
Znowu piszę tekst nieco spóźniony, ale tak to już jest, jak trzeba zrobić remont. Nawet najdrobniejszy potrafi jednak wywrócić plany do góry nogami, o czym ostatnio przekonali się Belgowie. Przemeblowali skład, szczególnie obronę i… odpadli. Łatwo i brzydko, niczym stara farba ze ściany.
Z nimi to w ogóle jest jak z wtopą przy kupnie mieszkania. Niby ładne, w dobrej okolicy, funkcjonalne, ale kiedy się bliżej przyjrzysz, to za szafą rośnie grzyb. Reprezentacja Belgii jest przerażająco identyczna. Ładna, bo kiedy spojrzymy na nazwiska, nie sposób nie westchnąć z zazdrością. W dobrej okolicy, bo wielu tych zawodników gra w klubach z czołówki europejskiej. Funkcjonalna, bo wydawałoby się, że z piłkarze tej klasy dadzą luksus zarówno wizualny, jak i wachlarz możliwości dla osoby użytkującej.
Wilmots natomiast to taki typowy właściciel-cwaniaczek. Niby sympatyczny, ale jednak chce ci wcisnąć kit.
Ja właśnie, względem reprezentacji Belgii, czuję się oszukany. Od jakiegoś czasu trwa narracja pod tytułem „Belgia czarnym koniem turnieju”, choć mnie się jednak wydaje, iż określenie „Czerwone Diabły” do drużyny Wilmotsa pasuje jak ulał. Nie ma sensu dodawać następnych. Walia pokazała, że nie taki diabeł straszny jak go malują. A czerwony to jest co najwyżej ze złości.
Belgia ma wszystko żeby zostać mistrzem Europy, poza Adamem Nawalką
— Paweł Wilkowicz (@wilkowicz) July 1, 2016
Tak samo cały belgijski naród. Nie ma się co dziwić, skoro jego reprezentacja regularnie daje popis nieudolności. Bo co z tego, że przejdzie przez eliminacje jak burza, skoro potem potyka się przy starciu z każdym poważniejszym rywalem? Widzieliśmy to już przy okazji mundialu. Teraz dostaliśmy jedynie powtórkę z historii.
Wniosek jest prosty – Wilmots i jego zespół przez ponad dwa lata nie poczynili żadnego progresu. Stosunkowo defensywny charakter Euro 2016 tylko spotęgował nasze wrażenia, choć może powinienem napisać, iż dokładnie zdefiniował problem, uwypuklił skandaliczne niedociągnięcia. Selekcjoner Czerwonych Diabłów po prostu nie miał na grę swoich podopiecznych żadnego pomysłu. Żadnego planu, chyba nawet A.
– Wilmots nie ma pojęcia o taktyce. Na treningu przed meczem z Włochami stwierdził, że przeciw pierwszej jedenastce wystawi rezerwowych w ustawieniu, którym gra Conte, czyli 3-5-2. Efekt? Pierwsza drużyna przegrała 0:4 – pisał jeden z belgijskich dziennikarzy. Swoją drogą to niesamowite, iż gość pracujący na tym poziomie futbolu pojęcie taktyki sprowadza jedynie do ustawienia. Dramat! Rację miał też Jonathan Wilson, gdy w swoim tekście stwierdził, że Czerwone Diabły dostają za dużo wolności na boisku. Ci piłkarze są przyzwyczajeni do pracy ze strategicznymi maniakami, grają według schematów, ciągle ewoluujących, ale jednak schematów. A potem przyjeżdżają na kadrę i… No cóż, są niczym puzzle układane przez ślepego.
W końcu też same puzzle zaczynają się buntować. – Już w szatni przekazałem trenerowi moją opinię. Decyzje należą do niego – mówił po meczu z Walią Courtois. Najgorsze świadectwo dla szkoleniowca.
Dygresja: zaczynam się bać, że mówiliśmy o takich samych specjalistach, kiedy w Polsce pojawił się temat certyfikacji akademii piłkarskich. Tymczasem nawet selekcjoner narodowej kadry belgijskiej nie potrafi przekazać swoim podopiecznym, jak wymienić skuteczny „double pass” pod polem karnym rywala.
– To mogła być szansa, jakiej nie dostaniemy już nigdy – mówił też bramkarz Chelsea. Pokazał tym samym jak bardzo został zmarnowany potencjał tej ekipy. Nie wmówicie mi, że go nie ma, lub nie było. Po prostu nie trafił się nikt, kto by go uwolnił, odpowiednio wykorzystał. Między bajki natomiast należy włożyć tezy typu „oni się jeszcze docierają”. Dajcie spokój, ci zawodnicy grają ze sobą od dłuższego czasu, to wcale nie jest młoda ekipa…
24 – 30, 27, 30, 29 – 28, 27 – 24, 28, 25 – 23.
"Młodziutka" i "potrzebująca więcej doświadczenia" reprezentacja Belgii.
— Jakub Olkiewicz (@JOlkiewicz) June 14, 2016
Zastanawiam się w czym jeszcze może tkwić problem tej drużyny. Odwołując się do spotkania z Walią na myśl przychodzi mi słynny „team spirit”. To była wielka różnica pomiędzy zespołem Colemana i Wilmotsa. Ten pierwszy wyszedł na boisko jako organizm. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Belgowie? Każdy sobie, bez większego przekonania i zaangażowania.
Spotkałem się też z teorią mówiącą o tym, że może to wynikać z faktu, iż dużą część obecnych reprezentantów stanowią zawodnicy, którzy nie są Belgami z dziada pradziada. Naciągane? Oceńcie sami, ja nie potrafię.
Pewne jest tylko jedno – tym wiecznie zagubionym czarnym koniom brakuje kogoś, kto by ich zagubionym stadkiem odpowiedzialnie pokierował. Potrzeba go na już, teraz, ewentualnie zaraz. Jest co ratować i w czym rzeźbić.
Dlatego też kompletnie nie jest mi żal, iż Czerwone Diabły odpadły. W taki sposób nie zyskuje się ani szacunku, ani nowych fanów.
Wierzę natomiast w Islandię. Niech ta piękna historia trwa jak najdłużej.