Pójdziesz ze mną… – mówi funkcjonariusz Guardia Civil, choć jego słowa niemal zagłuszają gwizdy.
Korpulentny mężczyzna w średnim wieku, w kapeluszu i z wąsem. Podnosi się powoli, a gdy się wyprostuje dorównuje wzrostem policjantowi.
– Pan raczy wybaczyć – Enrique Piñeyro y de Queralt, markiz De la Mesa del Asta, unosi brew. – Pan raczy wybaczyć. Sądzę, że to pan pójdzie ze mną.
Kolejnego dnia z tablicy na Chamartín pan Basilo de la Morena, odpowiedzialny za wywieszanie wyników meczu, zdejmie trzy jedynki. 11:1, takiego rezultatu nie widział jeszcze w swoim życiu. W tej samej chwili zamaszysty podpis Enrique Piñeyro będzie już schnąć na akcie dymisji. Tym razem centralne władze przychylą się do jego prośby i pozwolą by zabrał teczkę, kapelusz i zamknął za sobą cicho drzwi gabinetu przy Les Corts.
Tak kończy się ta historia.
Och nie, to oczywiste kłamstwo. Historie nie zwykły się kończyć, tak jak nie zwykły się zaczynać. One po prostu przepływają. Moment, gdy drzwi prezydenckiego biura zamkną się za Enrique Piñeyro nie będzie końcem ani dla niego, ani dla klubu. To tylko rozwidlenie ich ścieżek, które potoczą się w inne strony. Ta historia nie skończy się nawet, gdy rodzina Piñeyro w roku 1960 stać będzie nad grobem dziewiątego markiza De la Mesa del Asta. Zawsze można pójść krok dalej. Tak samo jak zawsze można zrobić jeszcze jeden krok wstecz.
Tartessos, ok. 4000 p.n.e.
Zaczęło się od Atlantydy, choć to też oczywiste kłamstwo. Bo przecież mogło się zacząć jeszcze wcześniej. Na przykład w epoce brązu, gdy pierwsi osadnicy przybili zza morza, by między rzekami Guadalquivir i Guadalete stworzyć miejsce, które tysiące lat później znane będzie jako Tartessos. To tam ludzie, których archeolodzy będą podejrzewać o bycie mitycznymi Atlantami, założą miasto pod nazwą Asta Regia. Ucisk czasu pozostawi z niego tylko gruzy, ledwie rozpoznawalne wśród wzniesień terenu. W przyszłości ten obszar będzie wschodnią Andaluzją, prowincją Kadyksu. Imię jednak przetrwa i nawet wtedy te niewielkie wzniesienia nosić będą nazwę Mesa del Asta, Płaskowyżu Asty. Kto będzie pamiętać o domniemanych Atlantach z Tartessos w roku 1691, gdy z rąk króla Carlosa II Diego Luis Villavicencio y Zacarías otrzyma pierwszy w historii tytuł markiza De la Mesa del Asta? Jak bardzo zatrze się ta pamięć, gdy dziewięć pokoleń później ten tytuł przyjmie Enrique Piñeyro? Historia pełna jest ironii i zawiłych splotów losu, które wraz z upływem czasu coraz trudniej rozwikłać. Jeden z takich węzłów sprawi, że to właśnie na ziemi Tartessos, tam skąd pochodzić będzie tytuł Marquesado de la Mesa del Asta, przyjdzie na świat hiszpański futbol. I nie narodzi się on wśród arystokracji ale wśród klasy robotniczej, pracującej w kopalni nad rzeką, której korytem płynie woda w kolorze krwi.
Inny węzeł czasu, być może jeszcze bardziej pełen ironii sprawi, że Enrique Piñeyro przyjdzie na świat daleko od ziem swojej andaluzyjskiej jurysdykcji. W Barcelonie. Dokładnie rok później w tym samym mieście narodzi się klub, który przyjmie jego imię. I nic nie będzie wskazywać na to, że kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób, Enrique Piñeyro i FC Barcelona mogą mieć ze sobą cokolwiek wspólnego. Jednak węzeł czasu już zaczyna się splatać i kiedy to wiemy trudno powstrzymać uśmiech.
Barcelona, 1898
Lorenzo Piñeyro de Fernández y Villavicencio, grand Hiszpanii, dziesiąty markiz De Bendaña, ósmy De la Mesa del Asta, pułkownik i adiutant infanta Karola Sycylijskiego. María Dominga de Queralt, trzecia markiza De Bonanaro, druga hrabina De Torralaba de Aragón. Co łączy tych dwoje, prócz przydługich tytułów, które mogą znudzić nawet najwytrwalszych słuchaczy? Właściwie nic, prócz małżeńskiego pierścionka na palcu Maríi i jej brzucha, który wydał już na świat trzy córki i jednego, upragnionego syna Lorenzo. Za chwilę da mu kolejne dziecko i modli się w duchu, by znów był to chłopiec. Jej modlitwy się spełnią i pod koniec maja przyjdzie na świat Enrique Piñeyro y de Queralt. Co może czekać chłopca, zawiniętego teraz w białe ubranko obrzeżone koronką, i łapczywie przyciskającego usta do piersi mamki? Właściwie nie jest to zagadką. Gdy rodzisz się w arystokratycznej rodzinie, w Barcelonie u schyłku wieku, twoja droga jeszcze przed przyjściem na świat jest już wybrukowana. Pozostaje tylko wejść na nią i pewnym krokiem przemierzać ją, spoglądając z góry na tych nieszczęśników, którzy nie mieli tyle szczęścia, by dobrze się urodzić. Czy czegoś może ci brakować, jeżeli – wbrew wszelkim dowodom, które widział niejeden cyrulik spuszczający krew – w twoich żyłach krąży płyn błękitnej barwy? Właściwie tylko jednego – wyboru.
Enrique również nie będzie go miał. Nie pozostanie mu nic innego jak podążyć śladami ojca i przyjąć profesję, należną jego urodzeniu: wstąpić do wojska. Czeka na niego świetlana przyszłość. Królewskie Stowarzyszenie Kawalerii Granady. Szarża pułkownika w kawaleryjskim regimencie Húsares de la Princesa, w Madrycie. Później, znów w Barcelonie, zaciągnie się do dragonów De Santiago. I nawet tak samo jak jego ojciec poślubi pewną Maríę. Córkę markiza De Masnou, śliczną brunetkę o wąskich ustach i nieco zbyt szerokich kościach policzkowych. Jest od niego młodsza o dwadzieścia sześć lat. Co może zmącić życie tak pewne, tak zaplanowane, biegnące twardo wybrukowaną ścieżką w znanym kierunku? Chyba tylko nagły kataklizm. Trzęsienie ziemi, potop albo wojna. Ta niebawem nadejdzie.
Barcelona, 1936
Gdy jesteś odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu nawet wojna może przynieść ci korzyści. Nie inaczej jest w przypadku Enrique Piñeyro, który walcząc po stronie nacjonalistów szybko zostaje awansowany do stopnia kapitana kawalerii, a później komendanta. Sam awans nie znaczy jednak tak wiele jak to, co przyniesie mu nawiązanie serdecznej przyjaźni z generałem José Moscardó. W chwili, gdy Piñeyro zostaje jego adiutantem i towarzyszy mu w kampanii, mającej na celu zajęcie Katalonii, zaczyna się splatać kolejny węzeł historii. Barcelona już się chwieje w ostatniej próbie oporu i niebawem upadnie, gdy ich oddziały wkroczą do miasta przez Avinguda Diagonal.
Jednak Enrique nie jest jedynym, ani nawet głównym bohaterem tej historii.
Jest jeszcze FC Barcelona, dla której doświadczenie wojny domowej stanie się czymś zupełnie odmiennym, niż dla niego. Znajdując się w strefie republikańskiej klub będzie czymś bliskim symbolowi oporu, wobec napierających nacjonalistów. Oczywiście nie jest to prawda, a przynajmniej nie cała. Klub to ludzie, których połączyła piłka nożna, nie poglądy polityczne. Jednak za jego sterami stoi właśnie Josep Sunyol, członek Republikańskiej Lewicy Katalonii. Nie sposób tego nie połączyć, zaś wraz z upływem czasu FC Barcelona i strona republikańska zleją się w umysłach ludzi w coraz bardziej spójny konglomerat. Gdy kule zabłąkanego oddziału frankistów w pobliżu Sierra de la Guadarrama pozbawią Sunyola życia, zaś Barcelonę prezydenta, te powiązania staną się jeszcze silniejsze. Jednak wojna wykrwawia nie tylko ludzi, ale też klub. Wraz ze znikającymi socios wysycha strumień pieniędzy, z których Barça mogła się utrzymać. Klub znajduje się na granicy bankructwa. Pomocy poszuka za oceanem, w transatlantyckim tournée. Z szesnastu zawodników Barcelony, którzy udadzą się do Ameryki, powróci ledwie czterech. Ci, którzy się na to odważą, niełatwo odnajdą się w powojennej rzeczywistości. A z pewnością nie w tej piłkarskiej. Większość piłkarzy, którzy opowiedzieli się po stronie przegranych, za ten błąd zapłaci zawieszeniami.
A co z klubem? To oczywiste, wymagał oczyszczenia. Francesc Jover, przewodniczący Katalońskiej Federacji Piłkarskiej odda go w ręce Komisji Zarządzającej. Przewodzi jej Joan Soler i Julià. Choć był wiceprezydentem klubu w czasach Republiki to nie ulega wątpliwości, że jest wierny obecnemu reżimowi. Tak dużo trzeba zmienić. Les Corts wymaga odbudowy, jednak zanim się to stanie potrzebny jest egzorcyzm. To nie tylko błogosławieństwo na rozpoczęcie prac. To, jak napisze Ernesto Giménez Caballero, pisarz-falangista: „Odegnanie złych duchów, które przez separatystyczną politykę zasłoniły chwalebne czyny, których dokonał ten historyczny klub”. Oczyszczenie trwa, jednak to tylko stan przejściowy. Barcelona ma funkcjonować, zaś do tego potrzebna jest nie Komisja Zarządzająca, a prezydent. Generał Moscardó, który po wojnie objął funkcję DND, ministra sportu, przeciera okrągłe okulary, zastanawiając się kogo najlepiej obsadzić w tej niewygodnej roli, na czele krnąbrnego klubu. Chusteczka wyciera przydymione szkło i generał uśmiecha się, bo już wie, że zna najlepszego człowieka na to miejsce.
Barcelona, 1940
Do tej chwili nic nie łączyło go z klubem, który powstał w jego mieście. Nigdy nie był socio, nigdy nie pojawił się na Les Corts. Ba, nigdy nawet nie widział na własne oczy meczu piłkarskiego, tego dziwnego sportu, którego zasad w ogóle nie zna. A teraz ma zostać prezydentem FC Barcelony, ze szczególnym mandatem od Jovera i Moscardó, by oczyścić ten klub. Cóż, wygląda na to, że nawet najbardziej prosta i wybrukowana ścieżka może ulec zmianie.
Oczyszczenie trzeba rozpocząć od podstaw, a te leżą w statucie, który w 1932 roku ustanowiła dyrekcja Joana Comy. To bezsprzeczne, że trzeba ustanowić nowe prawo klubu, które będzie zgodne z tym, panującym w całym kraju. W myśl tej idei nazwa klubu zostanie poddana kastylizacji i od tej chwili będzie to swojsko brzmiąca w hiszpańskich uszach Club de Fútbol Barcelona. To znaczy, że zmienić trzeba też herb, w którym prócz niewłaściwego skrótu zieje niepokojąco katalońska senyera. Czy kibice zauważą, że coś się zmieniło jeśli znikną z niej nagle dwa czerwone paski, pozostawiając tylko dwie linie na żółtym tle? To przecież kosmetyczna zmiana, delikatna ingerencja w ten znak, który nie jest już cuatre barras, czterema pasami, symbolem Katalonii. Wydarcie dwóch pasów sprawia, że symbol przestaje znaczyć cokolwiek. Oczyszczenie to jednak nie tylko symbolika, choć ta jest ważna, to także uzdrowienie funkcjonowania instytucji. Prezydenta nie będą wybierać socios. Właściwego człowieka, tak jak właściwy jest Enrique Piñeyro, wybrać może tylko Katalońska Federacja Piłki Nożnej, w porozumieniu z nadrzędną federacją krajową. A sami socios? O ich personalia trzeba dbać tak samo, jak o prezydenta. Teraz można pozbawić ich tego miana, jeśli naruszą panujące w Hiszpanii „zasady moralne, społeczne czy polityczne”. I jeszcze jeden zapis w nowym statucie, który być może znaczy najwięcej:
„Zostają uznane za nieważne i nieobowiązujące wszelkie wcześniejsze Statuty i Regulaminy, a także wszystkie rozporządzenia poprzednich zarządów, pozostające w sprzeczności z postanowieniami niniejszego Regulaminu”.
Cała historia Barcelony, od momentu założenia klubu przez Joana Gampera w zaledwie rok po narodzinach Enrique Piñeyro, zostaje wymazana jednym podpisem. A przynajmniej tak właśnie się wydaje.
***
Markiz De la Mesa del Asta jest zdumiony, gdy decyzja Moscardó wrzuca go w zupełnie obcą mu rzeczywistość. To tak bolesne jak narodziny, trafić nagle do nowego świata. Enrique Piñeyro zdaje sobie sprawę, że powinien sformować zarząd, jednak z kogo? Członkowie dawnej junty, wierni Republice, nie wchodzą w grę. Nie może znów sięgnąć po ludzi skażonych, ale gdzie znaleźć osoby, które nadają się do kierowania klubem piłkarskim? Na jego liście, powstającej w chaosie i zaskoczeniu, znajdą się nazwiska ludzi, którym ufa. O których wie, że w trakcie wojny stali po właściwej stronie. Właścicieli ziemskich, bankierów, potentatów przemysłu włókienniczego…
Mogłoby się wydawać, że władza Enrique Piñeyro nadana mu nad Barceloną jest nieograniczona i jego wpływ na klub może niemal stworzyć go od nowa. Gdy markiz trafia w ten świat, nie zdaje sobie jednak sprawy, że klub to nie tylko sformowany przez niego zarząd. To cała rzesza ludzi, którzy pracowali w nim całe życie, od zawodników, poprzez masażystów i sprzątaczki, pracowicie zamiatające korytarze Les Corts. To ich świat, przesycony Barceloną, która jest sensem ich istnienia, zacznie powoli go wciągać. Och, jak zdziwi się generał Moscardó, gdy odkryje, że człowiek, którego umieścił na tym stanowisku, by sprawił, że Barcelona służyć będzie reżimowi, zaczyna robić co w jego mocy by te role się odwróciły. Rozpoczyna kampanię na rzecz zniesienia sześcioletniego zakazu gry dla zawodników, którzy przez centralne władze wygnani zostali z Hiszpanii. Jego starania przyniosą efekt, gdy do drużyny powrócą Domènec Balmanya i Josep Escolá. Niepostrzeżenie klub pod jego prezydenturą zaczyna się powoli rozwijać. Rozrasta się Les Corts, obok niego zaczyna wznosić się obiekt koszykarski, zaś to dopiero początek. Za chwilę pojawią się zupełnie nowe sekcje: bejsbolu, kolarstwa, piłki ręcznej… W granicach stadionu nie wolno powiedzieć słowa po katalońsku, jednak klub będący ostają poczucia narodowej przynależności Katalończyków, podnosi się z powojennej ruiny. Na herbie nie ma już senyery jednak każdy wie, co znajdowało się w miejscu dwóch czerwonych pasów.
Drużynie pod wodzą Joana Noguésa przyjdzie walczyć o utrzymanie w meczu z Realem Murcia. Ten sezon osłodzi jednak zdobycie Copa Generalísimo, jak nazywa się teraz niegdysiejszy Puchar Króla. 4:3 po meczu z Atlético de Bilbao. Jak dobrze, że w szeregi Barçy powrócili bezcenni Balmanya i Escolà. W dokładnie dwa lata i cztery miesiące od objęcia stanowiska Enrique Piñeyro złoży pierwszą dymisję. Wysłany przez niego list głosi, że zrealizował zadania, które mu postawiono. Nie ma już w tym miejscu nic do zrobienia. Katalońska federacja przyjmie jego rezygnację, jednak odrzuci ją Moscardó. Prezydent Barçy zostaje przykuty do stanowiska jeszcze na rok.
To nie jest łatwy czas. Jego stosunki z władzami centralnymi coraz bardziej się psują, bo w końcu nie sposób służyć dwóm panom. Enrique Piñeyro odkrywa z zaskoczeniem, że interesy klubu i państwa są sprzeczne, a on sam nie jest w stanie wybrać, komu powinien być wierny. Człowiek zaufania Moscardó stał się ogniwem FC Barcelony i nie potrafi już zaufać sam sobie. Jedynym wyjściem jest opuścić klub, jednak federacja z sadystyczną przyjemnością nie pozwala mu na to. Wbrew wszelkiej logice 11:1 w meczu z Realem Madryt, jeden z najczarniejszych dni w historii Barcelony stanie się dla niego uwolnieniem. Jak każdy culé tego dnia rzuca przekleństwami, widząc co dzieje się na boisku. Tak zawzięcie, że chce go zatrzymać funkcjonariusz Guardia Civil.
Gdy emocje opadną zda sobie sprawę, że to najlepszy moment, by to zakończyć. Tym razem jego dymisja zostanie przyjęta i drzwi Les Corts, zaskakując brakiem zgrzytu, zamkną się za nim po raz ostatni. To nadal nie jest koniec tej historii, choć jemu samemu wydaje się, że wraca na ścieżkę nudnego życia arystokraty. Został prezydentem tego klubu wbrew swojej woli. Teraz, gdy z własnej woli go opuszcza, nie może powstrzymać myśli, że trafił tu, by zmienić Barcelonę, a tymczasem to ona zmieniła jego. To niebezpieczny świat, który łatwo może zawładnąć człowiekiem. Lepiej będzie uciec jak najdalej od futbolu, wrócić do spokojnego życia arystokraty. Skąd mógłby wiedzieć, że nawet to mu się nie uda i ledwie trzy lata później zostanie członkiem Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej?