
Ten tekst pojawia się później niż powinien. Przepraszam wszystkich, ale po prostu świętowałem. Po wygranej w ten sposób, po historycznym awansie Polaków do ćwierćfinału Euro nie dało się inaczej. Takiej radości nie doświadczyłem jeszcze nigdy w życiu.
Wyszedłem wczoraj z kumplami na miasto, żeby jeszcze bardziej wczuć się w klimat. Oglądać takie spotkanie samemu w domu, na kanapie, z chipsami i piwem? Nie no sorry, dzień święty święcić, jak już pisałem w pierwszym tekście cyklu.
A na Piotrkowskiej było pięknie. Każdy pub zapchany, że igły by się nie wstawiło, a ludzie dodatkowo zatrzymywali się jeszcze na ulicy, żeby oglądać – zwłaszcza dogrywkę i rzuty karne. Wtedy to już był młyn. W ostatniej chwili zmieniliśmy lokal, właściwie ogródek, wbiliśmy w sam środek i było jak na stadionie, na trybunie, gdzie non stop prowadzi się doping. Skakanie, śpiewanie, darcie mordy przy każdej nadarzającej się okazji. I hektolitry piwa.
Nigdy nie widziałem, żeby centrum Łodzi tak tętniło życiem. Eurogłupawka, ale taka pozytywna. Na przykład: jeden z nas pracuje w kawiarni. Mały, sympatyczny lokalik. Zmianę zaczynał, kiedy akurat odgwizdywano początek dogrywki, ale jeszcze wynegocjował ze znajomą, żeby została nieco dłużej na swojej zmianie. Na karne już jednak musiał iść do roboty. Przegryw życia, nie? A gdzie tam. Xhaka pudłuje, a on nagle pojawia się obok nas, w środku prowizorycznego młyna. – Panowie, jebać to, zamknąłem lokal! – i zaczął wariować razem z nami.
Myślę, że nie on jeden pozwolił sobie w tym momencie na odrobinę uzasadnionego bumelanctwa.
Już po wszystkim, wciąż rozemocjonowani do granic możliwości próbujemy zrobić sobie z kumplami zdjęcie i nagle podchodzi do nas dziennikarz Radia Łódź:
– Panowie, jak Wam się podobał mecz, jak go oceniacie?
– No zajebiście!
Nie byliśmy w stanie wydusić z siebie nic konstruktywnego, no bo jak? Dopiero co wysiedliśmy z największego reprezentacyjnego rollercoastera w naszym życiu, więc jak tu analizować na spokojnie? Kuba zajebiście, Krychowiak zajebiście, Pazdan i Glik zajebiście, Fabiański zajebiście. Tylko i aż. Swoją drogą współczuję temu typowi, że akurat musiał być w pracy…
W Euro 2016 i naszym sukcesie na nim – no bo awans do ¼ finału tak trzeba rozpatrywać, nie ma innej opcji – że nawet osoby, które na co dzień z piłką mają niewiele wspólnego, potrafią przeżywać wszystko z taką intensywnością, jak my, którzy na punkcie futbolu mamy jobla. Powiecie „janusze”, albo „kibice sukcesu”. Z drugiej strony, pomyślcie. Kiedy zaczynaliście kibicować Barcelonie, Manchesterowi United albo jakiejś innej losowej drużynie spoza własnego miejsca zamieszkania, to też nie robiliście tego, kiedy owe zespoły znajdowały się z kryzysie. Normalne, nie widzę w tym nic złego. Sukcesy przyciągają ludzi, tak się dzieje od czasów kamienia łupanego.
Ale wróćmy do Euro. Późnym wieczorem wyszedłem świętować jeszcze raz, umówiłem się ze znajomą. Z piłką zawsze miała tyle wspólnego, co ja z baletem, a nagle sama rozpoczęła temat meczu ze Szwajcarią. Rozmawiamy, a mi szczęka opada coraz niżej. Bo a to zwraca uwagę na zaangażowanie Grosika w obronę, a to na fantastyczne interwencje Fabiańskiego, na najlepiej przygotowanego fizycznie Piszczka… Tylko jedno zdanie było smutne. – Fajnie, że Milik tak dużo biega i pomaga, ale wtedy co miał pustą bramkę, to nawet ja bym z łatwością strzeliła – stwierdziła. 38 milionów Polaków podzieliło jej zdanie, czasem jedynie w mniej parlamentarny sposób.
WYJE AHAHAHAHAHHAHHAHAHAHAHHAHAHHHhahahaHAHAHAHAHAHAHAHHA pic.twitter.com/7UhPZ1scKf
— ️ (@barcasfaith) 25 czerwca 2016
Jedna rzecz natomiast rozwaliła mnie na łopatki. – A widziałeś, ile Błaszczykowski miał odbiorów? – zapytała w pewnej chwili.
Na szczęście widziałem i to już cztery razy. Kuba rozgrywa niesamowity turniej. Bierze na siebie tak wielką odpowiedzialność w grze, tak wielki ciężar, że równie dobrze mógłby zamienić futbolówkę na sztangę, a i tak dałby radę.
Błaszczykowski żyje reprezentacją Polski. Może już nie nosi opaski kapitana, ale nadal jest zaangażowany na 200%. Piękny obrazek, a przecież swego czasu mógł się obrazić i po prostu dać sobie siana, jeśli chodzi o drużynę narodową. Dzięki Bogu, że jednak osiągnął porozumienie z Nawałką. Nie wyobrażam sobie naszego zespołu bez piłkarza Fiorentiny. Z perspektywy czasu jeszcze bardziej niewiarygodne wydaje mi się to, jak jeszcze kilka miesięcy temu trafiali się kibice, którzy najchętniej zrezygnowali by z Kuby w reprezentacji, bo nie gra regularnie w Serie A. Gdzie byśmy byli dziś, gdyby selekcjoner podzielał te opinie? Na pewno nie w ćwierćfinale. Błaszczykowski miał udział przy każdym strzelonym przez nas golu na Euro, pewnie pokonał Sommera podczas serii jedenastek, a przecież należy również zwrócić uwagę na to, jak ten człowiek zapieprza w pressingu czy w defensywie. To nasz najlepszy piłkarz podczas turnieju we Francji.
Martwi natomiast forma Lewandowskiego i to bardzo. Do pudeł i kiksów Milka się już nawet przyzwyczaiłem. Jaki kraj, taki Gonzalo Higuaín. No ale Lewy? Sorry, ściąganie na siebie uwagi obrońców czy pressing na Xhace to jednak za mało. Mógłby obudzić się w nim Roberto Baggio, który na mundialu w 1994 też przeszedł przez fazę grupową bez bramki, a potem niemal samodzielnie wprowadził Włochów do finału. 1/8 – dwa gole, ćwierćfinał – jeden, półfinał – znowu dwa. Szukam już pocieszenia na siłę. – Im dłużej nie strzela, tym większa szansa, że w następnym meczu się przełamie – pisał ostatnio K. Stanowski. Oby miał rację. Ja mimo wszystko wierzę. No bo czemu nie?
Uważam, że dalej nie straciliśmy gola, bo to co nam zasadzil ten przepakowany karakan kwalifikuje się do rangi dzieła sztuki.
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) 25 czerwca 2016
Tak samo wierzę też w zwycięstwo z Portugalią. To nie jest drużyna nie do pokonania, co pokazała już faza grupowa. Podopieczni Fernando Santosa niby naparzają jak wściekli, ale rozrzut mają niczym rosyjska katiusza. Wczoraj na przykład pierwszy celny strzał oddali w 117. minucie, dopiero po dobitce padła zwycięska bramka. A poza tym? Nudaaaaaaa!
Portugalia jest w zasięgu. Może Nani, Quaresma i Cristiano mają lepszą technikę niż Grosik, Błaszczykowski i Lewy, ale to my mamy wielką mentalność. Pewność siebie, co pokazały wykonane na wielkim spokoju rzuty karne, ale i świadomość. Może i drużyna Santosa ma głośniejsze nazwiska, ale to my mamy drużynę. Może i jest nieco lepiej przygotowana fizycznie, ale to my mamy zespół, który potrafi grać na kilka sposobów.
Później potrafiliśmy przetrwać napór zmasowanych sił rywala, który postawił wszystko na jedną kartę, a ostatecznie pokonać: Szwajcarów, zmęczenie, własne słabości. Co za hattrick. Tak wykuwa się wielkość. – Leszek Milewski
Przede wszystkim jednak nie mamy kompleksów. I piłkarze, i kibice. A wiadomo jak to było przed laty… Za Fornalika mecze reprezentacji Polski wręcz mi zobojętniały. Wiedziałem, jak skończy się 90% z nich – wpierdolem. A teraz? Na każdy kolejny czeka się jak na zbawienie boskie. Każdy traktuje się jak święto narodowe. Każdy sprawia, że wówczas jest naprawdę mało rzeczy ważniejszych od niego. Fantastyczne uczucie, którego nie doświadczyłem wcześniej przez 20 lat, a mam 21.
Już to powtarzałem wielokrotnie, ale na taką reprezentację czekałem całe życie. Dziękuję!
Przeżyjmy to jeszcze raz ! RZUTY KARNE POLSKI ! :) pic.twitter.com/oRWfw9ddgd
— Piotr Antoni (@malyy5) 25 czerwca 2016