O ile dziesięć lat temu w Niemczech i w Anglii zastanawiano się, w jaki sposób odpowiedzieć na hiszpańską rewolucję stylu i dominację w piłce nożnej, to dziś podobne rozterki przeżywają kluby LaLiga. Klęska Barcelony oraz porażki Atlético i Realu Madryt częściowo można tłumaczyć odrębnymi kłopotami tych klubów, ale nie można lekceważyć łączących ich podobieństw. Hiszpańskie drużyny nie były w stanie odpowiedzieć na atuty przeciwników, które mogą zdominować europejską piłkę w nowej dekadzie.
Lucas Hernández więcej minut w tym sezonie spędził na trybunach i ławce rezerwowych, niż na murawie Allianz Areny. Kontuzja stawu skokowego uniemożliwiła mu walkę o miejsce w składzie z fenomenalnym Alphonsem Daviesem, ale pozwoliła na uważną obserwację meczów z perspektywy widza. Zapytany przez bawarskich dziennikarzy o różnice między LaLigą a Bundesligą, odpowiedział bez wahania. – Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że prawie każdy zespół jest przyzwyczajony do gry wysokim pressingiem. W Hiszpanii scenariusz większości meczów jest bardziej przewidywalny – jedna drużyna atakuje, a druga się broni – stwierdził wychowanek Atlético.
Ta z pozoru prosta obserwacja otwiera drzwi do głębokich analiz, które dziś gorączkowo prowadzi cała piłkarska Hiszpania. Analiz mających znaleźć opowiedź na pytanie, dlaczego po raz pierwszy od 13 lat w półfinale Ligi Mistrzów zabraknie drużyny z Półwyspu Iberyjskiego. A przede wszystkim, dlaczego Barcelona i Atlético aż tak wyraźnie odstawały od swoich niemieckich rywali.
UDUSZONA KREATYWNOŚĆ
Co zrozumiałe, odbiór ćwiećfinałowych niepowodzeń w Madrycie i Barcelonie był zupełnie inny. Piłkarzy Atlético, po porażce różnicą jednej bramki, kibice witali podziękowaniami za ambitną walkę. Klęska Barcelony sprawiła, że przy Camp Nou zawisnął transparent nazywający piłkarzy „najemnikami”, a echa tej klęski będzie tam słychać jeszcze przez wiele lat. Mimo tych różnic, można jednak wskazać na liczne podobieństwa w sposobie, w jaki obie drużyny straciły swoje szanse na walkę o Puchar Europy.
Bayern i RB Lipsk „udusiły” przeciwników z LaLiga połączeniem przygotowania fizycznego z techniką. Gracze z Madrytu przecierali oczy ze zdumienia, widząc jak Dayot Upamecano rozpycha się w pojedynkach z silnym Diego Costą, po czym dokładnym, inteligentnym podaniem, rozpoczyna akcję swojego zespołu. Bayern stosował pressing na piłkarzy Barcelony z podobną intensywnością zarówno w pierwszej połowie, jak i w ostatnim kwadransie gry. Leon Goretzka potrafił dynamicznym powrotem do obrony zatrzymać pędzącego w pole karne Leo Messiego, a później dzięki doskonałej technice oszukać całą linię obrony Dumy Katalonii jednym podaniem. Przykłady można mnożyć, zresztą znajdują one swoje odzwierciedlenie w statystykach. Mimo tego, że obie niemieckie drużyny były częściej przy piłce (Bayern 51%, Lipsk 55%), piłkarze Barcelony przebiegli o prawie 10 kilometrów mniej (98,3 przy 107,6), a Atlético było znacznie mniej agresywne w odbiorze piłki (47-35). Na poziomie ćwierćfinału Ligi Mistrzów takie różnice w statystykach to przepaść. Można wręcz odnieść wrażenie, że oba hiszpańskie zespoły grały przez większość swoich spotkań w osłabieniu.
„Byli od nas znacznie lepsi posiadaniu piłki, szybsi. Nie byliśmy w stanie odpowiedzieć na ich intensywność”. „Musimy szybciej czytać grę”. „Swoją presją i zmuszaniem do rozgrywania piłki daleko od ich bramki sprawili, że zaczęliśmy wątpić w siebie”. Tak swój mecz z RB Lipsk podsumowali na gorąco Koke i Saúl Ñíguez, ale równie dobrze te słowa mógłby wypowiedzieć po blamażu z Bayernem dowolny zawodnik Barcelony.
ZLEKCEWAŻONE SYGNAŁY
Hiszpańska porażka w Lidze Mistrzów oczywiście wynika również z kłopotów, przez jakie przechodzą teraz największe kluby LaLiga. Naturalne jest to, że Gerard Pique po zakończonym meczu odwołał się do dysfunkcyjności klubu na wielu płaszczyznach, a Diego Simeone przyjął porażkę jako efekt roku przejściowego po rozmontowaniu części składu. Jednak elementy wspólne między boiskowymi przyczynami niepowodzeń Barcelony, Atlético, a także Realu Madryt, pokazują jeszcze coś ważniejszego: hiszpańskie kluby przegapiły w ostatnich latach zmianę trendów w europejskiej piłce.
Pierwsze sygnały świadczące o ewolucji w grze zagranicznych przeciwników Barcelona otrzymywała już wcześniej, choćby w 2019 roku w dwumeczu z Liverpoolem. Okazało się, że silni, dobrze przygotowani fizycznie i biegający od pola karnego do pola karnego pomocnicy (nazywani przez Brytyjczyków piłkarzami box-to-box, a przez Hiszpanów todocampistas) potrafią skruszyć atuty kreatywnego środka pola Blaugrany. Pozyskanie sprzecznego z piłkarskim DNA Barçy Arturo Vidala było próbą odpowiedzi na rodzące się trendy i bezpośrednią reakcją na to, jak w 2018 roku w dwumeczu z Romą Katalończykom dał się we znaki m.in. będący typem takiego piłkarza Radja Nainggolan. Jeden transfer to jednak zdecydowanie za mało, by zmienić oblicze gry całej drużyny.
5 goleadas al Barça en Copa de Europa en las 4 últimas temporadas:
4-0 PSG
3-0 Juventus
3-0 Roma
4-0 Liverpool
8-2 BayernSeis jugadores disputaron estos 5 partidos:
Ter Stegen
Piqué
Sergi Roberto
Rákitic
Messi
Suárez— Pedro Martin (@pedritonumeros) August 14, 2020
Oglądając z bliska rodzącą się potęgę The Reds, zmianę szybko dostrzegł Pep Guardiola. Dziennik El País cytuje jednego niemieckich agentów piłkarskich, który blisko współpracował z katalońskim trenerem. – Już jakiś czas temu zwrócił mi uwagę, że piłka stanie się wkrótce bardziej fizyczna i szybsza. Wiedział, że sama technika nie wystarczy już do odniesienia sukcesu w Europie – podkreślił.
Guardiola ostatecznie przekombinował w doborze taktyki na mecz z Olympique Lyon i sam odpadł z Ligi Mistrzów, ale wcześniej jego Manchester City wyeliminował Real Madryt, grając lepiej w obu spotkaniach. Zwłaszcza druga połowa pojedynku na Etihad Stadium pokazała, że pressing i wybieganie są skuteczną bronią przeciwko pomocnikom Królewskich, którzy w kluczowych momentach nie potrafili odnaleźć swojego rytmu gry. Real pogubił się, bo we wcześniejszych meczach LaLiga nie miał styczności z takim nastawieniem przeciwnika.
Zdaniem dyrektora sportowego jednego z klubów LaLiga, hiszpańska piłka zrobiła krok do tyłu. – Straciliśmy pozycję lidera, jaką dały nam na początku poprzedniego dziesięciolecia Barcelona Guardioli i reprezentacja. Rozwiązanie nie jest jest takie łatwe, bo wymaga znalezienia piłkarzy-techników, którzy jednocześnie są dobrze zbudowani fizycznie. W Hiszpanii znacznie łatwiej odkryć utalentowanego, niskiego młodzieńca, który pięknie kopie w piłkę, ale brakuje mu tego drugiego aspektu – zwraca uwagę działacz cytowany anonimowo przez El País.
Z hiszpańskiego dyskursu porażki w 2020 roku wyłamała się tylko Sevilla, która po skutecznej przebudowie pod wodzą Monchiego po raz kolejny zagra w finale Ligi Europy. Zwróćmy jednak uwagę na to, że Julen Lopetegui również lubi atakować przeciwnika blisko jego bramki, a w drugiej linii drużyny z Andaluzji nie ma piłkarza o predyspozycjach typowej „dziesiątki”. Sevilla gra inaczej niż reszta zespołów ligi hiszpańskiej. – Tylko Lopetegui w Sevilli i Luis Enrique w reprezentacji wyznają zasadę nieustannego pressingu i wiedzą, kiedy ich drużyna powinna wymieniać podania, a kiedy grać w bardziej bezpośredni sposób – podkreśla cytowany wcześniej dyrektor sportowy.
ZGUBNA DUMA
Czy hiszpańską piłkę na najwyższym poziomie czeka kryzys? Na tak odważne stwierdzenie jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie. LaLiga wciąż dysponuje ogromnym potencjałem, drzemiącym w klubach, akademiach i możliwościach finansowych. Dyrektorzy sportowi i trenerzy topowych klubów muszą jednak odpowiedzieć sobie na kilka ważnych pytań. Czy Atlético nie powinno zainwestować w idealnie wpisującego się w nowoczesną piłkę Thomasa Partey’a i to wokół niego budować zespół w środku pola, zamiast sprzedawać go do Premier League? Czy ograny taktycznie przez Juliana Nagelsmanna Diego Simeone jest w stanie zmodyfikować swój pomysł na przebudowę Rojiblancos? Czy obecne zestawienie drugiej linii Realu Madryt może jeszcze przynieść sukcesy w Europie? Czy Barcelona nie powinna poświęcić trofeów w najbliższym sezonie na rzecz gruntownej przebudowy? Jak powinna grać La Roja, która wszystkie triumfy w XXI wieku oparła o filozofię gry Dumy Katalonii, filozofię nieprzystającą już do nowej rzeczywistości? Od odpowiedzi na te pytania zależy, kiedy hiszpańska piłka znów będzie spoglądać na innych z góry.
Kluby z Niemiec i Anglii skopiowały i ulepszyły to, co uczyniło z Hiszpanii piłkarskiego hegemona. Jorge Valdano w swoim najnowszym felietonie twierdzi, że kluby LaLigi zgubiła przesadna duma i wyniosłość. – Jeśli zaśpią i spóźnią się z reakcją, przyjdzie moment, kiedy pozostanie nam już tylko kopiować tych, którzy wysunęli się naprzód – uważa były piłkarz Realu.
Czas, by dumę schować do kieszeni, a zasługi piłkarzy pozostawić w zapiskach klubowych muzeów. Nowa piłkarska dekada będzie się rządzić innymi prawami.