
W ostatnim odcinku Fuera de Juego mieliśmy odpowiedzieć na Wasze pytania. Złośliwość rzeczy martwych uniemożliwiła nam to i z powodu awarii programu przepadło 70 minut naszego nagrania. Odpowiedzi zamieściliśmy w formie pisanej. Wtedy nie byłam w stanie wziąć udziału w tworzeniu tamtego artykułu. Dlatego dzisiejszy tekst jest także formą odpowiedzi na skierowane do mnie pytania na temat Rayo Vallecano.
„W szatni zapadła absolutna cisza. Ale szatnia to tylko odbicie tego, co czuje teraz każdy rayista” − tak Paco Jémez podsumował wydarzenia ostatniej kolejki La Liga. Wygrana Rayo 3:1 była pyrrusowym zwycięstwem, ponieważ w związku z wynikiem Sportingu na El Molinón Piraci opuścili pierwszą ligę. Po pięciu latach, kampanii najdłuższej w historii klubu, nadszedł czas na powrót do Segunda.
38. kolejka miała przynieść rozstrzygnięcie kto z trójki Rayo, Getafe i Sporting wywalczy utrzymanie. Ta sama godzina gry, by zapobiec spekulacjom i ustawianiu spotkań. Rzeczywistość pokazała jednak, że od kontrowersji nie da się uciec.
− Zagramy tak, jak z Deportivo − oświadczył przed meczem ze Sportingiem trener Villarreal, Marcelino.
Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że kolejkę wcześniej ekipa z Vila-real przegrała z Depor 0:2. Marcelino, wychowanek Sportingu Gijón, jak powiedział tak zrobił – jego drużyna uległa na El Molinón 0:2, zaś klub z Asturii wywalczył utrzymanie.
− Chcecie bym powiedział, że Sporting spadnie? − Marcelino odbijał pałeczkę dziennikarzom, którzy oskarżali go o sprzyjanie drużynie Abelardo. − Nie zrobię tego. To wasz problem jeśli wątpicie w mój profesjonalizm.
Jednak wypowiedź trenera klubu z Comunitat Valenciana, w połączeniu z wynikiem jaki padł na El Molinón, rozkręciła karuzelę gniewu, wzajemnych uprzedzeń i oskarżeń.
− Jeśli Rayo spadło to dlatego, że zebrało za mało punktów. Nie przez Villarreal, nie przez Real Sociedad, ani żadną inną ekipę, która wykonuje swoją robotę. Pierwszym odpowiedzialnym za spadek jestem ja − tak sytuację po meczu podsumował prezes Rayo, Raúl Martín Presa.
Jednak jego dialektyka względem postawy podwalenckiej drużyny bynajmniej nie była tak delikatna, jak wskazywałaby powyższa wypowiedź.
− To logiczne, że Marcelino chciał, by Sporting się utrzymał. Jak każda osoba, która się tam wychowała. To honorowe być wdzięcznym tym, którzy cię wychowali, jednak jego słowa sprzed tygodnia honorowe już nie były. Dwa lata temu graliśmy tu z Getafe. Były ekipy, których los zależał od naszego rezultatu i wystawiliśmy once de gala.
To, że Marcelino tego nie zrobił, a jego drużyna nie zagrała na sto procent, zawisa niewypowiedziane w powietrzu. Ale przecież każdy wie, co miał na myśli prezes Rayo. Zresztą nie tylko on. Gdy klub leciał do Segunda, a kibice ze smartfonami śledzili na stadionie wynik Sportingu, na trybunach słychać było okrzyki „¡Marcelino, hijo de puta!”. Jednak nie były one głośniejsze niż te, które mianem skurwysyna określały Presę.
Spadek do Segunda to koniec tego sezonu dla Rayo. Spadek, który jest jak katastrofa lotnicza. Nigdy nie wystarczy jeden błąd, by lot zakończył się tragedią. To, co wydarzyło się w ostatniej kolejce, to suma wielu wydarzeń, które splotły się na przestrzeni tego sezonu.
Stadion jak kaplica
− W tej chwili nasz stadion jest jak kaplica pogrzebowa.
Tak sytuację na Estadio de Vallecas podsumował w grudniu Paco Jémez. I rzeczywiście, doping zniknął z trybun stadionu przy Calle Payaso Fofó, wraz z rozpoczęciem strajku, który ogłosili Bukaneros.
Początek całej sprawy sięgał jeszcze poprzedniego sezonu. To w marcu po raz pierwszy grupa radykalnych kibiców Rayo ogłosiła strajk polegający na całkowitym zawieszeniu dopingu. Powodem były regulacje, jakie wprowadzić chciał prezes LFP, Javier Tebas. Program Antiviolencia, którego celem miała być walka z przemocą na stadionach, przez wiele środowisk kibicowskich został odebrany jako bezpośredni cios wymierzony w nich. Antiviolencia nie tyle uderzała w przemoc, co w pewne elementy, które wydawać się mogą nieodłączną częścią meczowych emocji na stadionie. Walczono z obecnością przekleństw ale także wszelkich transparentów wyrażających treści pozasportowe. Polityczne? Społeczne? Tu musiało uderzyć w samo serce grupy Bukaneros, która odebrała te regulacje jako próbę ucieczki LFP i RFEF przed krytyką ze strony kibiców. Bo oczywiście transparenty przeciwko Tebasowi, które wcześniej powszechne były na trybunach w Vallecas, także zostały zakazane. Źródłem strajku nie była jednak postawa LFP, a reakcja klubu na jej wprowadzenie. Czy raczej brak reakcji. Zarząd Presy nie odniósł się w żaden sposób do programu Antiviolencia, a co za tym idzie nie wziął w obronę Bukaneros. Dla grupy kibicowskiej Rayo, od dawna mającej na pieńku z obecnymi włodarzami klubu, był to nóż wymierzony prosto między łopatki. Ultrasi poczuli się zdradzeni.
− Javier Tebas rządzi w Rayo. Chce się nas pozbyć, wybić, wyeliminować.

Pusta trybuna Bukaneros i jasny przekaz dla Javiera Tebasa: “Jeśli futbol należy do Tebasa niech kibicuje jego pieprzona matka” | Foto: Bukaneros
Bierność zarządu poskutkowała biernością kibiców. Od samego początku sezonu Bukaneros ogłosili strajk bezterminowy. Żadnych przyśpiewek, żadnego dopingu, żadnego wsparcia dla zawodników. Kaplica pogrzebowa na Estadio de Vallecas. Zaś ta cisza nie pozostała bez wpływu na drużynę.
− W tej wojnie przegrają wszyscy: kibice, Bukaneros, klub… − w słowach Paco dało się wyczuć rezygnację. − Z tego powodu obecny sezon jest bardziej skomplikowany. Jako rayista czuję ogromny ból z powodu tego, co się dzieje. Być może będzie to jedna z przyczyn, dla których w przyszłym roku nie będę tu już pracować. Nie chcę być w miejscu, gdzie toczy się nieustanna wojna. Jestem już zmęczony.
Nie tylko Paco wziął w obronę Bukaneros, mówiąc, że nigdy nie widział problemów z ich strony. W odzyskanie dopingu dla Rayo zaangażował się także kapitan, David Cobeño. Zawieszenie wsparcia kibiców może wydawać się pobocznym problemem, jednak reakcje trenera i kapitana są znamienne. By zrozumieć jego znaczenie trzeba poznać specyfikę klubu jakim jest Rayo. W ekipie z Vallecas panuje bardzo silne poczucie kibicowskiej przynależności i tego, że klub i kibice wzajemnie do siebie należą. To, czym Rayo jest dla jego fanów i kim oni są dla klubu, wyraźnie pokazują wydarzenia, które rozegrały się na Estadio de Vallecas po ostatnim gwizdku tego sezonu.
Szantaż emocjonalny jaki zastosował Paco zadziałał. Do interwencji ze strony zarządu nie doszło, jednak ostatecznie to Bukaneros się ugięli i uznali, iż w obliczu niekorzystnych wyników drużyna potrzebuje ich wsparcia. Powrócili w meczu z Celtą, który stał się pierwszym ligowym zwycięstwem od półtora miesiąca. Gdy spotkanie dobiegło końca na stadionie rozległa się mityczna „La vida pirata”. Transparent na trybunach głosił: „Dziękujemy wszystkim, którzy towarzyszyli nam podczas tej burzy i pozwolili wyjść z niej obronną ręką”.
Suma wszystkich nieszczęść
Przełom roku przyniósł ze sobą informację, która wywołała w Vallecas szok, a nawet oburzenie. Klub wykupił za milion euro pakiet większościowy drużyny z Oklahomy. W ten sposób doszło do powstania Rayo OKC, pierwszej w historii filii vallecańskiego zespołu.
Sama decyzja nie była aż tak szokująca, co okoliczności w których do niej doszło. Milion euro nie był wydatkiem ponad możliwości klubu, jednak wywołał wiele wątpliwości, biorąc pod uwagę kwoty transferów, na jakie pozwalało sobie Rayo w ostatnich sezonach. Jest tajemnicą poliszynela, że drużyna z Vallecas oszczędzała jak mogła, by podreperować klubowy budżet. Felipe Miñambres, pełniący funkcję dyrektora sportowego, fenomenalnie radził sobie ze sprowadzaniem wzmocnień za darmo lub za grosze. Najdroższym transferem letniego okienka był Juan Carlos, którego powrót do domu kosztował klub ledwie 100 tysięcy euro. W tej chwili całość zadłużenia ciążącego na Rayo wynosi 36 milionów. Jak na tle tej sytuacji maluje się inwestycja w Ameryce? W opinii wielu kibiców wręcz skandalicznie. W stronę Presy popłynęły oskarżenia o skupianie się na rozwoju biznesu, zamiast na dbałości o funkcjonowanie Rayo. Protesty zaczęły się wzmagać. Niektórzy zjawiali się na trybunach Estadio de Vallecas w koszulkach lokalnych rywali Rayo OKC.
− Głupota istnieje wszędzie, także w Vallecas − tak podsumował tę postawę Paco.
Jednak decyzja zarządu dolała oliwy do ognia i choć inwestycja nie wpłynęła bezpośrednio na klub, to jednak wywarła wpływ na atmosferę wokół Rayo, która zaczęła gęstnieć.
W tej chwili wspomniana atmosfera była już wystarczająco napięta, zaś powód ku temu był niejeden. Tym, co wywarło największy wpływ na obraz tej temporady w wykonaniu Rayo, była mieszanka pecha i błędów w przygotowaniu fizycznym. Przełomowym momentem, od którego wszystko zaczęło się sypać, była kontuzja Toño. Na początku sezonu bramkarz Rayo był jednym z najlepszych zawodników drużyny, ale też jednym z najbardziej wyróżniających się porteros w La Liga. Zerwanie więzadeł krzyżowych wyeliminowało go na całą kampanię, zaś Rayo postawiło w konieczności szukania wzmocnień na pozycję bramkarza. Była to konieczność wobec faktu, że wiekowy już Cobeño także był kontuzjowany. Postawienie na Yoela, którego Valencia z radością wypchnęła z klubu, okazało się kompletną porażką. Kontuzja wyeliminowała też całkowicie Patricka Eberta. Wiele spotkań z powodu urazów ominęło niejednego zawodnika podstawowego składu, jak Razvana Rata, Baenę, odkrycie tego sezonu – Jozabeda, Pitiego czy Zé Castro. W zimowym okienku Miñambres był pod ścianą i postawił na nerwowe ruchy, które nie przyniosły ekipie żadnych korzyści. Transfery takie jak Iturra czy Özbiliz okazały się zupełnie nietrafione. Przez długi czas Rayo było kadrowo zdekompletowane. Efekty tej sytuacji zobaczyliśmy dopiero na koniec sezonu.
Istnieją drużyny, które uzależnione są od jednego strzelca do tego stopnia, że staje się to dla nich problemem. Coroczna zmienność kadry w Rayo sprawiała, że co sezon klub miał innego wiodącego goleadora i zwykle był on niekwestionowanym liderem w klasyfikacji bramkowej. Michu, Leo Baptistão, Joaquín Larrivey, Alberto Bueno… Początek tej kampanii wskazywał, że tym razem bohaterem będzie Javi Guerra. Były gracz Valladolid świetnie wszedł w sezon, będąc jednym z wiodących zawodników w klasyfikacji Pichichi. Potem jednak karabin się zaciął i drużyna pozostała bez etatowego strzelca. Co prawda funkcję tę przejmowali kolejno różni zawodnicy. Najpierw rozstrzelał się genialny w tym roku Jozabed, potem na najwyższy poziom wszedł Miku, aż wreszcie losy meczu zaczął rozstrzygać Manucho. Jednak żaden z nich nie przejął na swoje barki odpowiedzialności za wyniki strzeleckie klubu na przestrzeni całego sezonu, jak miało to miejsce uprzednio. Niektóre drużyny za wszelką cenę starają się uciekać od tej Dependencii, jednak jak widać, w Rayo przynosiła ona owoce. Brak jasno wyklarowanego lidera ofensywy zaowocował tym, że zbyt często ekipa nie była w stanie rozstrzygnąć meczu na swoją korzyść. Fala remisów 2:2 stała się wręcz mityczna. Z perspektywy całego sezonu wydaje się, że to właśnie tymi remisami Rayo przegrało utrzymanie, bowiem dzieliło się punktami z rywalem aż jedenastokrotnie. Duch drużyny nie zaginął, ale zaginął gdzieś ten charakterystyczny rys, który pozwalał jej przesądzić o wyniku nawet w ostatnich minutach gry.
Rayo spadło dysponując jednym z najlepszych personalnie składów w ostatnich sezonach. Jakościowo nie grając gorzej niż w poprzednich kampaniach. Rayistas przywykli do tego, że ich klub zalicza znacznie gorszą rundę jesienną, którą nadrabia wiosenną częścią kampanii. Tym razem nie było inaczej.
− W pierwszej rundzie zebraliśmy 15 punktów. W drugiej 23. Ale na koniec każdy jest tam, gdzie jest − zakończył Jémez.
Stary kurs, nowy sternik?
− Podpisałbym kontrakt z Rayo już w tej chwili − tak brzmiały słowa obecnego trenera klubu, wypowiedziane tuż po spadku Rayo do Segunda.
Łzy w oczach Paco były dobitnym dowodem tego ile znaczy dla niego drużyna z Vallecas.
Informacje dobiegające z biur przy Payaso Fofó rzeczywiście mogą być niepokojące. I nie chodzi tu jedynie o personalia trenera i dyrektora sportowego. Niedawno rozeszły się wieści, według których budżet przeznaczony na transfery i pensje w przyszłym sezonie ma wynosić 9 milionów euro. Jest to wiadomość o tyle niepokojąca, że kwota 9 milionów idealnie pokrywa się z wpływami z funduszu kompensacyjnego. Od najbliższej kampanii każda drużyna, która z pierwszej ligi spadnie do Segunda będzie otrzymywać tę właśnie pomoc ekonomiczną, mającą na celu przyspieszenie rozwoju sportowego. Jeśli w plotce jest choć ziarno prawdy to brak inwestycji w skład i oparcie jego rozwoju wyłącznie na wpływach z funduszu kompensacyjnego można będzie uznać za wręcz skandaliczne. W szczególności z perspektywy utworzenia Rayo OKC, w którym ostatnio, już po spadku drużyny z Vallecas, kolejną zamorską wizytę odbył zarząd klubu.
Chcieć nie zawsze znaczy móc. Fakt, że Paco wyraził jasną chęć pozostania w klubie nie znaczy, że tak właśnie się stanie. Jeśli rzeczywiście dojdzie do tego, że jego droga zawodowa niebawem rozminie się z Rayo to trudno będzie widzieć w tym cokolwiek dziwnego.
W takim razie co dalej?
Rozpacz czy nadzieja?
Wraz z kolejnymi plotkami o odejściu Paco zagęszczać zaczynają się też doniesienia na temat jego potencjalnych następców. Najczęściej powtarzają się w tej chwili trzy nazwiska: Luis Milla, wychowanek Barcelony i były szkoleniowiec młodzieżowych reprezentacji Hiszpanii, Asier Garitano, trener Leganés. Wyobraźnię rayistów bardziej rozpala jednak inny kandydat: Miguel Ángel Sánchez, znany jako Michel, legendarny zawodnik vallecańskiego klubu.
Co czeka Rayo pod wodzą któregokolwiek z nich? Rozpacz czy nadzieja?
− Mam nadzieję, że wszystko, co tu zrobiłem, cała moja praca, nie popadnie w zapomnienie − te słowa Paco brzmiały jakby już przeczuwał zbliżające się pożegnanie.
Jego praca z pewnością nie zostanie zapomniana przez kibiców i zawodników. W tej chwili jednak najważniejsze jest, by nie została ona zaprzepaszczona. Jeśli szkoleniowcem w jego miejsce zostanie Michel, zaś dyrektorem sportowym Cobeño − kolejne głośne nazwisko, obecny kapitan Rayo wymieniany coraz częściej w kontekście zastąpienia Miñambresa. Jeśli to oni przejmą pałeczkę po duecie Paco i Felipe to nikt nie będzie w stanie zagwarantować ich sukcesu. W końcu obaj są niedoświadczeni jeśli chodzi o wspomniane profesje. Jedno jest jednak pewne: te nazwiska oznaczają ciągłość wcześniejszego projektu i utrzymanie tożsamości klubu. W tej chwili to dwie najważniejsze kwestie dla rayistów. Michel i David wydają się gwarancją dobrych relacji z zawodnikami, autorytetu i szacunku, a też współpracy ze środowiskiem kibiców. Pytanie jednak czy ich postawa, bardzo bliska linii Paco, nie stanie się kolejnym zarzewiem konfliktu z zarządem. Ta sama historia, tylko inne personalia?
Wbrew pozorom, wbrew wszelkim pesymistycznym przesłankom, u progu Segunda Rayo nie jest w tak dramatycznej sytuacji, jak mogłoby się wydawać. Wręcz przeciwnie − pod względem kadrowym tak dobrze w Vallecas nie było już od dawna. Jakiś czas temu Miñambres obiecywał, że będzie dążył do budowania składu w długofalowej perspektywie i podpisywania z zawodnikami kontraktów dłuższych, niż jeden rok. Dotrzymał słowa i efekty jego wysiłku są widoczne w tej chwili. Umowy ważne na kolejny sezon (w wielu przypadkach także jeszcze następny) ma w tej chwili aż 18 zawodników, co w ostatnich latach było dla Rayo czymś nieosiągalnym. Jednak to nie sama liczba jest kluczowa, a nazwiska. W klubie powinien pozostać trzon kadry, niekwestionowany podstawowy skład Paco Jémeza. Ważne kontrakty mają na ten moment Toño, Juan Carlos, Chechu Dorado, Razvan Rat, Zé Castro, Raúl Baena, Partick Ebert, Adrián Embarba, Jozabed Sánchez, Roberto Trashorras, Jony Montiel, Piti, Miku, Javi Guerra oraz Manucho. Utrata Bebé i Pablo Hernándeza będzie do przecierpienia. De facto jedynie tych dwóch zawodników osłabi Rayo odejściem. Przepaść wobec kilkunastu pożegnanych w poprzednich sezonach. Yoela, Iturrę, Crespo i Ozbiliza drużyna pożegna bez żalu. To jednak nie koniec. Rayo dysponuje też zawodnikami na wypożyczeniach i prawdopodobnie większość z nich powróci do klubu. Z największą niecierpliwością czekać można na przyjście Johana Mojiki. Prócz niego na zesłaniu jest jeszcze czterech piłkarzy: Lass, Alex Moreno, Diego Aguirre i Cissé.
Jeśli Rayo uda się przetrwać instytucjonalną burzę, która właśnie osiąga swoje apogeum, pozostaną jeszcze fundamenty. Trzeba mieć nadzieję, że uda się na nich zbudować drużynę na miarę kibiców tego klubu. Bo oni, jak stwierdził Paco, zawsze byli z Primera.