Fani LaLiga przywykli do tego, że w Valencii dochodzi do znaczących zmian w każdym letnim oknie transferowym. Ostatnia rewolucja dotknęła Diego Alvesa, czyli ikonę Nietoperzy.
Utrzymywanie poziomu
Minione kilka sezonów to regularny zjazd Valencii w hierarchii hiszpańskiej ligowej piłki. Zespół, który trzy razy z rzędu kończył sezony na najniższym stopniu podium to wyłącznie wspomnień czar i teraz Los Ches notują inną serię — przez ostatnie dwa lata finiszowali na dwunastej lokacie. Pomimo tak wyraźnego spadku w drużynie z Mestalla nie zmieniło się to, że miejsce pomiędzy słupkami zajmuje bramkarz klasy światowej. Nieprzypadkowo w wielu spotkaniach Valencii to właśnie ten, który bronił dostępu do bramki był postacią pierwszoplanową. Zdecydowanie najwięcej czasu przez ostatnie kilka lat spędził tam Diego Alves. Brazylijczyk nie miał łatwego zadania — już na początku swojej przygody z Blaquinegros musiał udowadniać, że jest golkiperem znajdującym się półkę wyżej niż wychowanek Vicente Guaita. Z perspektywy czasu widać, jak wyraźnie obecny gracz Getafe odstawał od Alvesa, jednak wówczas Hiszpan był siłą rzeczy forowany. Poniekąd dlatego, że Valencia jest jego macierzystym klubem.
Można wskazywać na refleks lub inne, powiedzmy, techniczne kwestie. Ale ja patrzę na to tak — Diego w najlepszym czasie zachwycał tym, co ma niewielu. Bronił piłki, których bronić się nie dało. Strzały, które na 100 prób, 99 razy skończyłyby się bramką. Najbardziej chyba zapadł mi w pamięć mecz z Barceloną i lob Neymara, który… do tej pory nie wiem, jak Diego obronił (do zobaczenia na filmiku poniżej). Myślę, że to jest druga kluczowa cecha, którą pokochało Mestalla. Bo Alves, w przeciągu tych kilku lat gry, dał Valencii więcej punktów niż którykolwiek z jego kolegów z szatni — komentuje Marcin Śliwnicki, redaktor VCF.pl.
Tak naprawdę od momentu przybycia z Almeríi na Estadio Mestalla można było czuć, iż Alves jest w stanie dorównać swoim poprzednikom. Rok przed Brazylijczykiem, kibice Nietoperzy mogli podziwiać znakomite występy Césara Sáncheza, bramkarza doświadczonego, wiekowego, ale i klasowego. Czym Diego szybko zaskarbił sobie serca kibiców Valencii? Swoją przebojowością, chytrością i pewnością siebie. Nawiązując raz jeszcze do rywalizacji z Guaitą, zdaje się, że golkiper szybko wyczuł, że to jemu należy się miejsce w wyjściowym składzie. W tej sprawie niegdyś na jednych z zajęć treningowych doszło do potyczki piłkarza z trenerem bramkarzy i legendą Valencii, Ochotoreną. Koniec końców sprawa rozeszła się po kościach…
Znakiem firmowym Diego była obrona rzutów karnych, stąd doskonale znane wszystkim określenie „mister para penalti”. Sam Brazylijczyk nie był specjalnie skromny w tej materii i wiedział, że to jego niezwykle mocna strona. Coś ekstra, czego brakuje wielu innym bramkarzom.
Obecnie często przed oddawaniem strzału z jedenastu metrów oglądamy „wojenkę” pomiędzy broniącym a strzelającym, co niekiedy wygląda sztucznie i śmiesznie, czasem zdaje się być wręcz niepotrzebne. Alves jednak wyrobił sobie na tyle dużą markę w wygrywaniu tych pojedynków, że biła od niego autentyczna pewność siebie. Była ona na tyle duża, że niektórzy egzekutorzy już przed uderzeniem wyglądali na zrezygnowanych, a rzuty karne przeciwko 32-latkowi można było porównywać do tych z hokeja na lodzie — większe szanse na sukces daje się broniącemu.

Rzuty karne obronione przez Diego Alvesa (dane na wrzesień 2016*) || fot. LaLiga
* – w kolejnych miesiącach do grona ofiar dołączyli m.in. Griezmann i Gabi.
Pech
Kampania 2014/15 jest najbardziej udaną dla Valencii spośród ostatnich pięciu. Ekipa Nuno wywalczyła wówczas miejsce w TOP4 po rozegraniu bardzo dobrego sezonu, który przez wielu kibiców na pewno zostanie pozytywnie zapamiętany. Dość powiedzieć, że w tamtych rozgrywkach Los Ches przegrali tylko pięć meczów w lidze. Losy końcowej lokaty ważyły się jednak do ostatniego pojedynku, kiedy rywalem była walcząca o utrzymanie Almería. Drużyna ze stolicy Lewantu wygrała 3:2, dzięki czemu po czasie mogła świętować powrót do Champions League. Wszystko poważną kontuzją okupił jednak Diego Alves, którego w trakcie tamtego starcia zastąpił Yoel.
Kontuzja zdecydowanie wybiła Brazylijczyka z rytmu. Diego od zawsze był, jak to się mówi, „szklany”. Można by nawet powiedzieć, że przywykł do rehabilitacji i przerw od futbolu. Jednak tak długi uraz musiał odbić się negatywnie zdecydowanie mocniej niż poprzednie kontuzje. Tym, co uderzało, był duży brak pewności siebie. Zarówno w kwestii swoich czysto bramkarskich obowiązków, jak i dyrygowania formacją obronną. Nie można oczywiście powiedzieć, że z dnia na dzień Alves stał się gorszym bramkarzem, bo tak nie było. Po prostu podejmował mniej trafne decyzje, zwłaszcza na przedpolu, co przekładało się na słabsze występy – kontynuuje Marcin Śliwnicki
Jak się okazało, Alves zerwał więzadła krzyżowe przednie i doznał urazu łąkotki w prawym kolanie, co spowodowało, że ponad połowę kolejnego sezonu mógł spisać na straty. Do gry między słupkami wrócił po dziewięciu miesiącach. O osiągnięcie dawnej, doskonałej dyspozycji było bardzo trudno, a jak pokazał czas, było to niemożliwe. Wprawdzie zdarzało się, że golkiper ratował swojej drużynie punkty, ale dobre mecze przeplatał słabszymi występami, w których niekiedy z powodu braku pewności siebie wpuszczał tzw. farfocle. Wracając do kontuzji, należy zahaczyć o wątek reprezentacyjny, bowiem to właśnie uniemożliwiło wyjazd golkipera na Copa América. Bramkarz wciąż czeka na to, by na dobre zadomowić się w bramce Canarinhos.
Na wylocie z Valencii
W sezonie 2015/16 ekipa z Estadio Mestalla powróciła do nienormalności i znów nie wywalczyła awansu do europejskich pucharów. Nowy dyrektor sportowy, Suso Garcia Pitarch miał za zadanie po raz kolejny przebudować drużynę. Jedną z ofiar miał stać się Diego Alves. Brazylijczyk już przed rokiem był bliski opuszczenia Valencii, Wówczas mówiło się chociażby o zainteresowaniu ze strony Barcelony. Cała sytuacja tłumaczona była tym, że bramkarz na Mestalla pobiera zbyt dużą pensję, stąd też transfer wydawał się najlepszym rozwiązaniem dla obu stron. Z tego powodu zrobił się dym.
Nie krył tego wspominany Suso Pitarch, który publicznie przyznawał, że dla Brazylijczyka nie ma miejsca na Mestalla. Gdy w sierpniu wystartowała liga wystartowała, w pierwszych dwóch spotkaniach przekonany o nadchodzącym odejściu Alvesa trener Pako Ayestarán w bramce wystawiał Matta Ryana. Wkrótce jednak przyszedł wrzesień, okienko się zamknęło, a Diego pozostał w klubie. „Mam sporo do udowodnienia co poniektórym, że mylili się odnośnie mojej osoby” — 32-latek pił do postawy dyrektora sportowego. W kolejnych spotkaniach dostępu do walenckiej bramki bronił już Alves. Suso Pitarch z kolei, w styczniu podał się do dymisji.

Dyrektor sportowy Valencii, Jesus Garcia Pitarch | fot. ValenciaCF.com
Niestety, nie można powiedzieć, żeby ostatni sezon był dla Diego udany. Mówiąc wprost, jego odejście rok temu byłoby dobre tak dla niego, jak i klubu. Bramkarz nie straciłby w oczach fanów, a Valencia zarobiła większe pieniądze. Natomiast wypychanie go na siłę byłoby czymś, czego pochwalić nie można. Nie robi się tak z zawodnikiem tego kalibru, zasłużonym jak niewielu w ostatnich latach. Po prostu – podsumowuje Marcin Śliwnicki.
W klubie nie ma już Suso, a wszystko odbyło się tak, jak powinno. Nowy trener Valencii, Marcelino chciał w swoim zespole mieć Neto. Diego natomiast robi wszystko, by pojechać na Mundial w Rosji, dlatego chciałby jak najwięcej bronić. 32-latek za niewielkie pieniądze, bo koło 0,5 mln euro, trafił do Flamengo. To rozwiązanie korzystne dla obu stron, ale też pokazuje jak bardzo — i to kolejny raz — zmienia się Valencia. W tym okienku rewolucja dotknęła tego, który przetrwał wszystkie poprzednie kadrowe przetasowania. Nawet wtedy, gdy przeciwko niemu był dyrektor sportowy.
Patrząc przez pryzmat poprzedniego sezonu i wszystkich transferowych zawirowań, zmiana otoczenia powinna wyjść Alvesowi na dobre. Poukładanie tej sytuacji w głowie pozwoli mu wrócić na dobre tory. To świetny piłkarz i profesjonalista, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Na koniec można tylko dodać: ¡Amunt Diego, gracias por todo!