Miało być pięć drużyn angielskich w Lidze Mistrzów, no, najmniej trzy. Będą dwie, w dodatku grające ze sobą w ćwierćfinale. Nie jest dobrze, ale odpadać można z klasą i bez niej. I jak to się stało, że dużo lepiej od Manchesteru United wyglądała Chelsea, która miała na swojej drodze giganta?
Dość waść
Wszyscy już mielili ten temat. Sevilla Vincenzo Montelli tracąca pięć goli z Eibarem przyjeżdża na Old Trafford. No ale przecież Jose Mourinho nie ma prawa popełnić drugi raz tego błędu i wyjść zachowawczo u siebie. Trybuny nie wybaczą. Tymczasem od samego początku rewanżu na Old Trafford można było odnieść wrażenie, że jedynym zawodnikiem, któremu tak naprawdę zależy na zrobieniu czegoś wielkiego był Romelu Lukaku. Walczył, przepychał się, próbował. Nie potrafię zrozumieć, czemu w drugiej linii zagrał od pierwszej minuty rekonwalescent Fellaini, a nie np. Scott McTominay, tak przecież chwalony przez swojego menedżera. Nie widać tutaj jakichś symptomów konsekwencji.
Druga sprawa – Alexis Sánchez. Alexis Alejandro Sánchez Sánchez, ten sam, który czarował jakieś siedemset razy w Arsenalu. Nagle system gry ogranicza jego atuty i powoduje, że Chilijczyk zatracił błysk wynikający z pewności siebie. Nie chcę w 100% obwiniać za to Jose Mourinho, ale to już kolejny taki przypadek po Mkhitaryanie, który o wiele lepiej czuje się na Emirates.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że Arsenal pogra w Europie dłużej niz Alexis Sanchez. Dziwny jest ten swiat.
— Zelislaw Zyzynski (@ZelekZyzynski) March 13, 2018
FACT: Alexis Sanchez lost the ball 42 times vs Sevilla. 😳
The most for an individual player in the @ChampionsLeague this season.🤦♂️ pic.twitter.com/6mWMC4eRSA
— SPORF (@Sporf) March 13, 2018
Idealne podsumowanie katastrofy, którą Manchester zafundował swoim kibicom we wtorkowy wieczór. Nawet przez moment nie spróbował narzucić swojego stylu i przejąć kontroli nad meczem.
Jakby tragedii było mało, to Mourinho przeszedł sam siebie już po spotkaniu. – Siedziałem na tym krześle, gdy eliminowałem Manchester z Porto, później gdy eliminowałem ich z Realem. Nie sądzę, żeby to dla nich było coś nowego – skomentował.
Ostatnio w takim szoku to była Marysia w piosence WWO. Później były jeszcze jakieś frazesy o tym, że w sumie ten mecz nie był w wykonaniu Czerwonych Diabłów zły. Tak – z pewnością właśnie to chcieli usłyszeć fani po okrutnej klęsce. Chcieli usłyszeć, że to w sumie nihil novi, trzeba iść do przodu. Jestem przekonany, że za czasów Sir Alexa Fergusona nigdy by nie doszło do czegoś podobnego. Kompromitacja na boisku i poza nim. Być może u Portugalczyka przyszło wypalenie, które w końcu dopada każdego. Nie chcę tego pochopnie oceniać, ale tak po prostu być nie może, że drużyna z niebywałym potencjałem ofensywnym po prostu boi się zaatakować zespół pokroju (z całym szacunkiem) Sevilli. Swoją drogą Los Nervionenses mogą przeżyć ostry szok termiczny, gdy do ich świątyni przyjedzie Jupp Heynckes ze swoim futbolem totalnym. Mimo wszystko do ćwierćfinału awansowali po prostu zasłużenie. O ile Tottenhamu było żal, bo zaprezentowali się naprawdę wspaniale, to Manchester był totalnie bezpłciowy, nie pokazał woli zwycięstwa i musiał za to zapłacić. Dla Mourinho to jest już ostatni dzwonek.
Tymczasem w stolicy
Gdy rozmawiałem z kibicami Chelsea po losowaniu, wszyscy kręcili głowami. To się nie ma prawa udać no i ostatecznie – rzeczywiście nie udało się. Barcelona wygrała w dwumeczu 4-1 i to ona spotka się z Romą w najlepszej ósemce. Jak sobie rozebrałem to spotkanie na czynniki pierwsze, to zdecydowanie The Blues mają więcej powodów do dumy aniżeli wspomniany wyżej klub z czerwonej części Manchesteru. Londyńczycy przyjechali po 1-1 u siebie z prostym planem – zaprezentować to co mają najlepsze, by móc spojrzeć z czystym sumieniem w lustro. Remis na Stamford Bridge był z delikatnym, ale jednak wskazaniem na ekipę Conte. 3. minuta rewanżu i Messi ładuje pierwszy kanał bramkarzowi. Wielu mogłoby to podłamać, ale nie mistrza Anglii w środę. Atakowali z niezłym polotem, dochodzili do sytuacji podbramkowych. Kibice na Camp Nou są już przyzwyczajeni, że Barca Ernesto Valverde nie zawsze zamyka rywala na jego przedpolu, ale tutaj było jeszcze ciekawiej dla przeciwników. Niczego nie zmieniło także trafienie na 2-0 autorstwa Ousmane’a Dembélé. Poprzeczka Marcosa Alonso pod koniec pierwszej połowy to kolejny gwóźdź do trumny w kwestii awansu. Gdyby była skuteczność… to kto wie.
Marcos Alonso: “They had Messi.”
— Rafael Hernández (@RafaelH117) March 14, 2018
Nie chcę sprowadzać taktycznego popisu Ernesto Valverde do przewagi w postaci Leo Messiego, ale z drugiej strony wcale nie jestem taki pewien, że bez Argentyńczyka Barcelonie udałoby się wygrać ten dwumecz. Teraz misja dla Antonio Conte jest pozornie prosta. Utrzymać poziom gry z tego dwumeczu w końcówce sezonu ligowego i spróbować zameldować się w Lidze Mistrzów na przyszły rok. W końcu ledwo co do niej wrócili, a bez Chelsea jest jakoś tak pusto.
Na koniec fajerwerki
Z odbudowania wielkiej potęgi Anglików w Lidze Mistrzów zostały jedynie marzenia. Zostały dwa kluby, lubujące się efektownej, ofensywnej piłce.
🎵They've Got SANE!🎵
Liverpool vs Man City! pic.twitter.com/tbEZwTItcX— ⚽️442oons⚽️ (@442oons) March 16, 2018
Przyznam się bez bicia, że nie cierpię starć ekip z tego samego kraju w Lidze Mistrzów. Wielkim plusem jest jeden reprezentant Premier League w półfinałach. Teraz na Wyspach będzie analiza dla kogo to jest lepsze losowanie. Manchester City zrobił z Liverpoolu marmoladę u siebie, ale z kolei to właśnie The Reds jako jedyni znaleźli sposób na ferajnę Pepa Guardioli. Przede wszystkim to będzie piękna reklama Premier League dla tych, którzy na co dzień – mówiąc delikatnie – nie są do niej przekonani.