendozie, El Matador przegrywał aż 2:6 i zirytowany Caruso nie wytrzymał. Gdy piłka wyszła na aut, kopnął ją mocno w kierunku ławki rezerwowych gospodarzy. Asad zdenerwował się, krzyknął „błazen!” i dodał kilka innych wyzwisk. Ricky się zrewanżował: „Grubasie, przestań żreć! Ćpun, jesteś ćpunem!” i dość jednoznacznym gestem naśladował osobę wciągającą narkotyki. A to wszystko leciało w argentyńskiej TV Pública.
Caruso miał więc problemy z samym sobą. W Aperturze sędziowie aż czterokrotnie wysyłali go na trybuny za kłótnie i wyzwiska. Jednemu z piłkarzy, a mianowicie Pablo De Mirandzie, który był w zespole żelaznym rezerwowym tak bardzo się nie podobało zachowanie trenera w czasie meczów, że się z nim o to pokłócił. Prawdziwa bomba nadeszła kilka dni później. Juan Angulo Villegas, Kolumbijczyk, który przyszedł przed sezonem z Ameriki de Cali, wyjawił, że Caruso zaproponował jego agentowi, że wystawi go w składzie w zamian za pieniądze. Villegas nie zdobył zaufania w oczach Richarda i ciągle grał tylko w rezerwach. „Powiedziałem swojemu agentowi, że nie jestem tępym piłkarzem, że jestem w stanie wykonać polecenia trenera i starać się wywalczyć miejsce w składzie” – mówił Villegas. Cała sprawa skończyła się dobrze dla trenera. Kolumbijczyk wysłał mu list ze sprostowaniem. „Napisał, że nigdy nie powiedział, że żądałem od niego pieniędzy za grę i że tylko słyszał, że tak powiedział jego agent” – tłumaczył Caruso. „Napisał mi też, że Marcelo Ferreyra, który był jego agentem, już nim nie jest”. I dodał: „Na szczęście 34 innych zawodników z drużyny wytłumaczyli mu, jakim typem człowieka jestem”.
Te wszystkie rzeczy pozostawiły niesmak wśród włodarzy klubu i kibiców, przez co kontrakt Caruso nie został przedłużony po zakończeniu sezonu. Chociaż sprawa z Villegasem została wyjaśniona, to np. Rolando Schiavi nie zawahał się potem tego wykorzystać w ich małej wojence.
Lepiej walczyć o utrzymanie niż o awans
Kolejnym przystankiem w jego karierze trenerskiej było Quilmes. Oczywiście zagrożone degradacją, czyli spełniało główny wymóg Vende-humo. Ale nawet najlepsi ponoszą porażki i drużyna El Cervecero nie zdołała się utrzymać. Trzeba jednak przyznać, że gdyby jej się udało, byłby to prawdziwy cud, bo strata była ogromna. Cud jednak był blisko, zabrakło ledwie trzech punktów, by grać jeszcze baraże. Caruso został na stanowisku na kolejny sezon i pokazał, że zbudowanie i prowadzenie drużyny w Nacional B idzie mu lepiej niż w Primera. Jego Quilmes dzielnie walczyło o awans. Po drodze wywołał kolejną głośną polemikę. Tym razem, w meczu z River na El Monumental zaczął się kłócić z Chorim Dominguezem. Gdy napastnik Milionerów upadł w polu karnym, trener Quilmes głośno domagał się pokazania mu żółtej kartki za symulowanie. Chori zauważył jego protesty i pokazał gest, sugerujący płacenie pieniędzy, co było oczywiście nawiązaniem do afery z Villegasem. Caruso nie pozostał dłużny i pokazywał Dominguezowi, że jest… lalusiem, co doskonale widać na filmie:
Ostatecznie Quilmes zajęło drugie miejsca i awansowało do Primera División, ale trenerem zespołu był już wtedy Omar De Felippe. Caruso zrezygnował z posady po 27. kolejce, gdy El Cervecero zajmował 4. miejsce (barażowe). Dlaczego odszedł? Ponieważ dostał ofertę od San Lorenzo, które – no, jakżeby inaczej – walczyło o utrzymanie w Primera. Zastąpił na stanowisku Leonardo Madelona. Miesiąc po objęciu sterów wdał się w dyskusję z Rodolfo Arruabarreną, który prowadził Tigre. Zaczął El Vasco, oskarżając „niektórych trenerów” o „płakanie” i narzekanie na sędziów, którzy potem – według niego – pomagali ich ekipom. Caruso szybko odpowiedział: „Byłoby dobrze, gdyby Arruabarrena powiedział, którzy trenerzy płaczą, żeby sędziowie ich faworyzowali. Ja widziałem, jak on płakał przed Pitaną w meczu z Arsenalem. Dlaczego teraz nie płakał, gdy anulowano gola Unionowi?” – mówił w telewizji TyC Sports. I nie przestawał: „W pięciu meczach u siebie, sędziowie faworyzowali Tigre. Dostali karnego z Estudiantes, Lanús i Boca, strzelili ze spalonego Olimpo i nie uznali gola Unionowi. Tak to ja bym nawet wygrał Ligę Mistrzów” – ironizował. „Jeśli ma jaja, niech powie, że chodzi o mnie bo wiadomo, że tak jest”.
Uliczny bokser
Ta sytuacja to i tak pikuś w porównaniu z tym, co Caruso zrobił tydzień później. Otóż wziął udział w popularnym programie Estudio Fútbol w TyC Sports – bo przecież bardzo lubi występować przed kamerami. Narzekał tam na sędziów (a on nie jest „płaczkiem”!), na terminarz i na opinie ludzi, którzy nie znają się na futbolu. W sumie nic nowego. Gdy nagranie się skończyło i Caruso wyszedł z budynku, spotkał tam czekającego na niego Fabiana Garcíę, który był asystentem Madelona, wcześniejszego trenera San Lorenzo. Garcíi nie podobały się krytyczne słowa Rickiego na temat poprzedników, wypowiedziane w pewnym radiu. Postanowił więc poczekać na niego pod budynkiem TyC Sports i wyjaśnić kilka spraw. Warto dodać, że po odejściu Madelona to właśnie García miał chrapkę na zostanie pierwszym trenerem. Sprawy szybko wymknęły się spod kontroli i Caruso starał się uderzyć przeciwnika, ale ten wykonywał skuteczne uniki. Nazwał go też mordercą, ponieważ w 2008 roku zastrzelił w swoim domu złodzieja, działając w obronie własnej. Wszystko nagrały kamery, bo przecież działo się to pod budynkiem telewizji. Podobno Caruso dostał cios w lewe oko. Obaj skończyli na komisariacie. Według Richarda, García przyszedł z obsadą w postaci dwóch mężczyzn. Adwokat Garcíi natomiast wyjaśniał, że jego klient znalazł się w okolicy przypadkowo, bo szedł do szkoły odebrać syna. Na nagraniu nie widać ani wspomnianych dwóch mężczyzn, ani synka.
No ale najważniejsze, że San Lorenzo się utrzymało, chociaż udało się to rzutem na taśmę, w ostatniej kolejce, wyprzedzając Banfield ledwie o punkt. Potem El Ciclón musiał jeszcze rozegrać baraże, ale w nich łatwo poradził sobie z Instituto. W międzyczasie w klubie zmienił się zarząd. Stery przejął duet Matías Lammens i Marcelo Tinelli (popularny prezenter telewizyjny, można powiedzieć: celebryta). Caruso był im nie w smak, ale miał obowiązujący kontrakt. W nowym sezonie San Lorenzo grało bardzo słabo. Nowy zarząd oskarżał trenera, że specjalnie przegrywa, żeby zostać zwolnionym i otrzymać odszkodowanie. Ostatecznie został wyrzucony po 10. kolejce. Na tym nie koniec, bo Caruso w Radio 9 podzielił się swoimi wrażeniami i opiniami o Tinellim. „To cwaniak, boi się cokolwiek stracić. Zabiłby matkę, żeby mieć rating. Pierwsze co zrobił gdy doszedł do władzy, to poszedł do Grondony i wylizał mu dupę”. Następnie dodał: „Jest takim tchórzem, że nawet nie był w stanie zadzwonić do mnie i powiedzieć «Ricardo, dzięki za to co zrobiłeś». Boli mnie to, że wyrzucił mnie jak śmiecia”.
Dziennikarski nieprzyjaciel
Po odejściu z San Lorenzo, trafił do Argentinos Juniors. Historia się powtórzyła: walka o utrzymanie, ostatnia kolejka i niespodziewane zwycięstwo z Newell’s, które było już wtedy nowym mistrzem. Argentinos skończyli w tabeli spadkowej na 16. miejscu i pozostało w Primera División. Caruso w tym czasie zdążył się pokłócić m.in. z Diego Placente. Dość głośno było też o jego udziale w programie Fútbol Permitido. Jednym z prowadzących jest tam dziennikarz Elio Rossi, który z Caruso miał jeszcze dawne zatargi. Od początku czuć było napięcie, chociaż obaj starali się zachować spokój. Umówili się nawet, że pewne sprawy wyjaśnią sobie poza kamerami. Jednak gdy na wizji, pojawił się skrót meczu Godoy Cruz – Lanús w tle było słychać hałas:
To Caruso zaczął uderzać Rossiego. „Wszyscy wiedzą, że się nie lubimy. Dlatego zbliżyłem się do niego, żebyśmy sobie wytłumaczyli kilka rzeczy, a on zaczął mnie uderzać. Ja się zaśmiałem, a on jeszcze bardziej się zdenerwował. To była groteskowa scena” – powiedział potem Rossi w telewizji C5N. W trakcie zajścia było też słychać krzyki żony Caruso, siedzącej na widowni. „Po co tu przyszliśmy?” – wydzierała się.
Obecnie Caruso ponownie prowadzi Quilmes i – co oczywiste – walczy o utrzymanie. Sytuacja jest ciężka, ale pozostanie w Primera jest możliwe. Tym bardziej, że dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Pozostaje jedynie czekać na kolejne mecze El Cervecero i obserwować, czym tym razem zaskoczy wszystkich Ricardo Caruso Lombardi. Ale czym on jeszcze może kogoś zaskoczyć? Absolutnie folklorowa kariera.