
Zbliża się koniec roku, więc warto go podsumować. Ten miniony był naprawdę ciekawy – choć nie brakowało w nim niespodzianek jak blamaż Hiszpanów na mundialu czy przełamanie duopolu, mi przyniósł raczej więcej pytań niż odpowiedzi.
Zastanawia mnie Barcelona, a raczej to co siedzi w głowach jej pracowników i włodarzy. Po prostu nie jestem w stanie pojąć wielu ruchów osób zarządzających Dumą Katalonii. Jak bardzo podobała mi się przemiana kadrowa na papierze, tak na boisku już niekoniecznie. Dalej podtrzymuję zdanie, że Rakitić, Mathieu czy Suárez to piłkarze potrzebni Blaugranie, którzy mogliby ją odpowiednio odmienić. Słowo klucz: MOGLIBY, ale tego nie robią, ponieważ są źle ustawiani. W stosunku do Ivana Lucho popełnia ten sam błąd co Niko Kovac – zawodnika na wskroś ofensywnego wykorzystuje głównie do asekuracji. El Pistolero z kolei zbyt często gra na prawym skrzydle, gdzie jest tak groźny jak piroman na środku oceanu. Ale to i tak nic. Nadal nie rozumiem sensu transferów Vermaelena i Douglasa. Wciąż czekam na wyjaśnienie sprawy Montoi. Pytam, dlaczego Luis Enrique ma Rafinhę (za przeproszeniem) w dupie – to wręcz niemożliwe, ale szkoleniowiec Blaugrany zachowuję się tak, jakby w ogóle nie znał jego możliwości i atutów. Czekam, aż ktoś w końcu zauważy, że Munir prezentuje poziom godny co najwyżej Segunda División. Chciałbym wiedzieć jakim cudem konkurentem dla Busquetsa miałby być Samper, który jest podobny do swojego kolegi jedynie pod względem nadmiernej nonszalancji. Quo vadis Barcelono?
Zastanawia mnie osoba Ernesto Valverde. Ostatnio rozmawiałem na jego temat z innym naszym redaktorem, Tomaszem Zakaszewskim, który z kolei przytoczył słowa swojego znajomego Sevillisty komentującego zatrudnienie nowego szkoleniowca w ekipie z Nervión: „Mogli wziąć Valverde, przynajmniej przez jeden sezon gralibyśmy dobrą piłkę”. I jak tak sobie pomyślę, to ten człowiek miał rację. Przecież dopiero co rozegrali najlepszy sezon od szesnastu lat, a potencjał kadrowy jak był, tak pozostał ogromny. Obecny Athletic jest jednak drużyną impotentów, drużyną, która chce, a nie może. Jego fani mogliby zebrać i przybić do drzwi gabinetu szkoleniowca „95 tez kibica Lwów”. Bo lista popełnionych przez trenera błędów jest naprawdę długa, co zresztą zasługuje na osobny tekst. Teraz pytam jednak krótko: dlaczego Valverde więcej kłapie dziobem niż robi? Byłby z niego dobry polityk!
Zastanawia mnie „Latający cyrk Angela Torresa Sáncheza” znany szerszej publiczności jako Getafe. Chyba nie tylko ja uważam, że nie posiada on odpowiedniego know-how do kierowania klubem sportowym. Wystarczyło bowiem wprowadzić przepis zabraniający klubom przeznaczać na pensje więcej niż 70% budżetu, by los Azulones zaczęli się sypać. Wiedzieliście, że do niedawna Adrián Colunga zarabiał więcej niż Jesé w Realu Madryt? Absurd sięgnął jednak zenitu, kiedy Pan Sánchez postanowił rozbudować stadion. Po co, skoro Coliseum Alfonso Pérez maksymalnie zapełnia się w około 40%? Zresztą, znalezienie tej informacji też zajęło mi dłuższą chwilkę – Getafe nie jest klubem przyjaznym dla kibica. Los Azulones jako jedyni nie mają klubowego twittera, a strona internetowa wygląda równie słabo co ich gra i frekwencja na stadionie. Mało? Cosmin Contra, który prowadził zespół od marca, w środku sezonu negocjuje kontrakt z chińskim Guangzhou R&F. Z dnia na dzień może opuścić klub. Dramat.
Zastanawia mnie nagła eksplozja entuzjazmu u kibiców Realu Madryt wobec Asiera Illarramendiego. Dopiero co był krytykowany przez niemal każdego madridistę, natomiast teraz, najczęściej te same osoby wychwalają go pod niebiosa. Dlaczego? Wychowanek Realu Sociedad rozegrał raptem trzy w miarę dobre mecze, a optyka na niego zmieniła się o 180 stopni. Choć pod okiem Ancelottiego Illarra zrobił ogromne postępy, wciąż i tak nie najlepiej znosi presję i bywa do bólu asekurancki. Nie sądzę, by kiedykolwiek przeskoczył pewien poziom lub wygryzł kogoś z dwójki Modrić – Kroos. Za chwilę wróci on do swojej normalnej, przeciętnej do bólu, formy. A zatem, czy ostatnie zachwyty nad nim są odpowiednio uzasadnione?
Zastanawia mnie Espanyol – ekipa niby stabilna, ale jakby nieco zagubiona. Żeby zyskać pełny obraz trzeba cofnąć się do pretemporady. Zatrudnienie Sergio Gonzáleza dawało nadzieję na lepsze jutro. Młody szkoleniowiec miał zmienić zespół tak by grał atrakcyjniejszy futbol, zapewnić mu stabilność i postawić na wychowanków. Póki co trudno mówić jednak o sukcesie tej rewolucji, bo Papużki zmieniły się jedynie kosmetycznie. Sergio González faktycznie częściej stawia na młodzież, co zresztą procentuje – warto wspomnieć chociażby o Ericu Baillym, dwudziestoletnim Iworyjczyku, który przebojem wdarł się do wyjściowej jedenastki Espanyolu, a w spotkaniu z Levante został nawet MVP meczu. Los Pericos powinni dbać o takie diamenty, by nie powtórzył się przypadek Sergiego Dardera. Niestety, ten aspekt, oraz podpisanie umowy z firmą Power8 to chyba jedyne pozytywy, które przydarzyły się Espanyolowi na przestrzeni rundy jesiennej. Poza tym jest to wciąż ta sama ekipa – uzależniona od Sergio Garcii, dokonująca dobrych transferów jedynie na papierze, zdolna do utrzymania się w środku tabeli, tylko i aż. I choć kadra zespołu jest teraz najsilniejsza(?) od lat, nadal nie może wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. Kiedy jak nie teraz Espanyol mógłby wyrwać się ze szponów przeciętniactwa?
Nie sądzę, bym wkrótce otrzymał odpowiedzi na powyższe pytania. Podobnych można zresztą zadać jeszcze więcej. Czy Real Sociedad nauczy się wydawać pieniądze? Kiedy Deportivo wysiądzie z windy? W końcu też, dlaczego Gaizka Toquero nie został nawet nominowany do Złotej Piłki? To wszystko kwestie kontrowersyjne, warte kilkugodzinnych dyskusji. I choć czasem my, kibice hiszpańskiego futbolu, często rwiemy sobie przez nie włosy z głowy, właśnie dzięki nim tak kochamy Primera División!