Ktoś powie – to oczywiste, że się chwali niemieckiego szkoleniowca po tym, co jego Liverpool zrobił z Manchesterem City. Dużo w tym prawdy, ale skala sukcesu byłego trenera Borussii Dortmund jest większa, niż się wydaje.
Kiedy po wtorkowych meczach Ligi Mistrzów wyniki wskazywały niemal stuprocentowych faworytów w rewanżach, atmosfera ćwierćfinałów najlepszej ligi Europy nieco przygasła. Mimo wszystko, byłem przekonany, że w starciu Liverpoolu z Manchesterem City będzie inaczej. Czynników wskazujących, że będzie to najlepsza reklama Premier League od ładnych paru lat w Europie było mnóstwo. Starcie Salaha z De Bruyne, czyli kandydatów do tytułu najlepszego gracza angielskiej ekstraklasy; pojedynek niesamowicie medialnych szkoleniowców; próba złamania klątwy Anfield przez Sterlinga itd.
Sorry, you’ve been Klopped
Cofnijmy się nieco w czasie. 14 stycznia okazało się, że piłkarze Manchester City nie zakończą ligowych zmagań jako niepokonani. Przyszedł na nich czas właśnie na Anfield. Ekipa gospodarzy wygrała 4:3, ale można było wtedy znaleźć proste przyczyny tamtej porażki. Zdominowany środek pola przez drużynę z czerwonej części Merseyside tłumaczyłem brakiem Davida Silvy. Teraz będzie inaczej – przecież Guardiola poukłada to lepiej. Może i plan był, ale co z tego? Lepiej naoliwiona była po prostu maszyna Kloppa.
Nie będę przytaczał statystyk. Może oprócz jednej – City nie oddało tamtego dnia celnego strzału. To pokazuje, jak na przestrzeni sezonu dojrzewa ekipa Niemca. Dawniej bojaźliwi w defensywie, dający się podpuścić – teraz w obliczu braku Matipa i konieczności grania wyszydzanym regularnie w internetach Lovrenem nie panikują, tylko konsekwentnie idą po swoje.
Oczywiście znajdą się malkontenci, którzy będą próbowali ten sukces nieco umniejszyć. “W City nie było Agüero!”. Fakt, ale nie w ataku tkwił największy problem. Liverpool wyglądał na ekipę, która po prostu zamierza wyjść i bawić się grą. Zrobili w Lidze Mistrzów już swoje, a wszystko inne jest pięknym dodatkiem. The Citizens stają przed szansą wywalczenia mistrzowskiego tytułu w bezpośrednim pojedynku z Manchesterem United. Wiem, że niektórzy kibice wręcz łapczywie pragną tego upokorzenia rywala, nawet kosztem Ligi Mistrzów. Nie chcę przesądzać, iż 4 kwietnia Guardiola kalkulował, ale nie potrafię zrozumieć braku pierwszego składu dla Sterlinga. Anglik nie jest królem Anfield od momentu opuszczenia klubu z miasta Beatlesów, ale mimo wszystko gra jeden z piękniejszych, jeśli nie najpiękniejszy sezon w swojej karierze i w newralgicznym momencie ląduje na ławce.
Błędne decyzje personalne to jedno, ale trzeba także umieć próbować im zaradzić. Po to wymyślono trzy zmiany w meczu (choć np. w takiej pięknej 3. lidze w Polsce można więcej). Nie potrafię zrozumieć jednego – czemu na murawie Anfield nie pojawił się Bernardo Silva. Po co ktoś zapłacił 50 milionów euro za mistrza Europy, skoro ten nie zostaje wpuszczony w momencie, gdzie drużynie kompletnie nie idzie. Manchester City nie szturmował bramki, Loris Karius nie musiał dokonywać zamiany wody w wino, by gole nie padały. Niestety, złoty medalista z Francji nie mógł nic na to poradzić.
Tymczasem zwycięzcy – bo przecież oni tu powinni być na piedestale – zdali egzamin dojrzałości. Jednym z niekwestionowanych bohaterów spotkania był Trent Alexander-Arnold, co do którego było sporo znaków zapytania. Dodatkowo, po raz drugi w sezonie lidera Premier League skarcił Alex Oxlade-Chamberlain.
Znów nie chcę przesądzać, że problemem w stolicy był tylko były trener, ale niewątpliwie Anglik odżył pod wodzą Kloppa i za to należy postawić Niemcowi gigantycznego plusa. Przeczytałem na łamach Telegraph, że obiecuje więcej magii. Słuchałem też uważnie komentarza w polskiej stacji, gdzie przywoływano krytykę takich legend jak Thierry Henry wobec byłego piłkarza Arsenalu. Jak odpowiadać, to zawsze w ten sposób.
Proporcje po pierwszym meczu moim skromnym zdaniem wynoszą 85%-15% na korzyść The Reds i mogą oni przegrać jedynie z samymi sobą. Pytanie, czy po takim zastrzyku mentalnym są w stanie to “osiągnąć”? Mają się przestraszyć wracającego być może do zdrowia Agüero? Przecież po drugiej stronie będzie władca piramid, wspierany przez wciąż kreowanych, bohaterów drugiego planu.
Póki co w starciu Kloppa z Guardiolą jest 2:0 tylko w tym sezonie. Niemiec ma patent na rywala, może i nieco mniejszy niż Leszek Ojrzyński na Legię Warszawa, ale wciąż patent. Pokłon i życzenie – niech zostanie przetestowany przez Real Madryt. To byłby prawdziwy ogień w półfinałach i coś mi mówi, że nie rozstrzygnęłyby się one po 90 minutach.