Tottenham odpadł z Ligi Mistrzów – fakt. Odpadł po bardzo dobrym wyniku po meczu wyjazdowym z Juventusem – fakt. Czy był słabszy? Wynik definiuje w tym sporcie wszystko, więc pewnie kolejny fakt. Mam jednak wrażenie, że Pochettino i jego armia zrobili wielki krok do elity Europy
Kiedy Szymon Marciniak, najgorszy aktor środowej konfrontacji na Wembley gwizdnął po raz ostatni było mi przykro. Nie dlatego, że Juventus wygrał. Ekipa z Turynu pokazała to, co Włosi mają najlepsze i to, za co wielu ich nie znosi. Z pół sytuacji potrafią strzelić trzy gole. Juventus z dwóch sytuacji zrobił dwa. Wystarczyło. Przykro mi było, bo przegrał Tottenham. Z pięciu angielskich drużyn grających w 1/8 finału tegorocznej edycji Ligi Mistrzów to właśnie w nich mógł się zakochać kibic, szukający w futbolu przede wszystkim niestandardowych scenariuszy. Cytowany przez komentatorów TVP Mauricio Pochettino trafił w sedno. – Skreślano nas już dwa razy. Po losowaniu fazy grupowej i po dziewięciu meczach w Turynie – słusznie zauważał argentyński szkoleniowiec.
Sam popełniłem ten błąd. Wydawało mi się, że Włosi nie wypuszczają prowadzenia 2:0, ale Tottenham zmusił ich do tego. Tak samo jak zmusił Real Madryt i Borussię Dortmund, by w grupie oglądali ich plecy. Nie przekonują mnie argumenty, że oba te renomowane zespoły były pod formą. Jaka w tym wina Tottenhamu? Mieli się przykładnie poddać, bo wielcy mają kryzys? No równie absurdalne byłoby jedynie nakręcenie drugiej części “Smoleńska”.
Wdałem się w krótką dyskusję z jednym moim znajomym na Facebooku. Twierdził, że ze Spurs wyszła mentalność małego klubu. Śmiele się nie zgodzić. Kto nie docenił włoskich drużyn przynajmniej raz w życiu, niech pierwszy rzuci kamień. Tottenham zapłacił za 5 minut słabości, ale tak poza tym może śmiało ocenić swoją przygodę w Lidze Mistrzów bardzo pozytywnie.
Wygrał grupę, której nie miał podobno prawa wygrać i przez większość dwumeczu zbierał zasłużone pochwały w mediach, na portalu Twitter.com i wszystkich innych miejscach, które doceniają dobry futbol. Nic już nie zmieni tego, że Moussa Dembele, Christian Eriksen, Harry Kane i Heung Min-Son pokazali się znakomicie na tle europejskich potęg. Nic nie zmienia faktu, iż stołeczne Koguty poczyniły gigantyczny progres w stosunku do poprzedniego sezonu.
Swoją drogą – teraz jak nie będzie Ligi Mistrzów, to gracze Fantasy Premier League mogą odetchnąć z ulgą. Harry Kane nie będzie specjalnie rotowany i można go spokojnie kapitanować do woli, wiedząc jak sprawnie potrafi walczyć o koronę króla strzelców. Kto wie, może znów będzie potrafił czterokrotnie wpisać się na listę strzelców, tak jak to było 18 maja 2017 roku, kiedy to przejechał się niczym walec po Leicester na King Power Stadium?
Komu spadek, komu?
Jeszcze przed przerwą na reprezentacje, w kolejną fazę wejdzie walka o utrzymanie w Premier League, która jest równa, a może bardziej fascynująca od rywalizacji o TOP 4. Dziewiętnaste Stoke City traci zaledwie siedem “oczek” do dziesiątego (!) Brighton.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że w tym roku walka toczy się o bycie trochę mniej nijakim od rywala. Jak spojrzeć na styl gry, które prezentuje takie Huddersfield, czy przepełnione przepłaconymi zawodnikami Southampton, to nawet nie wiem na kogo skierować większą sympatię. Mimo wszystko, chyba powinny to być Terriery, które pod wodzą Davida Wagnera znów potrafią odnaleźć formę z początku sezonu.
Pozostaje pytanie – gdzie szukać pozytywów? Otóż jest takie jedno miejsce, w południowej Walii. Swansea City, bo o nich mowa postanowili nieco zaryzykować i odejść od utartego schematu. Misję ratowania ligowego bytu powierzono Carlosowi Carvalhalowi, a nie kolejnemu Moyesowi, Pulisowi, czy innemu Allardyce’owi. Trener spoza głównego nurtu, który niespecjalnie radził sobie pod koniec przygody w klubie z Championship – Sheffield Wednesday. Jak się jednak okazuje – liczby to nie wszystko. Kolejna lekcja, by takiego ruchu nie oceniać jeszcze przed pierwszym meczem. Obecnie Swansea gra bardzo skutecznie. Strefę spadkową opuściło po dwóch z rzędu wygranych z Liverpoolem i Arsenalem. W ostatni weekend rozstrzelała West Ham 4:1. Carvalhal zebrał u siebie dwóch braci Ayew, którzy ponownie dobrze współpracują. Średnia 1,93 punktu na mecz na Liberty Stadium musi budzić wielki szacunek. Czy zakończy się to happy endem dla Łabędzi? Wiele na to wskazuje.
Byłoby fatalnie, gdyby Łukasz Fabiański został kolejnym Polakiem, który spada do Championship. Pogrzebaliśmy rok temu Hull City z Kamilem Grosickim w składzie, za chwile zleci West Brom, w którym jedną z ważniejszych postaci miał być Grzegorz Krzychowiak, a zagrożone są także Crystal Palace i wspomniane już wyżej Southampton. I jak tu przekonać Brytyjczyków, by kupowali naszych na potęgę?