
Mimo ogromu sytuacji w meczu rozegranym na Juventus Stadium, zwycięzcę wyłoniła seria rzutów karnych. Tam nie było niespodzianek, jedenastki zgodnie z oczekiwaniami lepiej wykonywała Sevilla i to ona odniosła tryumf w Lidze Europy. To już ósma z rzędu porażka Benfiki w spotkaniu finałowym europejskich pucharów.
Cios za Cios
Od początku spotkania to Benfica postawiła na atak pozycyjny, a Sevilla była nastawiona na kontry. Mimo tego, po pierwszej połowie, różnica w posiadaniu piłki wynosiła zaledwie 2%. Ekipa Emery’ego słusznie starała się stopniowo przejmować inicjatywę. Jeśli ktoś spodziewał się zawrotnego tempa od pierwszych minut, to mógł czuć się zawiedziony, jednak nie na długo. Niezwykle zmotywowany był Ivan Rakitić i to on był głównym obiektem zachwytów. Najlepszą szansę miał jednak Alberto Moreno, po profesorskim podaniu od José Antonio Reyesa. Rywale odpowiedzieli genialnym dograniem Amorima, którego nie wykorzystał Maxi Pereira. Zespoły jakby się zmówiły, bo o ile mogliśmy się spodziewać groźnych strzałów głową ze strony Luisão, Garaya czy Fazio, o tyle tego, że najgroźniejsze sytuacje w pierwszej odsłonie meczu będą mieli Moreno i Pereira raczej już nie. Świetną okazję po zagraniu Rakiticia miał też Carlos Bacca, lecz sędzia odgwizdał spalonego. Jeszcze przed zejściem do szatni Beto uratował Sevillę od straty gola, po dwukrotnym uderzeniu Orłów.
Nie obyło się bez kontrowersji, głównie w polu karnym Sevilli. Piłkarze Benfiki dość dosadnie wyrażali swoje niezadowolenie z kilku decyzji arbitrów. Rozjemca tego spotkania, Felix Brych, pozostawał jednak niewzruszony na wszelkie protesty zawodników. Warto także wspomnieć, że już od początku spotkania wrzało między zawodnikami, zwłaszcza na linii Sulejmani – Moreno. Były zawodnik Ajaxu musiał jednak dość szybko opuścić boisko, a w jego miejsce pojawił się André Almeida. Moreno natomiast nie raz przyprawiał Sevillistas o ból głowy, interweniując na granicy ryzyka.
Druga część spotkania zaczęła się wręcz bliźniaczo podobnie. Po kilku chwilach zawodnicy wzięli się do atakowania i byliśmy świadkami pięknej wymiany ciosów, w której jednak przez dłuższy czas nikt nie odniósł strat. Zwłaszcza fragment pomiędzy 50, a 75 minutą był niezwykle emocjonujący. Atak za atak, uderzenie za uderzenie, niczym w meczu tenisowym dwóch wielkich mistrzów. Obrońcy i bramkarze obu ekip byli prawie bezbłędni i nawet jeśli któryś z zawodników miał jakąś małą wpadkę, ratował go kolega. W końcówce regulaminowego czasu gry mecz zaczął się robić bardziej chaotyczny. W przekroju całej drugiej połowy, zawodnicy obu ekip mieli tyle dogodnych sytuacji, że nie sposób wszystkich wymienić. Benfica zagrażała głównie za sprawą Rodrigo i Limy, a w ekipie Sevillistas tym razem najlepszą sytuację miał Reyes. Później w jego miejsce pojawił się Marko Marin, który z kolei w dogrywce został zmieniony przez Kevina Gameiro.
Wielki finał
Wydawało się, że przy tylu sytuacjach piłka do siatki musi wreszcie wpaść. Nic bardziej mylnego. Dogrywka to już gra na rezerwach energii, wiele urazów, a co za tym szło, kolejne zmiany. Najlepszą sytuację odnotował Carlos Bacca, w sytuacji sam na sam z bramkarzem nie trafił jednak do siatki. Żadnej z ekip nie zależało jednak wyraźnie na dotrwaniu do serii “jedenastek”. Zawodnicy obu drużyn próbowali, brakowało jednak dokładności, być może też trochę odwagi aby wykonać jakieś ryzykowne, nieprzewidywalne zagranie.

Autor: Rasix
Wreszcie doszło do konkursu rzutów karnych, o których mówi się, że to loteria. Sevilla w tym sezonie pokazała już, że wykonuje je prawie perfekcyjnie, a Benfica właśnie po serii rzutów karnych odpadła w półfinale z jednego z krajowych pucharów. Choć pierwszą jedenastkę idealnie wykonał Lima, reszta nie poszła w jego ślady, strzelając słabo, niepewnie. Można było mieć obiekcję do pracy sędziów, którzy po wyjściu Beto z linii nie kazali powtarzać uderzeń Rodrigo i Cardozo, można mieć jednak zasadne wątpliwości, czy napastnicy portugalskiej drużyny wykonaliby ten element lepiej. Bardziej niż Beto przeszkodził im stres i po strzale Gameiro na 4:2, Sevillistas mogli świętować zdobycie trofeum. Nie będzie jednak niczym dziwnym, jeżeli na okładkach gazet pojawią się tytuły, że Portugalczyk zatrzymał zespół z Lizbony.
Świetnie w ataku, jeszcze lepiej w obronie
Obie drużyny grające w finale Ligi Europy zachwycały umiejętnościami panowania nad piłką, kreowania gry i stwarzania sobie sytuacji. Mimo bezbramkowego wyniku nie można było narzekać na brak emocji i zachowawczą grę. Jedna rzecz wyraźnie rzucała się jednak w oczy. Zarówno piłkarze Sevilli jak i Benfiki staraili się wejść z piłką do bramki, zamiast uderzyć z dalszej odległości. Dziwi to zwłaszcza z tego powodu, iż w jednej i drugiej drużynie nie brakuje zawodników, którzy dysponują niezłym strzałem z dystansu. Te momenty zawachania powodowały, iż czas na interwencje mieli bezbłędni w tym meczu obrońcy. Wystarczy zaznaczyć, że na 20 strzałów drużyny z Lizobny, aż 7 zablokowali podopieczni Emery’ego. Fani andaluzyjskiej ekipy chcieliby zapewne w każdej kolejce oglądać tak dysponowanych defensorów, którzy wiele razy ratowali zespół w trudnych sytuacjach. Po drugiej stronie nie było wcale gorzej. Luisão i Garay grali bez zarzutu i skutecznie przeszkadzali atakującym zawodnikom rywali. Tytaniczną robotę w środku pola wykonał tradycyjnie Stéphane M’Bia i to także jemu Sevilla zawdzięcza utrzymanie czystego konta bramkowego. Bramkarze w większości sytuacji byli wyręczani przez defensorów, kilka razy musieli jednak interweniować, spisując się praktycznie bezbłędnie. Zdarzyła się raz „wypluta” piłka przez Beto, jednak szybko sytuacje naprawili obrońcy.

Kibice na Puerta Jerez Foto: Gogo Lobato
Jeśli chodzi o różnice w grze, jedna była dość wyraźna. Im dłużej trwał mecz, tym więcej w Sevilli zależało od Ivana Rakiticia, który przy piłce znajdował się 105 razy. Skuteczność podań nie powala – zaledwie 77%, jednak wynikało to z dość częstych prób przerzutów, dośrodkowań czy ryzykownych prostopadłych piłek. Ostatecznie to właśnie Chorwat został uznany graczem meczu. W drużynie Benfiki wyglądało to trochę inaczej, tam za rozgrywanie brał się każdy. Na dodatek, o wiele rzadziej grę wznawiać musiał bramkarz. Nicolas Gaitán był tym, który najczęściej dośrodkowywał w pole karne, na nic się zdawały jednak jego crossy. W przekroju całego meczu odnotował on 4 kluczowe podania, a wszyscy zawodnicy Benfiki aż 16. Dla porównania, piłkarze Sevilli mieli ich 10. Przy dobrej grze defensywnej piłkarzy Emery’ego na nic to się jednak zdało. Statystyki jednak mają to do siebie, że nie zawsze oddają do końca obraz gry. Przez dużą część meczu co prawda Benfica starała się wywierać presje, jednak groźnych sytuacji było praktycznie po równo.
Emery i Guttmann
To pierwsze trofeum w karierze trenerskiej Unaia Emery’ego. Kiedy trenował Valencię, uchodził za szkoleniowca który nie wzniesie się powyżej pewnego poziomu i nie zapewni tej drużyny rozwoju. Po prostu – za słaby na europejskich potentatów, dobry na przeciwników ligowych. Jak bardzo mylili się kibice i włodarze „Nietoperzy” mieliśmy pokaz środowego wieczoru. Andaluzyjska drużyna zagrała bardzo dojrzale, wszyscy zawodnicy wiedzieli co robią na boisku. Oczywiście, zespoły prowadzone przez Baska mają to do siebie, że miewają wahania formy czy wpadki. Unai jest jednak niezwykle energicznym trenerem, który jest całkowicie oddany temu co robi i jak widać, potrafi zarazić tym swoich podopiecznych.
Tymczasem Benfica odniosła bardzo bolesną, ósmą z rzędu porażkę w finale europejskich pucharów. Klątwa Béli Guttmanna nadal trwa, mimo wszelkich przesłanek o tym, że ma być przerwana. Nie pomogła symbolika liczby 7, śmierć legendarnego Eusebio, ani świetna dyspozycja Benfiki w tym sezonie. Trzeba przyznać, że ekipa z Lizbony zagrała bardzo solidnie, tak jak w całym sezonie. Zabrakło jednak odrobiny szaleństwa i to chyba właśnie to zadecydowało o tym, że Orły przegrały kolejny już finał.