
Jak przystało na dramatyzm futbolowego świata, w La Liga wszystko rozstrzygnie się w ostatniej kolejce. Swoich szans nie wykorzystało ani Atletico Madryt, ani Barcelona. Tymczasem z szansami na mistrzostwo pożegnał się Real Madryt ograny przez Luis Enrique i jego Celta Vigo. Najlepsze spotkanie niespodziewanie obejrzeliśmy w Sewilli, gdzie Betis stworzył kapitalne widowisko przeciwko Valladolid.
Piraci nie zdobyli Żółtej Łodzi Podwodnej
Rayo Vallecano może już spać spokojnie. Utrzymanie w lidze ma pewne i zbytnio przemęczać się nie musi. Natomiast Villareal wciąż liczy na 6. miejsce w tabeli. W pierwszym spotkaniu przedostatniej kolejki tego sezonu od samego początku dominowali gospodarze. Rayo miało pecha i już w 15. minucie Paco Jemez musiał zastąpić kontuzjowanego Borje Lopeza Razvanem Ratem.
Zaledwie siedem minut później było już 1:0 dla gospodarzy. Goście nieudolnie próbowali wyprowadzić atak, który zakończył się przejęciem piłki przez Villareal. Mateo Musacchio wpadł w pole karne i bezbłędnie podał do Ikechukwu Uche. Nigeryjczyk miał pustą bramkę i jedynie dopełnił formalności. Po 20 minutach, prowadzenie podwyższył Bruno. Obrona Vallecas nie potrafiła poradzić sobie z szybkim rozgrywaniem piłki pod ich polem karnym. Aquino wyłożył piłkę wspomnianemu Bruno, a ten z okolicy trzynastego metra nie miał problemu z pokonaniem Martineza. W drugiej połowie dzieła zniszczenia dokonali Pereira i Costa, a Rayo na dodatek musiało mecz kończyć w dziesiątkę. Czerwoną kartkę otrzymał bowiem Arbilla.
Gospodarze wygrali pewnie i wciąż walczą o pierwszą szóstkę. Siódmego miejsca na pewno nie stracą. Natomiast Rayo oddaliła się szansa, by drugi raz z rzędu zająć miejsce w pierwszej dziesiątce.
Derby Basków bez rozstrzygnięcia
Przed tym spotkaniem zarówno Athletic Bilbao jak i Real Sociedad miały zapewnione miejsce w europejskich pucharach. Dodatkowo podopieczni Ernesto Valverde są już pewni 4. miejsca na koniec sezonu. Natomiast drużyna z San Sebastian ma jeszcze szanse na piątą lokatę.
Spotkanie rozpoczęło się od ataków gości. Dwukrotnie szczęścia próbował Carlos Vela, który był najbardziej aktywnym graczem na murawie. Swoją pierwszą okazję gospodarze z Bilbao mieli dopiero w 22. minucie po tym jak po dośrodkowaniu z rzutu rożnego głową uderzał Mikel San Jose. Pierwsza połowa zakończyła się jednak bezbramkowym remisem. Drugą odsłonę spotkania dużo lepiej rozpoczęli gracze Athletic. Na strzał z dystansu zdecydował się Iker Muniain i pięknym uderzeniem pokonał Bravo. Gospodarze starali się utrzymywać przy piłce i prowadzić grę. Jednak w 75. minucie wyrównanie gościom dał Agirretxe, który po doskonałym prostopadłym podaniu od Carlosa Veli, wykorzystał sytuację sam na sam z Iraizozem.
Tak więc Baskowie nie dowiedzieli się, która z drużyn jest lepsza. Oba zespoły toczyły dość wyrównany bój i remis wydaje się zasłużonym wynikiem.
Koronacja odłożona
Atletico mogło już sobie w tej kolejce zapewnić koronację. Wystarczyło wygrać z Malagą i liczyć, że Barcelona potknie się w starciu z Elche. Wszyscy na Estadio Vicente Calderon skupiali się więc na dwóch rzeczach. Obserwowaniu poczynań swych ulubieńców na murawie i sprawdzaniu wyniku Blaugrany.
Pierwsza połowa rozpoczęła się niemrawo. Pierwszy celny strzał oddano dopiero w 11. minucie, a jego autorem był Eliseu. Minutę później powinno być już 1:0 dla gospodarzy. Raul Garcia zgrał piłkę głową do Davida Villi, a ten z środka pola karnego trafił w poprzeczkę. Jęk zawodu na trybunach było podobno słychać w całej Hiszpanii. Była to najgroźniejsza sytuacja jaką stworzyli sobie podopieczni Diego Simeone w pierwszej części gry. Mecz się zaostrzył i zawodnicy schodzili na przerwę przy bezbramkowym remisie. Gdy wydawało się, że Atletico dominuje i za chwilę wyjdzie na prowadzenie, gola strzelili goście z Malagi. Była to kuriozalna sytuacja. Piłkę z własnego pola karnego wybijał Caballero. Fatalny błąd popełnił Alderweireld, który nie trafił w piłkę. Dopadł do niej Samuel i najpierw zdołał przelobować wychodzącego z bramki Courtoisa, a następnie dobił piłkę głową uprzedzając próbującego naprawić swój błąd Alderweirelda. Atletico zdołało jednak wyrównać. 9 minut po stracie gola znowu bohaterem (tym razem pozytywnym) było Toby. Jose Sosa dośrodkował z rzutu rożnego, a belgijski obrońca głową skierował piłkę do siatki. Malaga mecz kończyła w dziesiątkę po tym jak drugą żółtą kartkę ujrzał Marcos Angeleri. Ostatecznie mecz zakończył się remisem.
Dla Atletico oznacza to, że sprawa mistrzostwa rozstrzygnie się za tydzień na Camp Nou, gdzie remis lub zwycięstwo, da im mistrzowską koronę. Ciekawe tylko co czuje teraz Diego Simeone wiedząc, że szansa na zapewnienie sobie tytułu już dziś przeszła mu obok nosa.
Dobroduszna Sevilla daje nadzieję Getafe
Sevilla przygotowuje się do finału Ligi Europy, a w lidze zapewnione ma miejsce premiujące ich do gry w europejskich pucharach w przyszłym sezonie. Dlatego też Unai Emery desygnował na ten mecz rezerwowy skład, w którym wystąpiło aż 4 zawodników drużyny rezerw. Natomiast Getafe walczy o przetrwanie. Gospodarze musieli wygrać, by zachować szansę na utrzymanie w La Liga.
Spotkanie nie przyniosło wielkich emocji. Widać było, że Sevilla nie chce się zbytnio poświęcać i w całym meczu oddała zaledwie 4 strzały, z czego tylko jeden był w światło bramki. Dużo bardziej zależało podopiecznym Contry, którzy z całych sił starali się wygrać. W 62. minucie Lafita mógł dać Getafe prowadzenie, lecz jego strzał głową trafił w poprzeczkę. Jednak dokładnie 8 minut później w końcu im się udało. Niemrawa gra Sevilli zachęcała do śmielszych ataków i jeden z nich przyniósł sukces. Przepiękną bramkę strzelił Escudero, który atomowym uderzeniem z dystansu trafił tuż pod poprzeczkę. Jak się okazało to był jedyny gol, dający trzy punkty gospodarzom.
Dzięki tej wygranej Getafe wydostało się ze strefy spadkowej i ma trzy punkty przewagi nad Osasuną i Realem Valladolid. Natomiast Sevilla będąc pewna gry w Lidze Europy ma jeden punkt przewagi nad szóstym Realem Sociedad.
Niezwykła walka o honor i utrzymanie
Mecz Realu Betis z Realem Valladolid miał być najmniej ciekawym. Ostatnia drużyna La Liga grała bowiem z ekipą, która walczyła o zachowanie szans na utrzymanie. Mogłoby się więc wydawać, że gospodarze odpuszczą, a goście spróbują uciec ze strefy spadkowej.
Wszystko to jednak okazało się dalekie od prawdy i obejrzeliśmy znakomite widowisko, w którym padło, aż 7 bramek! Już w 1. minucie Javi Guerra dał prowadzenie gościom. Ledwo co zdążyliśmy ochłonąć po atomowym początku Valladolid, a był już remis. Po rzucie rożnym pechowo we własnym polu karnym interweniował Carlos Pena, co skrzętnie wykorzystał Braian. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, które potem ustało. Do końca pierwszej połowy nie zobaczyliśmy już goli. Jednak druga połowa to już spektakl zdobywania bramek. W 51. minucie trafił Pena. Trzy minuty później wyrównał Jorge Molina. Nie minęła nawet godzina gry, a było już 3:2 dla Valladolid. Skutecznym trafieniem popisał się znów Guerra. Gdy wydawało się, że Betis się już nie podniesie, ostatni kwadrans gry Verdiblancos zagrali doskonale. W 76. minucie wyrównał Ruben Castro, a w doliczonym czasie gry zwycięstwo spadkowiczom zapewnił Juanfran.
Dla Betisu jest to honorowa wygrana, która nic w ich położeniu i tak nie zmieni. Natomiast Valladolid bardzo utrudniło sobie sytuację, gdyż zajmuje teraz przedostatnie miejsce i ma tyle samo punktów co 18. Osasuna. Ostatnia kolejka będzie więc dla nich grą o przeżycie w La Liga.
Nudny remis w Barcelonie
Espanyol ma już pewne utrzymanie i od dawna nie rywalizuje o europejskie puchary. Natomiast Osasuna walczy o pozostanie w La Liga. Spotkanie to miało pokazać czy pampeluńczycy są w stanie o pokazać charakter i uciec przed widmem degradacji.
Wyszło jednak bardzo niemrawo. Wszystko rozstrzygnęło się już w pierwszej połowie. Najpierw w 21. minucie prowadzenie Katalończykom dał Diego Colotto, a tuż przed przerwą wyrównał Javier Acuna. W całym spotkaniu zobaczyliśmy jedną żółtą kartkę (dla Miguela Flano), a łącznie obydwie drużyny oddały ledwie cztery celne strzały w światło bramki. Nawet posiadanie piłki było wyrównane, bowiem wyniosło 52:48 na korzyść Osasuny.
Dla ekipy z Pampeluny oznacza to duże nerwy przed ostatnią kolejką. Nie wszystko zależy od nich i muszą liczyć, że noga podwinie się Granadzie, które grać będzie z przedostatnim Valladolid, a więc drużyną, która ma tyle samo punktów co Osasuna. Natomiast pampeluńczycy zagrają u siebie z ostatnim w tabeli Betisem. Espanyol na to wszystko patrzy ze spokojnego, 12. miejsca w tabeli i myśli już o wakacjach.
Królewski koszmar; Luis Enrique już pomaga Blaugranie
Real Madryt przed spotkaniem miał iluzoryczne szanse na mistrzostwo. Podopieczni Carlo Ancelottiego tracili cztery punkty do prowadzącego Atletico. A, że mecz wyjazdowy z Celtą Vigo miał być dla nich spacerkiem, wszyscy spodziewali się, że Królewscy nie odpuszczą walki o to, by zachować szansę na tytuł mistrza Hiszpanii. Szansę na pokazanie się miał Luis Enrique, który jest niemal 100% faworytem do objęcia od nowego sezonu posady w Barcelonie i zwycięstwem nad klubem ze stolicy, mógł swojemu przyszłemu pracodawcy bardzo pomóc.
W spotkaniu nie mogli wystąpić Cristiano Ronaldo, Pepe, Benzema i di Maria. Na ławce rezerwowych usiadł natomiast Gareth Bale. Mimo to, nikt chyba nie sądził, że Real może mieć jakiekolwiek problemy z Celtą, która zajmowała miejsce w środku tabeli. Królewscy grali od początku nijako. Gra często toczyła się w środkowej strefie boiska. Dopiero w 20. minucie spotkania pierwszy celny strzał na bramkę oddał Rafinha. Real na takowy czekał osiem minut dłużej. Gdy wydawało się, że obie jedenastki zejdą na przerwę przy bezbramkowym wyniku, gospodarze niespodziewanie wyszli na prowadzenie. Katastrofalny błąd popełnił Sergio Ramos, który tuż przed własnym polem karnym uwikłał się w niepotrzebny drybling z Charlesem i stracił piłkę. Zawodnik Celty minął wychodzącego z bramki Lopeza i z ostrego kąta trafił do pustej siatki. Jak się później okazało, nie był to jedyny wielki moment Charlesa. W 63. minucie popisał się on drugim golem w tym spotkaniu. Tym razem fatalnie wpierw zachował się Xabi Alonso, który w sposób nieprzystający weteranowi próbował podać piłkę we własne pole karnego do Lopeza. Zrobił to jednak tak sygnalizowanie, że do futbolówki dopadł Charles, znów spokojnie minął bramkarza Realu i wprawił w osłupienie wszystkich sympatyków Królewskich.
Dla podopiecznych Ancelottiego ten wynik oznacza pożegnanie się z nadziejami o mistrzostwie. Do Atletico tracą po przegranej pięć punktów. Nie wiadomo też czy wyprzedzą Barcelonę, która wyprzedza ich o dwa oczka. Takiej porażki nie można wytłumaczyć brakiem Cristiano Ronaldo i kilku innych zawodników. Real ewidentnie zawiódł, a Luis Enrique jeszcze pracy z Blaugraną nie zaczął, a już dał powód zarządowi, by dostać podwyżkę.
Andaluzyjski finał
Mecze „o wszystko” rozgrywają się nie tylko w czubie tabeli – walczące o utrzymanie drużyny Granady i Almeríi stoczyły właśnie taki pojedynek. Trudno powiedzieć, iż w spotkaniu tym wygrali lepsi, bowiem mecz ten był bardzo wyrównany, co zresztą znajduje swoje odzwierciedlenie w statystykach. Jedyną dysproporcję można odnaleźć w liczbach dotyczących ilości oddanych strzałów – w tychże niepodważalnie króluje Granada. Należy wziąć jednak pod uwagę fakt, iż w większości były to strzały z dystansu, dlatego też stwarzane po nich zagrożenie zostało zredukowane do minimum…
Almería natomiast rzadko błyszczała w ofensywie. Na pomoc przyszli jej sami piłkarze Granady prokurując dwa rzuty karne. Najpierw w 19. minucie Fran Rico faulował Verzę, który kilka chwil później pewnie wykorzystał podyktowaną jedenastkę. W minucie 83. zaś szarżującego na bramkę Azeeza powstrzymał Murillo, za co otrzymał czerwoną kartkę. Strzelając gola z rzutu karnego, Aleix Vidal przypieczętował jakże ważne zwycięstwo swojego zespołu.
Matematyka nakazuje zachować zdrowy rozsądek. Indálicos mimo trzypunktowej przewagi wciąż mają szansę na finalne zajęcie pozycji spadkowych. Granada jest w nieco gorszej sytuacji, bowiem oprócz koniecznej w ostatniej kolejce wygranej musi liczyć również na korzystne wyniki w meczach innych walczących o utrzymanie drużyn.
Grochem o ścianę
Nie tak się powinno grać w finałach. O ile drużynie prowadzonej przez Tatę Martino nie można było odmówić zaangażowania, o tyle błysku i skuteczności owszem…
A nic takiego przebiegu wydarzeń nie zapowiadało. Elche grając na własnym stadionie zostało przez Barcelonę całkowicie zdominowane i wydawało się, iż strzelenie przez Dumę Katalonii kilku goli to tylko kwestia czasu. Nic bardziej mylnego! Franjiverdes na przestrzeni całego meczu heroicznie bronili dostępu do własnej bramki. Jednakże tego okazałego z perspektywy kibica Elche wyniku nie byłoby gdyby nie Manu Herrera. Golkiper gospodarzy miał tego wieczoru mnóstwo pracy, z której wywiązał się wręcz koncertowo. Zatrzymując strzały i wyłapując ogromną ilość dośrodkowań Manu stanowił dla Barcelonistów mur nie do przebicia ani przeskoczenia.
W stolicy Katalonii mają więcej szczęścia niż rozumu. Co prawda Blaugrana punkty straciła, jednakże ze względu na rezultat spotkania Atlético-Malaga (patrz akapit: „Koronacja odłożona”) Barceloniści wciąż pozostają w grze o tytuł. Piłkarze Elche natomiast, dzięki wywalczonemu punktowi mogą odetchnąć z ulgą, gdyż właśnie zapewnili sobie utrzymanie w Primera División.
Żaba, która zjadła nietoperza
Fani La Liga na pewno ostrzyli sobie zęby na nadchodzące derby Walencji. Niestety, tym razem to grupa sceptyków miała rację. Mecz, którego stawką była przysłowiowa pietruszka zawiódł oczekiwania większości kibiców…
Ale po kolei. Spotkanie pomiędzy Levante a Valencią było potyczką wyrównaną, żadna z drużyn nie dążyła by za wszelką cenę przechylić szalę na swoją korzyść. Podopieczni Pizziego próbowali „rozklepać” defensywę Żab szybkimi, krótkimi zagraniami, zaś piłkarze Caparrósa usilnie posyłali długie prostopadłe piłki w stronę napastników. Pojedynek tychże filozofii rozstrzygnął się dopiero w drugiej części meczu. Pierwszy gol (71. minuta) to efekt błędu Ricardo Costy – defensor Valencii źle obliczył tor lotu piłki, co skrzętnie wykorzystał Angel Rodríguez przejmując piłkę, a następnie umieszczając ją w siatce. Dziesięć minut później do siatki trafił Ivanschitz wykorzystując wcześniejsze podanie Casadesusa. Mimo usilnych prób Nietoperzom nie udało się zdobyć nawet bramki kontaktowej.
Wygrana Levante sprawiła, iż drużyny z Walencji zamieniły się miejscami w tabeli. Zajęcie wyższej od lokalnych rywali lokaty było chyba jedyną słuszną pobudką, dla której Żaby finalnie nie odstawiły nóg w walce…
Pozostałe skróty 37. kolejki Primera División
POMOC PRZY MATERIALE: MARIUSZ BIELSKI