Zaczęło się jak zwykle – niepozornie. 3 września na Estadio Pardiñas ekipa UD Somozas z prowincji La Coruña bez komplikacji pokonała przyjezdnych, CD Vareę, 3:0. W nagrodę gospodarze wspięli się szczebel wyżej. Ruszyły rozgrywki hiszpańskiej A-klasy? Skąd! Przecięto wstęgę 112. edycji Pucharu Króla Hiszpanii!
Gwoli odnotowania: była to pierwsza runda Copa del Rey, w której udział biorą zespoły z niższych lig, konkretnie – z Tercera i Segunda División B (odpowiednio czwarta i trzecia – przyp. red.). Autorem premierowego trafienia rozgrywek 2014/15 został Rubén Gómez.
Skomplikowana historia
Podobna formuła terminarza nie jest wieczna. Z oczywistych przyczyn. Ponad sto lat temu nikt w Hiszpanii nie myślał o oficjalnych rozgrywkach ligowych, rozciągniętych wzdłuż i wszerz państwa. Ba, nie istniał nawet organizm kompetentny do zarządzania futbolem w ojczyźnie Cervantesa. Na domiar złego stan posiadania i techniki ograniczał logistyczne możliwości. Nie sposób domyślić się, że początki bywały ciężkie – niekiedy niesprawiedliwie blokowano udział drużynom. Często też zawody stanowiły młotek wbijający gwóźdź politycznej propagandy. No i w końcu: Puchar Króla nie zawsze był Pucharem Króla.
Podwaliny pod ogólnokrajowy turniej podłożyli bracia Juan i Carlos Padrós, założyciele Realu Madryt. Był maj 1902 r., zdobywca dziesięciu Pucharu Mistrzów miał wówczas… 2 miesiące. Stolicę elektryzowało wydarzenie wiosny – koronacja Alfonsa XIII. 17 maja miał skończyć 16 lat, tym samym pełnoprawnie odziedziczyć atrybuty monarchicznej władzy po zmarłym pół roku wcześniej ojcu. Padrósowie skorzystali z okazji: rzucili w eter propozycję organizacji zawodów na cześć nowego władcy, zapraszając cztery zespoły.
Bezkonkurencyjni byli piłkarze zespołu Bizcayi. Wykreowana dzięki tymczasowej fuzji Athletic Club i Bilbao F.C. ekipa z Kraju Basków w finale 16 maja 1902 r. pokonała Barcelonę 2:1. Niepozorne towarzyskie współzawodnictwo okrzyknięto Pucharem Koronacji, powtórzono je ponownie za rok. Tym razem nadano mu odpowiedniej rangi, co skłoniło Athletic Club nie wysłać do Madrytu delegatów dla Bizcayi. Piłkarze z Bilbao pojawili się osobiście, zgarniając trofeum.
Brudna gra
Z biegiem czasu zmieniali się zwycięzcy, idea przybierała różne nazwy, finał wreszcie opuścił stolicę. Powstały pierwsze futbolowe organizacje w Hiszpanii. Świadomość powagi gry urosła w głowach widzów do nadspodziewanych rozmiarów. Natchnęła do kombinowania. To raz rozgrywano dwa oddzielne turnieje jednocześnie, kiedy indziej pomijano w zaproszeniach topowe zespoły. Aż doszło do najgorszego. Do wojny.
Od 1936 do 1939 r. kraj zmierzył się z domowym konfliktu. Brak stabilizacji politycznej w Hiszpanii rozerwał społeczeństwo na dwa fronty: nacjonalistyczny i republikański. Futbol rzecz jasna podzielił się analogicznym kluczem. Jeszcze w 1937 r. kluby bloku republikańskiego (dzisiejsze obszary Walencji i Katalonii) powołały Puchar Wolnej Hiszpanii. W jedynej edycji tryumfowało Levante Walencja. Rozgrywkowa posucha trwała 2 lata, do 1939 r., gdy obóz nacjonalistyczny ostatecznie przezwyciężył republikanów.
Stojący na czele państwa generał Francisco Franco kochał piłkę, gardził za to wspólnotami z republikańskich ugrupowań. Ksenofobiczne poglądy dowódcy musiały zranić futbol, w tym Puchar Króla. A raczej Puchar… Generała, bo tak od teraz określano walkę o krajowe trofeum. Sposób rozumowania organizatorów nie powinien zaniepokoić nowego patrona: niepodporządkowane zespoły nie będą drażnić dyktatora, a i zwycięstwa Realu powinny mu przysporzyć trochę uśmiechu. Długi, daleki od przymiotu sprawiedliwego, okres w dziejach hiszpańskiej piłki właśnie się rozpoczął. Nierzadko pod dyktandem faszystowskiej wierchuszki.
Powrót do korzeni
36 długich lat – tyle trwał zamordyzm generała po zakończeniu wojny. W listopadzie 1975 r. Franco zmarł. Hiszpania znów stała się monarchią, a kibice drużyn – delikatnie ujmując – nielubianych u góry płakali z radości. Reformy jakie objęły państwo nie mogły obejść futbolu. Od kolejnego sezonu (1976/77) krajowy puchar swym patronatem objął nowy król Juan Carlos I. W 75. rocznicę spontanicznego turnieju w Madrycie, puchar Hiszpanii oficjalnie zyskał nazwę Pucharu Jego Majestatu Króla w Piłce Nożnej. Pierwszą drużyną, która wzniosła go w górę był Betis Sewilla.
Historia wciąż jednak okazywała się zagadkowa. Na pytanie o oficjalnego zdobywcę Pucharu Hiszpanii z 1937 r. RFEF (hiszpański odpowiednik PZPN – przyp. red.) w 2009 r. udzielił jasnej odpowiedzi: Puchar Wolnej Hiszpanii przybrał charakter towarzyskich rozgrywek, Levante nie może zostać pełnoprawnym sukcesorem CdR. Choć i tak w przytłaczającej ilości publikacji redaktorzy na własną rękę z Walencjan czynią tryumfatorów.
Emocje, jakich gdzieniegdzie brak
Każda kolejna edycja Copa del Rey usprawniała system rozgrywek, do wypracowania obecnej formuły. Wirtuozi piłki za Pirenejami do gry wchodzą nieco później niż UD Somozas czy CD Varea, w 1/32 finału. Do tuzów z Primera División na przestrzeni grudnia dołączają ci, których siły przetestowano we wcześniejszych rundach. Od tej fazy regulamin przewiduje także spotkania rewanżowe.
Prestiż Pucharu Króla rodził się w bólach. Wspomniana historia przyczyniła się do tego, tak jak niezagojone rany po Franco. O Copa del Rey niech świadczy podejście drużyn z każdego szczebla do spotkań, rozgrywanych o niewygodnych porach, w niewygodnym momencie tygodnia. Nieważne czy na murawę wchodzą piłkarze Rayo, Lugo, Mirandés czy Barcelony – z różnym efektem, ale każdy gryzie trawę. Zwłaszcza nastawienie gigantów obrazuje szacunek do rodzimego turnieju. W minionych rozgrywkach byliśmy świadkami sytuacji nadzwyczajnej: w półfinale zameldował się kwartet wszystkich uczestników Ligi Mistrzów w tym samym sezonie. Trudno sobie wyobrazić taki przebieg choćby we Francji czy w Polsce, gdzie krajowy puchar rzekomo przynosi dożywotnią chlubę.
Ale nie brak i sensacji w CdR, skupiających wzrok świata na Hiszpanię. Wystarczy przytoczyć przykład sromotnego blamażu Królewskich w sezonie 2009/10 z Alcorcónem 0:4 w pierwszym meczu 1/32 finału. Równie zaskakująca była dyspozycja piłkarzy Manuela Pellegriniego w rewanżu, wygranym zaledwie 1:0, na niewiele minut przed ostatnim gwizdkiem. Swoistym „przykuwaczem” uwagi był także zeszłoroczny strajk piłkarzy Racingu Santander, którzy rewanżową rywalizację z Realem Sociedad oddali walkowerem. W ten sposób zawodnicy z północy Hiszpanii oprotestowali sytuację ekonomiczną klubu, jeszcze niedawno terminującego w szeregach La Liga.
Finał będzie niespodzianką!
A jak będzie w najbliższych miesiącach? Wyjątkowo! Losujące sierotki złośliwcom, uważającym Puchar Króla za popisowe pole dla Realu i Barcelony, zagrały na nosie. Los chciał, by turniejowa drabinka ułożyła się nie po myśli gigantom. Do wielkiego finału dotrze tylko jeden z trójki: Real, Barcelona lub Atlético. Na dodatek już w 1/16 finału Rojiblancos prawdopodobnie trafią na rywala zza miedzy! W decydującym spotkaniu obok jednego z bogów hiszpańskiego futbolu stanie więc heros. Będzie jeszcze jedna zmiana, pokoleniowa: puchar zwycięzcom wręczy już nie Juan Carlos I, a jego syn Felipe VI. Tak więc: nowy król, nowe rozdanie! A przecież wszystko zaczęło się tak niepozornie…