Dziewiąty stycznia 2017 roku, Valencia mierzy się z beznadziejną Osasuną. Oba zespoły na gwałt potrzebują punktów. Osasuna ciągnie po dnie ligowej tabeli z jednym z najgorszych wyników punktowych w jej historii. Valencia drugi sezon z rzędu nie przypomina siebie, ale jest gorzej niż ktokolwiek mógłby to sobie wyobrazić. Klub z nietoperzem w herbie przeżywa kryzys, a po połowie sezonu piłkarzy prowadzi już trzeci trener w tamtej kampanii – ratownik na trudne chwile, Voro. Wynik? Remis 3-3 z absolutnie najgorszym zespołem w lidze i tylko punkt przewagi nad strefą spadkową. Do czwartego miejsca Valencia traci już 18 punktów.
Piętnaście miesięcy później. Krajobraz na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii jest zgoła odmienny. W klubie doszło do bardzo wielu zmian personalnych. Oprócz piłkarzy jest m.in nowy zarząd (Adil Murthy) i nowy trener (Marcelino Garcia Toral). A co najważniejsze, jest duma w sercach kibiców Los Blanquinegros. Ich zespół w końcu pokazuje grę na miarę potencjału i nie ma się czego wstydzić. Na siedem kolejek przed końcem cel został zrealizowany – Valencia jest zespołem TOP4 (a nawet TOP3!), na miejscu premiującym grą w Lidze Mistrzów, z kilkunastopunktową przewagą nad piątym zespołem. Zamiast pisać czarne scenariusze, dziennikarze zastanawiają się, jak może wyglądać skład na przyszły, bardzo ważny sezon. W Europie trzeba się przecież godnie zaprezentować, szczególnie że płacą za to duże pieniądze. Sielanka.
Przez tak niewielki czas w Valencii zmieniło się niesamowicie dużo i zaryzykuję stwierdzenie, że to nie piłkarze (ale też) i nie trener (ale też) są kluczowymi ludźmi w tym okresie bonanzy. Są nimi bohaterzy drugiego, a nawet trzeciego planu. Po pierwsze, dyplomata Anil Murthy – były pracownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Singapuru, a także były pracownik ambasady tego kraju w Paryżu, który został presidente Valencii. Po drugie, Mateo Alemany, były presidente Mallorki, obecnie dyrektor generalny klubu, a prywatnie dobry znajomy samego… Javiera Tebasa, który miał go polecić Peterowi Limowi, aby ten nie pomyślał o wycofaniu swojego kapitału z hiszpańskiego futbolu.
Murthy, niczym doświadczony dyplomata, zajął się gaszeniem pożarów i poprawą wizerunku klubu na wszystkich polach oraz, przede wszystkim, poprawą relacji z kibicami. „Zmiana otoczenia z dyplomacji na sport nie jest tak radykalna. Tam broniłem interesów i dobrego imienia kraju, teraz bronię interesów i dobrego imienia klubu” – proste, prawda? Jednak dla Layhoon nie było to takie oczywiste. Alemany wziął się z kolei m.in. za transfery, które dziś oceniane są jako majstersztyki.
Przykłady? Wyciągnięcie i odkurzenie Guedesa, który błyszczy na hiszpańskich boiskach, czy też wyrwanie Kondogbii, bez którego nie wyobrażamy sobie drugiej linii zespołu Marcelino. Przy tym Mateo jest urodzonym negocjatorem, potrafi wykorzystywać sytuację i emocje podczas rozmów transferowych. Valencia ma skorzystać z opcji wykupu Kondogbii zbitej z 45 milionów euro w jednej transzy do 25 milionów euro w czterech ratach, a zatem jego wykup obciąży przyszłoroczny budżet kwotą 6 a nie 45 milionów euro. Jeśli chodzi o Guedesa, to z 70 milionów euro Valencia (Alemany) zdołała zejść o połowę do 35 milionów euro płatnych w ratach przez kolejnych sześć (!) lat. Ten transfer nie jest jeszcze zamknięty, ale kierunek negocjacji został wyraźnie nakreślony. Znów oddajmy głos dyplomacie: „Zatrudnienie Alemanyego było najlepszą decyzją Valencii od lat”. Trudno się z tym nie zgodzić.
Z takim wsparciem w gabinetach zdecydowanie łatwiej prowadzi się drużynę trenerowi. Po wynalazkach takich jak Pako Ayestaran czy tymczasowych opcjach (Voro) nie ma śladu. Jest za to fachowiec z doświadczeniem, opanowaniem i dobrym okiem – Marcelino Garcia Toral (trafił do Valencii po tym, jak postawił na niego… Alemany – kolejny doskonały transfer), który ze znaną sobie skromnością twierdzi, że cel nie został jeszcze spełniony i że poza nim nie potrzebuje walczyć o pobicie rekordu punktów w lidze (a jest na to szansa!) i spokojnie czeka na to, co przyniesie przyszłość. Oby Nietoperze, które dopiero wyleciały ze swojej jaskini, w której tkwiły od dwóch lat, nie przestraszyły się blasku Ligi Mistrzów.