Tak to się dzieje, że w sezonie 2017/18 dużo ciekawiej wygląda walka o utrzymanie w elicie niż o mistrzostwo Anglii. Guardiola stworzył potwora, który pożarł ligę w całości. Kontrastem do ofensywnego, pełnego polotu gry Manchesteru City jest to, co wyprawia chociażby West Brom czy Stoke. O dziwo, to własnie te drużyny są głównymi kandydatami do wypadu z ligi.
Bez serc, bez wiary
Wygląda na to, że gdy West Bromwich Albion spadnie z angielskiej ekstraklasy, to jakoś nikomu nie będzie z tego powodu specjalnie przykro. Drużyna Tony’ego Pulisa, który prowadził The Baggies na początku sezonu, wzbudzała przynajmniej JAKIEŚ emocje. Toporny, oparty na znanej i lubianej ladze na napastnika oraz golach obrońców po stałych fragmentach gry, styl West Bromu za kadencji Walijczyka przynajmniej miał klimat. Tymczasem Alan Pardew przejął drużynę w listopadzie 2017 roku i zamiast dźwignąć ją z obrzeży strefy spadkowej, skutecznie posadził ją na samym dnie.
Tony Pulis has been sacked by @WBA. Looking around at those available the best man to help them stay up could well be….Tony Pulis.
— Gary Lineker (@GaryLineker) November 20, 2017
Sobotnia porażka 1-2 z Bournemouth sprawiła, że do bezpiecznej strefy ekipa z The Hawthorns traci już dziesięć punktów, a okupujące miejsca 18. i 17. Southampton i West Ham mają rozegrany jeden mecz mniej. Dla czujnego obserwatora Premier League nie dzieje się jednak nic wielkiego. Skoro w klubie jednym z najważniejszych tematów jest fakt, iż Grzegorz Krychowiak nie podaje ręki Alanowi Pardew i jest za to (słusznie) ukarany, to wyniki są tego naturalną konsekwencją. Nie warto zatem pytać, czy West Brom spadnie, tylko co z tym spadkiem zrobi.
Obrane drogi mogą być różne – wystarczy spojrzeć, co dzieje się z Sunderlandem, który obecnie szoruje po dnie… Championship. Czarne Koty tylko sobie znanym sposobem przez lata ratowały się przed spadkiem z Premier League, mając do dyspozycji prawdziwy skład węgla i papy. Kiedy wreszcie w sezonie 2016/17 spotkała ich zasłużona degradacja, okazało się, że nie ma żadnego planu B. Jasne, że znaleźli się w nowej sytuacji. Nagle, będąc na ostatnim miejscu, nie dostają za sezon 99 milionów funtów z samych praw telewizyjnych. Mimo wszystko degrengolada, która dotknęła klub ze Stadium of Light, jest dużo większa, niż można by przypuszczać. Sunderland popadł w gigantyczne długi, a właściciel pan Ellis Short chce oddać go za darmo, pod warunkiem, że nabywca weźmie na siebie zadłużenie.
Taki scenariusz wcale nie musi sprawdzić się na The Hawthorns. Przykładów klubów, które szybko podźwignęły się z championshipowego letargu jest sporo, a West Brom wcale nie musi daleko szukać. Aston Villa, a więc klub z tak bliskiego Birmingham, może i nie awansowała z powrotem od razu w pierwszym sezonie, ale już widoki na końcówkę kampanii 2017/18 są wcale nie najgorsze. Czwarta lokata daje prawo do gry w barażach, a do wicelidera Cardiff, które obecnie przymierza się do świętowania awansu, The Villans tracą jedynie siedem punktów. We will say what time will tell, jak mawiał klasyk.
Nowa miotła znów nie działa
Sytuacja w Stoke City jest bardzo podobna do tej, którą zastali w tym sezonie w West Bromie. Najważniejsza część sezonu została powierzona Szkotowi Paulowi Lambertowi. Szybki sygnał – nieważne jak, styl nieistotny, musimy się utrzymać.
Mówiąc delikatnie, szału nie ma. Stoke nadal nie prezentuje się okazale, a na dodatek nie punktuje. Patrząc na grę tego zespołu, jedynym planem, jaki gdzieś urodził się w głowie Lamberta, jest granie na Shaqiriego – a nuż widelec coś ten filigranowy Szwajcar wymyśli. Co z tego, że od 31 stycznia do 3 marca Garncarze ponieśli tylko jedną porażkę, skoro pozostałe mecze kończyły się remisami? Sytuacja wymaga wygranych, a do tego po prostu brakuje ludzi, którzy o takowych zwycięstwach mogliby przesądzać. Wspomniany wcześniej Shaqiri ma 7 bramek, raz na jakiś czas wyskoczy Choupo-Moting i tyle. Nic więc dziwnego, że w typowaniach dziennikarzy Guardiana z 1 marca, czterech na pięciu wskazało Stoke jako spadkowicza.
Triumf futbolu
Jeżeli sprawdzą się przewidywania i do Championship zlecą z hukiem West Brom i Stoke, będziemy wówczas mieli prawdziwe święto wyznawców ofensywnej, miłej dla oka piłki. Jeśli spojrzymy sobie w górną połówkę tabeli, to widzimy, że w małym, ale jednak odwrocie znalazła się Chelsea, a jedynym reprezentantem pierwszej czwórki preferującym grę zachowawczą są słynne zakłady murarskie im. Jose Mourinho, czyli rzecz jasna Manchester United. Naturalnie pamiętam także o Burnley i znakomitym Seanie Dyche’u, ale mimo wszystko największe wrażenie nadal będzie robić walec Manchesteru City, Liverpool dowodzony przez jego ekscelencję Momo Salaha i Tottenham Mauricio Pochettino.
Skoro już o Salahu mowa – ostatnio natknąłem się na Twitterze na dyskusję, kto powinien zostać wybrany piłkarzem sezonu w Premier League. Przy wszystkich zachwytach dotyczących Kevina De Bruyne, które niejednokrotnie były moim udziałem, uważam, że nikt nie zasługuje obecnie na to wyróżnienie tak jak właśnie Egipcjanin. Jego genialna gra w tym sezonie sprawiła, iż na Anfield mało kto pamięta sprawę niejakiego Philippe Coutinho. Dużym udziałem Salaha był powrót Liverpoolu do elity europejskiej, bo tak trzeba nazwać awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Wyobraźnię pobudzają także rekordy, które skrupulatnie wyliczyła Marca. Najlepszy debiutant w historii Liverpoolu, najwięcej bramek strzelonych lewą nogą, najlepszy strzelec wszystkich czołowych lig europejskich (przed np. Leo Messim) i jeszcze kilka innych.
Sprowadzony z Romy skrzydłowy może spokojnie pobić rekord strzelecki Alana Shearera i Andy’ego Cole’a. Obecnie to właśnie Anglicy są królami ze swoimi 34 trafieniami w lidze. Salah ma 28 i siedem spotkań do końca. Przypominam, że ostatnio zrobił marmoladę z Watfordu, pakując im cztery gole. Prawie na pewno piłkarz z Afryki pobije rekord Liverpoolu z Premier League – 31 bramek Luisa Suareza z sezonu 2013/14.
Mi to wystarczy. Mohamed Salah miał być solidnym wzmocnieniem, ale w życiu bym nie przypuszczał, że w taki sposób przedstawi się Premier League. Nawet jeśli sprawdzą się przewidywania kilku szaleńców, którzy mówią o one season wonderze (ciekawe, czy to ci sami, co mówili tak o osobie Harry’ego Kane’a?), to za ten jeden sezon należą się Salahowi najwyższe laury.