Miniony weekend w Polsce był pogodowo udany – lato jeszcze ostatkiem sił dało nam piękną, słoneczną aurę. W tym samym czasie w Hiszpanii temperatury wahały się od 30 do 38 stopni w cieniu, a na niedzielę zaplanowano aż 4 ligowe spotkania. Władze państwowe wydają komunikaty – jeśli nie musicie, nie wychodźcie z domu, pamiętajcie o nakryciu głowy i nawodnieniu, szczególnie uważać powinny osoby starsze i dzieci. Co robią władze ligi?
Nic. Zupełnie nic.
#TebasVETEya | En todos los estadios ? se tiene que oír "TEBAS VETE YA". Todas las aficiones se tienen que unir y hacerse oír frente a este maltrato que sufrimos por parte de @tebasjavier y @laliga#HorariosdeMuerte pic.twitter.com/ymfI8n5jhp
— APAVCF ? (@apavcf) August 31, 2018
Zdążyliśmy się już chyba przyzwyczaić do tego, że pierwsze kolejki La Ligi, zaplanowane na sierpień, mają nieco przestawiony rozkład godzinowy – najczęściej są to godziny wieczorne lub późno wieczorne (18:00, 20:00, 22:00), różnią się od reszty również przerwami na nawodnienie, które sędziowie zarządzają w każdej połowie spotkań. Jest to oczywiście zabieg mający na celu uniknąć przesadnie wysokich temperatur na boisku i trybunach, gdyż później, od września, w większej części Hiszpanii panują już znośne temperatury.
Są od tego wyjątki. Jeśli zastanowimy się chwilę zaraz przypominają się ostatnie przypadki przełożenia godziny spotkania ze względu na wysokie temperatury – wszystkie dotyczą Andaluzji (generalnie Sevilli). Daleko nie trzeba szukać – pomimo i tak ‘wakacyjnych’ godzin, w drugiej kolejce mecz Sevilla – Villarreal został przełożony z 20:15 (o tej porze było tam 35 stopni) na 22:15. Ulga, jak można się domyślić, była znikoma. Innymi przypadkami można sypać jak z rękawa.
Rok temu, na początku września Tebas odrzucił prośbę Sevilli o przełożenie meczu z Eibarem (rozegranym o 16:15 przy blisko 36 stopniach). Pod koniec września na meczach Sevilli z Malagą i Betisu z Deportivo Alaves dochodziło do omdleń ze względu na ekspozycję na słońce przy 35 stopniach Celsjusza. Region jest na tyle gorący, że trzeba było przełożyć spotkanie Sevilli z Leganés z 16:15 na 22:30 (znów przez temperaturę przekraczającą ponad 30 stopni) tylko że tym razem chodziło o mecz rozgrywany … 28 października (!).
To, co wielokrotnie udało się wykonać w Sevilli nie powiodło się w Valencii. Niedzielne derby Lewantu zostały zaplanowane na 12:00. Równo o południu na rozgrzane boisko wyszli piłkarze, którzy (świadomi temperatury i słońca) oszczędnie gospodarowali siłami. Spotkanie rozegrano przy wilgotności osiągającej poziom 95% i temperaturze 31 stopni w cieniu, jednak cieniem cieszyło się niewielu kibiców. Cała masa młodszych i starszych kibiców postanowiła odstąpić swoje miejsce na to spotkanie z karnetu w obawie o swoje zdrowie na trybunie w pełnym słońcu. Kiedy oficjalna prośba o zmianę godziny została odrzucona, Levante (gospodarz meczu) postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce organizując 18 000 czapeczek z daszkiem i 50 000 butelek wody do rozdania kibicom na stadionie za darmo.
El #LevanteUD regalará 50.000 botellas de agua y 18.000 gorras al público para sofocar el calor en el derbi https://t.co/88u73C5zGY #LevanteValencia pic.twitter.com/tox6TEZd37
— Levante-EMV (@levante_emv) September 1, 2018
Kilka godzin później i kilkaset kilometrów dalej, w Sevilli również mieliśmy spotkanie derbowe. Również gorące, chociaż bramek było zdecydowanie mniej niż w ostatnich spotkaniach pomiędzy Betisem i Sevillą. Przy 29 stopniach na trybunach kibice nie oszczędzali Javiera Tebasa. Ani na Benito Villamarin, ani na żadnym innym stadionie szef La Ligi nie może liczyć na, nomen omen, gorące powitanie. Okrzyki „Tebas vete ya” [Tebas, odejdź natychmiast!] pojawiają się na trybunach hiszpańskich stadionów częściej niż znana wszystkim przyśpiewka o PZPN w Polsce za czasów Listkiewicza czy Laty.
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Javier Tebas podporządkował całą ligę, kluby, piłkarzy, kibiców pod zysk z transmisji TV i nowe pomysły na ‘sprzedanie’ wizerunku La Ligi aby przyciągnąć sponsorów. W swoim zaślepieniu zapomniał jednak, że jego działania temu wizerunkowi szkodzą. Czy na pewno chce sprzedawać obrazek ligi, w której w meczu derbowym piłkarze walczą nie o każdą piłkę, ale o każdy oddech? Czy na pewno chodziło o ligę, w której karnetowicze rezygnują z przyjścia na jeden z ważniejszych meczów w sezonie w obawie o swoje zdrowie? Czy ogromne stadiony Realu i Barcelony zapełnione w połowie to dobry materiał promocyjny?
Niedawno opisywaliśmy próby przeniesienia meczów La Ligi na teren Stanów Zjednoczonych, co nie spodobało się ani piłkarzom (stowarzyszenie zagroziło strajkiem), ani trenerom pytanych o to na konferencjach prasowych, ani kibicom, którym zabiera się to, co ich. Tym ostatnim Tebas już dawno zalazł za skórę i zasadniczo prowadzą oni akcje protestacyjne przez cały czas. Szef Ligi bez dwóch zdań nie jest w komfortowej sytuacji, ale znalazł się w niej na własne życzenie. Mogłoby mu się zrobić naprawdę gorąco, gdyby nie to, że señor Tebas ma te wszystkie protesty… tam, gdzie słońce nie dochodzi.