Snajper. Jedno słowo, które najcelninej określa Enrique Castro Gonzáleza, Quiniego. Siedmiokrotny zdobywca Trofeo Pichichi. Jedno z nich, wywalczone w sezonie spadku Sportingu do drugiej ligi, otworzyło mu drogę do Barcelony. To w stolicy Katalonii czekało go 25 dni szaleństwa.
Noc 1. marca 1981 roku, Barcelona. Quini spacerowym krokiem zmierza w kierunku swojego samochodu. Jego klub właśnie pokonał Herculés Alicante 6:0, Asturyjczyk do tego wyniku dorzucił swój dublet. W tej chwili Barça jest na drugiej lokacie w tabeli, dwa punkty za Atlético. Przyszłość maluje się w jasnych barwach: jeśli w następnej kolejce Katalończycy pokonają Rojiblancos droga do mistrzostwa stanie przed nimi otworem. Quini pogwizduje cicho, rytmicznie podrzucając w dłoni kluczyki. Nim doczeka się zasłużonego odpoczynku po zwycięstwie musi jeszcze pojechać na lotnisko El Prat, odebrać stamtąd żonę i córkę, które przyleciały właśnie z Asturii. Zdążył już zadzwonić do swoich rodziców i poinformować ich, że María Nieves wróciła wraz z Loreną do Barcelony. Zamek skrzypi nieznacznie, w chwili gdy Quini zaczyna otwierać drzwi samochodu. W tym samym momencie czuje na plecach, w miejscu gdzie kończy się jego krótka, brązowa kurtka, zimny dotyk metalu w okolicy nerek. Odruchowo odwraca się. Lufa pistoletu, która przed chwilą dotykała jego pleców w mgnieniu oka przesuwa się w kierunku skroni.
Gdy Maríi Nieves wreszcie udaje się dostać do domu jest już jedenasta wieczorem. Quini nie przyjechał na lotnisko, choć obiecał. W domu też go nie ma, mimo że ewidentnie widać, iż zdążył tu zawitać po meczu. Rozrzucone ubranie, które z siebie zdjął leży na łóżku. Kaseta wideo, wciąż niewyjęta, utknęła w magnetowidzie. María Nieves wzdycha ciężko, idąc zaparzyć sobie kawę. Pewnie świętuje z kumplami zwycięstwo. Mógłby zostawić chociaż kartkę, choć parę słów: „nie martw się, wrócę późno”. Cokolwiek. Z każdą mijającą minutą łyżeczka w jej ręce, którą nerwowo miesza zimną, nietkniętą kawę, porusza się coraz szybciej. Wskazówki zegara także obracają się nieubłaganie, zaś upragnionego dźwięku klucza w zamku nadal nie słychać. Minie kilka godzin, nim María Nieves zdecyduje się zapukać do drzwi José Ramóna Alexanko, kapitana Barcelony i bliskiego przyjaciela Quiniego. Kolejną godzinę później wspólnie zdecydują się zawiadomić policję o zniknięciu goleadora Barçy.
***
Juan, kelner w restauracji Can Fuster wraca do domu z nocnej zmiany. Wraz z kolegami z pracy zamyka drzwi lokalu i zmierza w kierunku parkingu. Od rozmowy jego uwagę odwraca jaśniejszy kształt w ciemności, który dostrzega tuż za ogrodzeniem. Porzucony samochód z otwartymi drzwiami.
– Do jutra, chłopaki – rzuca Juan i szybko odbiega od grupy.
Gdy podchodzi do samochodu, choć w ciemności nie jest w stanie dostrzec, że jest on w kolorze whisky, od razu poznaje model. Ford Granada. Rejestracja, którą za chwilę zgłosi dzwoniąc na policję nie pozostawia wątpliwości. B-3817-EL, własność Enrique Castro Gonzáleza.
***
Kiedy Quini się budzi nie jest w stanie zorientować się, gdzie się znajduje. Pod obolałymi plecami czuje zimny dotyk betonu. Gdzieś na granicy słuchu dobiega do niego monotonny odgłos kapiącej wody. Po chwili w jego pamięci wracają wydarzenia tej nocy. Trzech zamaskowanych mężczyzn wyciągnęło go z jego własnego samochodu i wrzuciło do furgonetki. Nie jest w stanie ocenić jak długo jechali, ani w jakim kierunku. Teraz rozgląda się dookoła i gdy jego oczy przyzwyczajają się do ciemności stwierdza, że znajduje się w jakimś niewielkim, zamkniętym pomieszczeniu. Piwnicy? Garażu? Tego nie jest w stanie określić. Palący ból związanych wcześniej nadgarstków nie daje mu spokoju. Gdy uda mu się podnieść, zbada całe pomieszczenie i odkryje, że nie ma w nim nic, zupełnie nic prócz stojącego pod ścianą wiadra, z którego, przynajmniej w tej chwili, nie ma najmniejszego zamiaru korzystać. Po chwili, gdy zda sobie sprawę, że wszelkie próby wydostania się skazane są na porażkę, usiądzie, czekając. Niebawem czekanie znów zamieni się w sen.
***
Następnego dnia, o godzinie 12:30, oficjalnie zostanie ogłoszone, że asturyjski snajper zaginął. Wiadomość ta, z prędkością błyskawicy rozprzestrzeni się po całym kraju i Europie. Gdy do prasy przeciekną informacje na temat odnalezienia porzuconego samochodu nikt nie będzie mieć już wątpliwości. Quini został porwany.
***
Jorge de Haro, dwudziestosiedmioletni inspektor pochodzący z Málagi, od niedawna pracuje w stolicy Katalonii, pod kierownictwem Francisco Álvareza, którego wszyscy w szeregach barcelońskiej policji nazywają Mózgiem. Gdy tego dnia Mózg wezwał De Haro do swojego gabinetu, młody Andaluzyjczyk nie podejrzewał, że zostanie mu przydzielona najgłośniejsza sprawa w jego karierze. Teraz, pełen podniecenia, jedzie do domu rodziny Castro. Nie umie jeszcze przewidzieć, że przez blisko miesiąc stanie się on de facto jego domem. Będzie spać na kanapie w salonie, zaś do własnego mieszkania wracac tylko po to by wziąć prysznic i zmienić ubranie. María Nieves, Jesús Castro, Alexanko i dzieci Quiniego staną się nową rodziną Jorge. Jednak w tej chwili młody inspektor nie zastanawia się nad tym. W jego myślach przewija się tylko jedna wizja: porwano cracka Barcelony a on zostanie człowiekiem, który go odnajdzie. Zdaje sobie sprawę, że to moment, w którym jego kariera zaczyna pędzić w szalonym tempie. Wyobraża sobie, że jest Davidem Starskym lub Kenem Hutchem, jednym z bohaterów tego amerykańskiego serialu o policjantach z wydziału zabójstw. Wrzuca wyższy bieg i przyspiesza. Chce jak najszybciej znaleźć się przy ulicy Carlesa III.
Nie jest łatwo przecisnąć się przez tłum ciekawskich i gapiów, który zebrał się przed domem Quiniego. Niektórzy przyszli jedynie szukać sensacji, inni przynieśli ze sobą, trudno powiedzieć do kogo skierowane, transparenty nawołujące do uwolnienia Quiniego. W mieszkaniu, Alexanko stara się jak może podnieść na duchu Marię Nieves. Co chwilę odbiera telefon; połączeń jest mnóstwo, tak samo jak fałszywych tropów. Grupa określająca się jako Batalion Katalońsko-Hiszpański przyznaje się do porwania stwierdzając, że „drużyna separatystyczna nie może zdobyć mistrzostwa”. Ktoś inny żąda za uwolnienie napastnika Barçy okupu wynoszącego 350 milionów peset. O północy, drugiego dnia od zaginięcia, w budce telefonicznej w l’Hospitalet ktoś znajduje kartkę podpisaną nazwiskiem Quiniego, na której napisano, że zawodnik czuje się dobrze. Zespół inspektora De Haro przeszukuje całą dzielnicę. Bez skutku.
Jest wpół do dwunastej w nocy, dobiega końca trzeci dzień od chwili zniknięcia piłkarza Barçy. Telefon w domu rodziny Castro znów dzwoni hałaśliwie. Wreszcie słuchawkę podnosi drżąca dłoń Marii Nieves. Kobieta słucha w milczeniu. Po chwili przekazuje słuchawkę inspektorowi De Haro. Policjant nie ma wątpliwości, że tym razem nie jest to kolejny fałszywy trop. Rozmówca podający się za porywacza jest ewidentnie zdenerwowany, mówi chaotycznie i agresywnie. Wydaje się, że nie jest sobie w stanie poradzić z sytuacją, w której z własnej woli się znalazł. Wniosek z rozmowy jest jeden: porywacze za uwolnienie piłkarza żądają kwoty 100 milionów peset. Jorge słucha żądań, które niezbornie próbuje przedstawić mu porywacz, ale w jego myślach uporczywie powraca tylko jedna kwestia: Aragonia. Północny akcent rozmówcy nie pozostawia pola do wątpliwości w tej kwestii.
***
Od chwili, gdy Maria Nieves 3. marca odebrała pierwszy telefon od porywaczy, będą oni dzwonić praktycznie codziennie. Negocjatorem zostaje Alexanko, przestępcy chcą rozmawiać tylko z rodziną, policja nie wchodzi w grę. Minie trzynaście dni nim porywacze zdecydują się przedstawić swoje warunki przekazania okupu. Żądają stu milionów w gotówce, które mają zostać przyniesione w walizce na określony wcześniej punkt. Gdy pieniądze trafią do nich Quini ma opuścić miejsce uwięzienia samolotem, który zabierze go do wybranego celu. Dzień później kolejny telefon. Pieniądze mają być przekazane do Logroño. Na miejsce spotkania porywacze wyznaczają bar przy aeroklubie Saragossa. Żadnej policji. Tylko człowiek z walizką. Kiedy kolejnego dnia na miejsce przybywa Alexanko nie zastaje tam jednak nikogo.
Z dnia na dzień u porywaczy narasta nerwowość. Chcieliby jak najszybciej odebrać pieniądze, ale panicznie boją się momentu ich przekazania. Reagują coraz większą agresją. De Haro, prócz faktu, że przetrzymują Quiniego gdzieś w Aragonii, pewien jest teraz jeszcze jednego faktu. To nie są profesjonaliści. To ludzie z przypadku, których własny pomysł i sytuacja, którą wywołał przerosły tysiąckrotnie. Policyjny profil psychologiczny, który budowany jest na podstawie licznych rozmów telefonicznych, potwierdza tę teorię. Porywacze coraz bardziej się boją tego, co zrobili i reagują coraz agresywniej. Na pytanie dlaczego nie pojawili się na umówionym miejscu odpowiadają groźbą. Deklarują, że jeśli nie dostaną pieniędzy przyślą do mieszkania przy ulicy Carlesa III paczkę z odciętym palcem Quiniego. Maria Nieves wpada w rozpacz.
***
– Nie zagram – deklaruje Bernd Schuster. – Prócz nóg mam także serce. Chcę tylko by wrócił Quini.
Federacja nie udziela zgody na przełożenie meczu Barcelony z Atlético. Zrozpaczeni i zastraszeni piłkarze z Katalonii ulegają Rojiblancos 0:1. Winą za porażkę Schuster obarcza trenera Helenio Herrerę i prezydenta, Josepa Lluisa Núñeza. Jego zdaniem dopuścili oni do rozegrania meczu, który nie powinien mieć miejsca. „Z ich winy przegraliśmy ligę” – stwierdza. Gdy drużyna wraca do Barcelony na lotnisku czeka na nich pięć tysięcy kibiców, którzy witają barcelonistów okrzykami „wolność dla Quiniego!”. Wraz z członkami zarządu, przy wsparciu ze strony fanów, piłkarze udają się do domu rodziny Castro.
Tydzień później Barcelona przegra z Salamancą 1:2. Mistrzostwo ostatecznie zostanie stracone.
***
20 marca porywacze wreszcie decydują się na formę przekazania okupu. Pieniądze mają zostać wpłacone na konto w genewskim banku Credite Suisse. Do Genewy, w towarzystwie De Haro, udaje się wiceprezydent Barcelony, Nicolau Casaus. Na wskazane konto wpłaconych zostaje zaledwie pięć milionów. Okazuje się, że to wystarcza. Bank szybko ujawnia szwajcarskiej i hiszpańskiej policji, że właścicielem wyznaczonego konta jest niejaki Víctor Manuel Díaz Esteban, jak się później okaże jeden z porywaczy. Osobiście przyjeżdża on do Genewy podjąć pieniądze. Wypłaca zaledwie milion, nie zdaje sobie sprawy, że na konto przelano zaledwie nieznaczny ułamek żądanej sumy. O szóstej po południu ma opuścić Szwajcarię, udając się samolotem do Paryża. Zostanie zatrzymany przez hiszpańską policję i niemal od razu przyzna się do winy. Díaz Esteban, dwudziestosiedmioletni mechanik ujawni, że wraz z nim Quiniego porwali Fernando Martín Pellejero, elektryk, oraz José Eduardo Sandino Tejela, także będący mechanikiem. To na niego zarejestrowana była furgonetka, którą zabrano Quiniego do Aragonii. Saragossa, ulica Jeronimo Vicens 13, warsztat samochodowy, taki adres podaje na przesłuchaniu Díaz Esteban.
***
Quiniego budzi skrzypienie drzwi. Gdy otwiera oczy oślepia go smuga sztucznego światła, wpadającego do ciemnego pomieszczenia, które od 25 dni jest jego całym światem. Nie wie jaka jest godzina, z pewnością noc. W prześwicie framugi rysuje się sylwetka człowieka z bronią. Quini jej nie poznaje, to żaden z trzech mężczyzn, którzy pojawiali się tu dotąd. Nie myśli jasno, sam nie wie dlaczego ale jest pewien, że to ten moment. Teraz zginie. Pada na kolana.
– Proszę, nie zabijajcie mnie. Proszę…
Jego zgarbioną sylwetkę omiata światło latarki.
– Spokojnie, już nic ci nie grozi. Jesteśmy z policji.
Do pomieszczenia wchodzi więcej ludzi. Po chwili Quini dostrzega już, że wszyscy są w roboczych mundurach. To koniec, ale zupełnie inny niż myślał.
***
Barcelona. Quini opuszcza główny komisariat policji i podchodzi do seata 131, który ma zabrać go do domu. Wychudzony, z niezgoloną brodą, wsiada do samochodu. Dookoła tłum kibiców wiwatuje na jego cześć. Po chwili zaczną śpiewać: „Asturio, kochana ojczyzno”. To piękny moment, ale Quini zupełnie o tym nie myśli. Drzwi seata zamykają się i mężczyzna opada na siedzenie. Rytmiczny odgłos silnika kołysze do snu. Nareszcie. Quini wraca do domu.
Ahora, Quini, ahora!
Ma 65 lat. Niedawno przeszedł dwie operacje nowotworu gardła, które pozwoliły mu wrócić do zdrowia. I do pracy. Jest teraz delegatem Sportingu Gijon. Porywaczom wybaczył już dawno. „Traktowali mnie dobrze, z szacunkiem. Wydawali mi się dobrymi ludźmi” – dodaje. – „Zawsze zapewniali, że nie stanie mi się krzywda”. Z jego poznaczonej zmarszczkami twarzy nie znika uśmiech. Szczególnie, gdy może usiąść na trybunach El Molinón. Asturyjskie słońce rozgrzewa kości a słony wiatr niesie ze sobą śpiew, który do dziś można usłyszeć, gdy Sporting Gijon zwycięża. ¡Ahora, Quini, ahora! Teraz, Quini, teraz!
Pełną historię Quiniego można przeczytać na portalu FCBarca.com, gdzie pierwotnie ukazał się powyższy artykuł.