Mistrzowie świata będą mieli trzech reprezentantów w fazie pucharowej Ligi Europy. Kolejno Valencia, Sevilla oraz Betis spróbują zaprezentować się jak najlepiej szerszemu gronu obserwatorów. Kto powalczy o zdobycie trofeum, a kto może pożegnać się z rozgrywkami już w najbliższym czasie? Zapowiadamy pierwsze spotkania 1/16 finału — sprawdźcie, co może ich czekać.
Wojna na Ukrainie… a raczej Cyprze
„Wojna, pokój, a na końcu futbol” — tak brzmi tytuł jednego z artykułów walenckiego „Superdeporte”. Idealnie oddaje on sytuacje jaka miała miejsce w środowe południe. Mecz Valencii z Dynamem Kijów rozegrany zostanie na boisku neutralnym w Nikozji, a nie na terenie gospodarza, jak do ostatniej chwili upierała się UEFA. Dopiero słowa Wiktora Janukowycza o tym, że żaden mecz w stolicy Ukrainy się nie odbędzie, odmieniły zdanie europejskich władz futbolu oraz prezesa Dynama, Ihora Surkisa. Ten drugi twierdził nawet, że w mieście prowadzone są tylko „pokojowe protesty”. Taki, a nie inny obrót sprawy nie wpłynie na pewno w żaden sposób na rywalizację sportową, natomiast przeciąganie sprawy przez UEFA trzeba uznać za co najmniej dziwne. „To niepojęte, że musieliśmy tak długo oczekiwać na tę decyzję” – swkitował całą sytuację argentyński szkoleniowiec „Nietoperzy”, Juan Antonio Pizzi.
Faworytami pierwszego spotkania jak i całego dwumeczu będzie Valencia. Drużyna z Mestalla mierzy w zwycięstwo w całych rozgrywkach, a sądząc po ostatnich wyczynach Blanquinegros, jeśli mają dobry dzień, są w stanie pokonać każdego. Oczywiście Dynamo Kijów to trudny rywal, mający wielu świetnych zawodników, których Pizzi –parafrazując – z zespołu by nie wyrzucił. Zaliczają się do nich na pewno reprezentacyjny skrzydłowy Andriy Yarmolenko, napastnik Mbokani czy operujący w środku pola Portugalczyk Miguel Veloso. Klub z Ukrainy ma jednak dość poważny problem. Dwóch pierwszych z trzech wcześniej wymienionych zawodników jest zawieszonych za kartki i nie wystąpi w pierwszym meczu przeciwko Valencii. To wielka strata dla drużyny prowadzonej przez Olega Błochina. Yarmolenkę na skrzydle ma zastąpić doświadczony Oleg Gusev, a na szpicy najprawdopodobniej wystąpi Ideye Brown. Nazwiska te nie powinny budzić grozy w szeregach Blanquinegros, ale ofensywny kwartet uzupełnią zapewne Younès Belhanda i Jermain Lens, a oni wydają się już zdecydowanie groźniejsi. Zwłaszcza w perspektywie występu popełniającego ostatnio błąd za błędem Ricardo Costy.
Ze strony Valencii nie powinniśmy spodziewać się niczego nowego względem ostatnich meczów. Nie będzie przetrzymywania piłki na siłę i żmudnego konstruowania akcji, lecz próby bezpośredniego rozegrania. Takie rozwiązanie wydaje się być jedynym rozsądnym biorąc pod uwagę dość solidną obronę kijowskiej drużyny i szybkich zawodników potrafiących znakomicie odnaleźć się w kontrach. Pizzi może kazać swoim zawodnikom grać bardziej ofensywnie niż ostatnio, aby wykorzystać braki w drużynie gospodarzy. „Nietoperze” muszą jednak przy tym uważać, ponieważ dwóch kluczowych zawodników jest o kartkę od zawieszenia w europejskich zawodnikach – Dani Parejo i Javi Fuego. Brak obu pomocników w rewanżu biorąc pod uwagę kontuzje Oriola Romeu mógłby się okazać brzemienny w skutkach. Jeśli chodzi o roszady w składzie w stosunku do poprzednich meczów, możemy spodziewać się Pereiry w miejsce Barragána, a pod nieobecność Piattiego szanse może otrzymać Jonas, choć Brazylijczyk wyraźnie nie pasuje do wizji futbolu prezentowanej przez argentyńskiego szkoleniowca.
Spotkanie zapowiada się więc na wyjątkowo otwarte, choć jeśli defensywy obu drużyn zaprezentują poziom, na którym potrafią grać, o bramki nie będzie wcale łatwo. Dlatego nawet jeden moment dekoncentracji może zadecydować o wyniku całego meczu. Oliwy do ognia dolać może fakt, iż kolejną szanę po dłuższej przerwie ma otrzymać Vicente Guaita, który kiedy tylko ostatnio pojawiał się w składzie Valencii oznaczało to same katastrofy dla drużyny z Hiszpanii. Z drugiej strony także forma zawodników Dynama jest wielką niewiadomą, wszak dopiero wracają do gry w piłkę po dwumiesięcznej przerwie. Kluczowym elementem może okazać się rozwaga i unikanie głupich zagrań i ostrych fauli, które mogłyby potem skutkować wykluczeniem. Przy spodziewanym bezpośrednim stylu gry obu drużyn, w środku pola będzie walka o każdą piłkę, a wtedy zawsze łatwiej o kartki. Przebieg spotkania będzie więc wielką niewiadomą, tak samo jak do środowego południa niewiadomą było miejsce jego rozegrania.
Po zaliczkę ze słoweńskim kopciuszkiem
Bez wątpienia Sevilla, spośród hiszpańskich drużyn, miała najwięcej szczęścia w losowaniu i trafiła na najłatwiejszego rywala – Maribor. Dla trzykrotnego z rzędu mistrza Słowenii to debiut w tej fazie rozgrywek Ligi Europy. Co ciekawe, sukces osiągnięty został po sprzedaży gwiazd zespołu takich jak: Josip Iličič (obecnie Fiorentina), Etien Velikonja (Cardiff), Robert Berič (Sturm Graz) itp. Mimo to dyrektor sportowy Zlatko Zahović – były zawodnik m.in. Porto, Valencii i Benfiki oraz trener Ante Šimundža stworzyli drużynę zdolną do osiągania wyników przerastających najśmielsze oczekiwania. O jej sile stanowią napastnicy: Brazylijczyk Tavares, Francuz Mendy, młody słoweński pomocnik Damjan Bohar czy też bramkarz Jasmin Handanovič, kuzyn golkipera Interu – Samira. Z kolei najbardziej znanym w Polsce piłkarzem Mariboru jest zakontraktowany w grudniu Marko Šuler, aczkolwiek z uwagi na zimową przerwę nie zadebiutował jeszcze w barwach nowego klubu. W swojej grupie wygrali dwa spotkania: z belgijskim SV Zulte Waregem i Wigan Athletic oraz zremisowali na wyjeździe z Rubinem Kazań (mecz na ich własnym stadionie zakończył się pogromem 2:5 dla Rosjan). Z pewnością to drużyna ambitna, która nie boi się starć z mocniejszymi zespołami. W końcu Maribor nie ma przecież nic do stracenia. Jak zapowiada lewy obrońca mistrza Słowenii, Mitija Viler: „Na pewno, nie zamierzamy wyjść na ten mecz z wywieszoną białą flagą. […] Możemy rywalizować z drużynami, które na papierze są silniejsze od nas”.

Fot. Sevilla.es
Przeciwnika Sevilli można zaliczyć do grona europejskich kopciuszków, nie oznacza to jednak, że podopieczni Unaia Emery’ego poradzą sobie ze Słoweńcami bez problemów. Najpoważniejszą przeszkodą w drodze do zwycięstwa stanowią sami Sevillistas. Nie da się ukryć, iż ekipę z Nervión dopadł „środkowo-sezonowy” kryzys, co bezpośrednio przełożyło się na wyniki oraz zasiało wątpliwości i nerwowość w głowach zawodników. Jednak to nie wszystko, wystarczy przypomnieć rezultaty pucharowych zmagań z Racingiem, Estoril i Slovanem Liberec, aby przekonać się, iż Sevilla miewa trudności z mobilizacją na spotkania z przeciwnikami z niższej półki. Problemem są głownie: brak skuteczności pod bramką rywala oraz błędy indywidualne w obronie (licząc od początku grudnia niemal w co drugim meczu dyktowano rzut karny przeciwko Sevilli). Unai Emery przekonuje, że Liga Europy jest dla niego priorytetem, ale biorąc pod uwagę składy desygnowane na poszczególne mecze to właśnie rozgrywki pucharowe są tymi, w których szansę otrzymują rezerwowi. Tym razem baskijski szkoleniowiec także zapowiedział wyznaczenie „konkurencyjnej” jedenastki, co oznacza zastosowanie rotacji. Do próby racjonalnego wykorzystania sił zespołu nie można mieć pretensji, o ile trener podejmuje racjonalne decyzje personalne. Przykładowo, zamiast bezproduktywnego Cherysheva więcej szans powinien otrzymać Jairo, który nie raz już udowodnił swoją wartość.

Fot. Departamento de Historia del Sevilla FC
Dzisiejszy mecz jest dla Nervionenses ważny nie tylko z uwagi na konieczność przełamania passy sześciu spotkań bez zwycięstwa. Los sprawił, że pojedynek ten zostanie rozegrany w 80. rocznicę katastrofy kolejowej z udziałem kibiców Sevilli. 20 lutego 1934 roku sympatycy klubu wracali z rozegranego dwa dni wcześniej wyjazdowego meczu przeciwko Atlético (Sevilla wygrała 2:0 ) Niedaleko miejscowości Villanueva de la Reina pociąg zderzył się z ekspresem jadącym w przeciwnym kierunku. Zginęło jedenastu Sevillistas, a wiele osób zostało rannych. Przedwczoraj odbyła się uroczystość dla uczczenia pamięci ofiar.
Z pewnością jest to dodatkowy czynnik motywujący do tego, aby zawodnicy Rojiblancos wspięli się na wyżyny swoich umiejętności i pokonali słoweńskiego kopciuszka. Będzie to możliwe o ile presja ponownie nie spęta ich nóg.
Splamiony klub w poszukiwaniu szczęścia
Ostatnia rzecz, jaka obecnie jest teraz potrzebna Betisowi to Liga Europy. W tabeli ligowej są na dnie, w klubie kolejne problemy, a do tego kibice w dość ostry sposób okazali swoje niezadowolenie z gry piłkarzy na jednym z treningów.
O sytuacji z treningu wypowiedział się trener Gabriel Calderón, który skrytykował kibiców za ich zachowanie. Na dobrą sprawę nawet, jeśli racja jest po jego stronie to przy obecnej postawie zawodników Verdiblancos ciężko jakkolwiek ich usprawiedliwiać. Właściwie obecny sezon można by określić tak: “kompromitacja goni kompromitację”. Bo jak można nazwać postawę zespołu, chociażby na Mestalla czy też absolutny brak zaangażowania podczas domowego meczu z Realem Madryt. Kibice i tak wykazują anielską cierpliwość, bo frekwencja na meczach Betisu jest naprawdę imponująca, jeśli spojrzymy na nią przez pryzmat fatalnych wyników.
Tak się prezentują wybrańcy Calderona na czwartkowe spotkanie: Adán, Pedro, Juanfran, Perquis, N´Diaye, Dídac, Lolo Reyes, Salva Sevilla, Nosa, Cedrick, Chuli, Leo Baptistao, Amaya, Caro, Juan Carlos, Nono, Rubén Castro, Molina. Z różnych powodów w kadrze meczowej brakuje takich zawodników: Sara, Paulao, Nacho, Jordi Figueras, Chica, Matilla, Vadillo, Xavi Torres, Joan Verdu, Braian Rodriguez. Kadra szeroka, ale to pokazuje, że w Heliopolis postawiono w tym sezonie na ilość, a nie na jakość.
Co ciekawe początkowo za bilety mieli płacić wszyscy bez wyjątku. Dla karnetowiczów ceny miały oscylować w granicach 15-30 euro, a dla osób bez abonamentu 30-60 euro. Jednak po protestach kibiców osoby z karnetami wejdą na mecz za darmo. To chyba jedyna szansa na przyzwoitą frekwencję w czwartkowy wieczór na Benito Villamarin.
Atutem gospodarzy może być przerwa zimowa, która w Rosji kończy się dopiero 8 marca. Zatem dla rosyjskich klubów są to pierwsze mecze o stawkę w 2014 roku. Brak rytmu meczowego będzie największy problem dla podopiecznych Rinata Bilyaletdinova – nowego trenera, który prowadzi Rubin od stycznia oficjalnie zadebiutuje na ławce szkoleniowca w dzisiejszym meczu. Synem Rinata jest Diniyar – reprezentant Rosji i były gracz m.in. Evertonu.
W zespole ze stolicy Tatarstanu występuje kilku znajomych z Primera División. Wakaso Mubarak – były gracz Villarreal i Espanyolu oraz César Navas – wychowanek Realu Madryt, który później kontynuował swoją karierę w Máladze czy Racingu Santander, a od 2009 roku gra w Rubinie.
Ekipa z Kazania w ostatnich latach często miał do czynienia z hiszpańskimi drużynami. W sezonie 2009/10 grali w grupie z Barceloną. W stolicy Katalonii Rubin sensacyjnie wygrał 2:1 po golach Ryazantseva i Gokdeniza Karadeniza, a w rewanżu padł bezbramkowy remis. Rok później po raz kolejny spotkały się te drużyny w grupie LM. Tym razem w Kazaniu padł remis 1:1, a w rewanżu Blaugrana wygrała 2:0.
W ubiegłym sezonie Rubin był prawdziwym pogromcą hiszpańskich drużyn w LE. Najpierw 1/16 finału odprawił Atlético, które ograł w Madrycie 2:0 i nawet porażka na Łużnikach 1:0 dała im awans. W następnej rundzie dwukrotnie zremisowali 0:0 z Levante, ale w dogrywce to Rosjanie byli lepsi i wygrali 2:0. Widać więc, że Rubin nie ma się czego wstydzić, bo bilans ma dodatni. A ogranie Barcelony czy Atlético to najlepszy wykładnik tego, że Primera Division im nie straszna.
MATERIAŁ PRZYGOTOWALI: KRYSTIAN PORĘBSKI, TOMASZ ZAKASZEWSKI, RAFAŁ SZYSZKA.