Ostatnio powróciłem do kilku przedsezonowych tekstów. W 99% ich autorzy, w tym ja, oceniali Eibar jako murowanego kandydata do spadku. Garitano sprzeciwia się tej teorii, a każdy punkt zdobyty przez jego drużynę jest jak gest Kozakiewicza dla niedowiarków.
Powód takiego sceptycyzmu był prosty – pieniądze. Nie masz ich, więc z czym do ludzi. To chyba pierwszy taki przypadek w historii, by na równie wysokim szczeblu rozgrywek fani i przypadkowi pasjonaci futbolu dorzucali się do budżetu klubu. Los Armeros złamali jednak stereotyp pieniądza rządzącego światem piłkarskim. A przecież to tylko wierzchołek góry lodowej problemów z jakimi zmagał się ten mały, sympatyczny klub.
Jak naśladować, to najlepszych
Tym większy szacunek należy się zatem Gaizce Garitano. Szkoleniowiec, który zna klub od podszewki – grał w nim łącznie pięć lat, dzierżył opaskę kapitana i zaczynał karierę trenerską – wykonuje w nim niesamowitą pracę. Bask skupia się na budowaniu zespołu od tyłu, tak jak czyni to chociażby Diego Simeone czy Jose Mourinho. Oczywiście porównywanie go do tych gentlemanów to pewien rodzaj kurtuazji, jednak ich filozofia prowadzenia zespołu jest w gruncie rzeczy bardzo podobna.
Wszyscy znamy powiedzenie „partido a partido” idealnie charakteryzujące madryckie Atlético. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że według owej zasady działa także Garitano. Wystarczy posłuchać uważnie tego co mówi na konferencjach prasowych. Nawet po remisach na własnym stadionie z Villarreal, czy z Athletikiem na San Mamés, nie bał się głośno skrytykować zespół. Zawsze jednak była to krytyka konstruktywna, a nie pustosłowie, które tak często słyszy się od innych szkoleniowców. „Wiadomo, trener czasem musi krzyknąć. Ale mówiąc o błędach jest spokojny, tłumaczy nam jak powinniśmy się zachować następnym razem. Każdy trening z nim to cenna lekcja.” – tak zachwalał metody szkoleniowca Ander Capa, jeszcze w poprzednim sezonie. Z kolei przed ostatnim meczem z Sevillą [de facto zakończonym wynikiem 0:0 przyp. red.] sam Garitano mówił: „Nie lubię polemiki o faworytach. To z góry określa kogoś jako gorszego.” On i jego drużyna zawsze chce rywalizować, jakby to miał być ich ostatni mecz.
Dzięki tym wypowiedziom możemy bliżej poznać Gaizkę Garitano jako perfekcjonistę oraz pracoholika, dla którego niemożliwe jest… Niemożliwe do zaakceptowania. A i zawodnicy ewidentnie biorą do serca słowa wypowiadane przez trenera. Bo co innego jak nie wjeżdżający wślizgami piłkarze kojarzy się z hasłem „styl gry Eibaru”?
Catenaccio po baskijsku
Największym skarbem baskijskiej drużyny jest formacja obronna. Garitano oddaje jej uwielbienie do tego stopnia, że w meczu, w którym nie ma szans na równorzędną walkę o środek pola potrafi wystawić nawet ośmiu defensywnych zawodników. Taka sytuacja miała miejsce chociażby w spotkaniu z Barceloną na Camp Nou. Helenio Herrera byłby z niego dumny. Ten skrajnie defensywny futbol nie ma jednak znamion przypadku czy desperacji – w grze defensywnej los Armeros bardzo dobrze zagęszczają strefy i wzajemnie się asekurują. Warto też zwrócić uwagę na to jak mądrze faulują zawodnicy Eibaru. Większość przewinień, których się dopuszczają ma miejsce mniej więcej na 30 metrze i dalej. Oczywiście, ta tendencja zmienia swój obraz w meczach z drużynami pokroju Realu Madryt, lecz grając z rywalami o znacznie mniejszym potencjale Rusznikarze częściej agresywnie wychodzą wyżej, aby odbierać piłkę jeszcze na połowie przeciwnika.
Co prawda niejako z przymusu Eibar gra dwoma pivotami, bo przecież liczba kreatywnych środkowych pomocników w ich kadrze równa jest zeru. Paradoksalnie takie rozwiązanie wpisuje się idealnie w potrzeby drużyny. Garitano korzysta także z bocznych obrońców w roli skrzydłowych i choć w połączeniu wygląda to niemal jak obrona Częstochowy jest rozwiązaniem bardzo skutecznym. Cofnięci do defensywy piłkarze ustawiają się wąsko w schemacie 4-4-2 co pozwala im na szybkie doskakiwanie do przeciwników, podwajanie krycia i zamykanie korytarzy w środkowej części boiska. Szkoleniowiec przed sezonem podkreślał: „Wielu z moich piłkarzy nie grało w La Liga, ale ich zdenerwowanie zastąpi entuzjazm”. Na szczęście jednak los Armeros nie prezentują futbolu w stylu kamikadze. Owy entuzjazm objawia się w wysokiej dyscyplinie taktycznej – podstawowej i męczącej rywali, ale być może i jedynej groźnej broni Eibaru.
Lądowanie
Rusznikarze mają wyniki. Z jednej strony ponad stan, bo przecież jeśli weźmiemy pod lupę piłkarzy tej drużyny, każdego z osobna, otrzymamy obraz drużyny godnej środka tabeli w Segunda División. Z drugiej jednak, ich rezultaty nie są wypadkową szczęścia czy pomocy sędziów. Rusznikarze to przodownicy pracy – jak Mateusz Birkut z filmu „Człowiek z marmuru” reżyserii Andrzeja Wajdy. I tylko dzięki tej harówce osiągają w lidze to, o co ich nikt przed sezonem nawet nie podejrzewał.
Są jeszcze mniej jednowymiarowe skutki tak dobrej postawy Eibaru. Zakusy na piłkarzy tej drużyny mają już inne kluby. Chociażby na Eneko Bovedę – przebojowego ale i odpowiedzialnego prawego obrońcę – sidła zastawił Athletic. Tajemnicą poliszynela jest to, że Lwy będą starały się działać wbrew woli biedniejszego sąsiada. Bovedzie po sezonie kończy się kontrakt, dzięki czemu już od stycznia mogą zabiegać o pozyskanie go za darmo. W obecnym kontrakcie zawodnika widnieje klauzula odstępnego w wysokości trzech milionów euro, co dla klubu z Bilbao nie stanowi przeszkody, jeśli zechcą go ściągnąć już w styczniu. Prezydent los Armeros, Alex Aranzábal, próbuje jeszcze ratować sytuację – ponoć Eibar proponuje Bovedzie przedłużenie kontraktu, ale jak do tej pory końca domniemanych rozmów nie widać.
Tego typu sytuacji będzie zapewne wiele. Aż piętnastu zawodnikom po tym sezonie wygasają umowy, więc można podejrzewać, że los Armeros wiele na transferach nie zarobią. Kluczowi zawodnicy raczej nie przedłużą kontraktów, gdy tylko zainteresowanie nimi zgłoszą bogatsze i lepsze kluby. Druga połowa to piłkarze wypożyczeni, więc Ci którzy pozostaną nie koniecznie zapewnią drużynie potrzebną jakość. Choć mamy dopiero połowę sezonu, a grę Eibaru można opisywać niemal w samych superlatywach, ich przyszłość maluje się w czarno-białych barwach. Jednak póki co, niech żyją chwilą. I zapewne przygodą ich życia.