Długi sezon Premier League pomału dobiega końca. Za chwilę znów zacznie się mozolne odliczanie fanatyków do startu sezonu 2018/19. Nim to nastąpi, wcześniej trzeba rozstrzygnąć kwestię top 4, utrzymania w elicie…. oraz Fantasy Premier League. Tak, dzisiaj sporo sobie o tym porozmawiamy.
Rekiny marketingu
Gra, w której tworzymy swój własny skład zbudowany z graczy na co dzień próbujących szczęścia w zdobywaniu goli i utrzymywaniu czystych kont jest niewiarygodnym fenomenem i znacząco wpływa na podniesienie rangi Premier League. Nie dam sobie powiedzieć, że jest to jedynie nikogo nie obchodzący szczegół. W sezonie 2017/18, w FPL gra 5 900 477 osób z całego świata. Od Szczecina aż po Triest, a tak naprawdę po kraje Arabskie czy Stany Zjednoczone. Dlaczego tak się dzieje? Pierwsza podstawowa sprawa – poszukiwanie dodatkowej adrenaliny. Zasiadamy do teoretycznie nieważnego w skali światowego futbolu Stoke – Swansea, ale mamy w składzie Xherdana Shaqiriego bądź innego Jordana Ayew. Od razu odbiór takiego widowiska jest inny. “GRAJCIE SKRZYDŁEM”, “CZEMU NIE PODAŁEŚ DO AYEW?!?!?!?!” “JEST FABIAN OBRONIŁ KARNEGO!”. A wszystko dla dodatkowych pięciu, czy dziesięciu punktów w wirtualnej rzeczywistości. No właśnie – czy do końca wirtualnej? Tajemnicą poliszynela jest fakt, że użytkownicy często tworzą własne, prywatne ligi, w których do wygrania często są nagrody materialne, a nawet potężny zastrzyk gotówki. Mało tego – jak patrzę sobie na blog FantasyPL i jego twórców, to od razu rzucają się w oczy organizowane zloty dla graczy FPL itd. Gra wpływa na integracje między ludźmi, którzy zyskują kolejny, potężny obszar do dyskusji.
Skoro duża popularność, to od razu zaglądamy na nieco umierającego, ale jednak wciąż ważnego w internetowym życiu Facebooka. Tutaj natrafimy na bardzo aktywną w obecnym sezonie grupę o nazwie “Nie śpię, bo ustawiam FPL”. Pomysłodawcami są założyciele bloga “Spojrzenie z kanapy”. Moderatorzy – Filip Błajet, Michał Leśniczak czy Bartosz Sawicki dbają o to, aby wymiana spostrzeżeń była uporządkowana i dotyczyła konkretnego tematu – kapitana, składu oraz komentowania kolejki. Na ten moment w grupie jest piękna liczba użytkowników – 1111, a z każdym tygodniem ona rośnie. Kolejny dowód na fenomen, jakim cieszy się w naszym kraju Fantasy Premier League
To skoro już zabrnęliśmy w naszej dyskusji tak daleko – pora przejść do konkretów. Przed 37 kolejką gracze zmagają się z sytuacją, w której niektórzy zawodnicy mogą zagrać dwa spotkania w jednej kolejce. Tak zwany Double Gameweek to okazja na zdobycie mnóstwa punktów, ale też na poniesienie gigantycznych strat w stosunku do najważniejszych rywali. Drużyny takie jak Manchester City, Tottenham, Chelsea, Arsenal czy Manchester United grają podwójnie, a więc jest to idealna okazja do zastosowania bonusów – potrójnych punktów kapitana lub tzw. bench boosta, czyli punktowanie zawodników z ławki rezerwowych. Jak widać na załączonym wyżej obrazku – wierzę bardzo mocno w Manchester City i ich dążenie do rekordów. Jeżeli przeczyta to ktoś z graczy Fantasy, to znajdzie też listę zawodników, na których powinien zwrócić uwagę.
– Raheem Sterling (Huddersfield i Brighton w domu)
– Leroy Sane jak wyżej
– Kevin De Bruyne jak wyżej
– Gabriel Jesus
– Ktoś z obrony Manchesteru City – (uwaga na potencjalne rotacje Pepa Guardioli!)
– Harry Kane (West Brom na wyjeździe, Newcastle w domu – potencjalny triple captain)
– Christian Eriksen i Dele Alli (mecze jak wyżej, solidne wzmocnienie składu)
– Eden Hazard, Dusan Tadic, Marko Arnautovic – po dwa mecze i potencjalnie wysokie zdobycze punktowe
Zdecydowanie najlepszym zawodnikiem tego sezonu w Fantasy jest Mohamed Salah, który zgromadził do tej pory 291 punktów. Wybrany królem Premier League obecnych rozgrywek Egipcjanin został przeze mnie sprzedany, ale pewnie ześlą mnie za to do Azkabanu. Problem z nim jest taki, że w kolejce nr 37 gra tylko jeden mecz – z Chelsea na wyjeździe.
Arsenalu – jak mogłeś?
Oglądając wczorajszy, rewanżowy półfinał na Wanda Metropolitano, z każdą kolejną minutą gasł mój entuzjazm. Po pierwszym pojedynku Arsenalu z Rojiblancos z Madrytu czułem, że Kanonierzy stracili niepowtarzalną szansę. Grając przez większość spotkania w jedenastu na dziesięciu błysnęli nieskutecznością, która ostatecznie doprowadziła do katastrofy o nazwie 1:1. Mimo wszystko – okoliczności tego meczu, pasja z jaką grali londyńczycy dawała nadzieję, że w stolicy Hiszpanii gospodarzom nie będzie łatwo.
Naprawdę, Arsenalu? Poważnie? JEDEN celny strzał? To jest drużyna, która chciała uhonorować odchodzącą legendę – Arsene’a Wengera, wywalczeniem trofeum Ligi Europy? Swoją drogą, trzeba na wstępie przyznać się do druzgocącej pomyłki. Był taki czas, że mocno wierzyłem w powodzenie operacji Bellerín – Barcelona. Tymczasem z każdym kolejnym miesiącem okazuje się, że Hiszpan nie tylko ma bardzo daleko do poziomu, prezentowanego przez Dumę Katalonii, ale przede wszystkim jest hamulcowym obecnej drużyny. Dośrodkowania w kosmos, niecelne podania, głupie straty – taki obraz Twój, Panie kolego.
Co więcej napisać…. moim zdaniem zawiódł też sam Wenger. Nie wiem na co czekał z wprowadzeniem Henrikha Mkhitaryana. 68 minuta? O jakieś 15 za późno. Kibice Arsenalu żartowali – tym razem słusznie – że szkoleniowiec czeka na drugiego gola dla madrytczyków.
Skończył się sen Arsenalu o powrocie do Ligi Mistrzów. Nie uda się przez ligę, nie powtórzą również wyczynu Manchesteru United z kampanii 2016/17. Szkoda, ale tak między Bogiem a prawdą – przegrali dwumecz z Atlético przed własną publicznością. Nie mam poczucia, że Hiszpanie byli nie do przejścia. Nic wielkiego nie pokazali, ale przecież grają tak nie od dziś i tę diabelską skuteczność też należy podziwiać, czy mi się to podoba czy nie.
I jeszcze jeden… i jeszcze raz….
Znów będzie o Manchesterze City. Nie wolno mi jednak przemilczeć faktu, iż nowo koronowany mistrz Anglii szturmuje kolejne rekordy. CZTERECH zawodników zaliczyło już ponad dziesięć asyst w tym sezonie Premier League. Nieprawdopodobne osiągnięcie, pierwsze takie w historii.
Kevin De Bruyne – 15
Leroy Sane – 12
Raheem Sterling i David Silva – obaj po 11
To pokazuje, jak znakomicie funkcjonującą machinę stworzył u siebie Guardiola. Trochę jak z hydrą – odetniesz jedną głowę, wyrosną dwie lub trzy kolejne. Belgowi, głównodowodzącemu drugą linią Obywateli brakuje pięciu asyst do legendarnego rekordu, który obecnie trzyma w swoich rękach Thierry Henry. Trzech punktów w trzech (!) meczach brakuje mistrzowi Anglii do pobicia rekordu liczby punktów w sezonie. Ten rekord należy (jeszcze przez chwilę) do Chelsea, podobnie jak bramki. 103 swego czasu The Blues wpakowali rywalom. Niebywałe osiągnięcie z sezonu 2010 zostanie także nieco zapomniane, gdyż Manchesterowi City brakuje jednego gola do wyrównania tego rekordu. No chyba się uda, prawda?
Słowo rekord powinni mi wyciąć, uznając je za powtórzenie. Mimo wszystko nie sposób podkreślać osiągów ekipy Guardioli. Czapki z głów, a będziemy jeszcze dodatkowo zbierać szczęki z podłogi.
Na sam koniec – ogromne gratulacje dla Liverpoolu za awans do finału Ligi Mistrzów. Fanatycy Premier League z pewnością będą wierzyć w powodzenie misji Kijów, ale z takimi błędami jak w meczu wyjazdowym z Romą…. oj obawiam się, że Cristiano i spółka będą wiedzieli co z tym fantem zrobić.