Nareszcie nadszedł ten dzień — oświadczył Don Ancelotti, wytrwale głaszcząc futro burego kota. — Dziś nasza rodzina powróci na należne nam miejsce. Na tron, jak przystało na Królewskich. I nawet ty, mój wyrodny synu — tu Don Carlo spojrzał na Isco, jeszcze wyżej podnosząc lewą brew — zostaniesz obdarzony w tym dniu moim zaufaniem.
— Zagram w pierwszym składzie? — zdumiał się Alarcón.
— Bez przesady. Nie aż takim zaufaniem. A teraz ucałuj mój pierścień na znak wierności i zdobądź bramkę na 3:0. Naszymi wrogami zza miedzy i tymi z Katalonii nie musisz się przejmować. Moi ludzie z San Sebastian i Pampeluny już szykują dla nich odcięte końskie głowy…
Rozczarowanie
Pierwsze spotkanie 25. kolejki ligi hiszpańskiej było rozczarowaniem i to chyba dla wszystkich. Kibice z pewnością mogli czuć się zawiedzeni poziomem meczu, podczas którego Real Valladolid podejmował u siebie Levante. Nie wydaje się także by remis 1:1 mógł zadowolić którąś ze stron; Valladolid nadal znajduje się w strefie spadkowej i piątkowy mecz, oraz jeden punkt w nim wywalczony, nie pomogły mu znacząco w zmienieniu tej sytuacji. Z kolei Levante zanotowało kolejne rozczarowujące spotkanie zakończone brakiem zwycięstwa.
O meczu na Estadio José Zorrilla można napisać, że się odbył i na tym zakończyć tę kwestię. Jednak ponieważ obowiązek wzywa przyjrzymy mu się dokładniej. Aktywniejsza w ofensywie była ekipa Balnquivioletas i to ona wzięła na siebie większą część ciężaru prowadzenia gry. Jednak strzały, które oddawali gospodarze, z wyjątkiem jednej próby Javiego Guerry, były na tyle niegroźne, że nawet nie zmusiły Keylora Navasa do prezentacji jego bramkarskich umiejętności. Na prowadzenie jako pierwsze wyszło Levante dzięki bramce Casadesúsa. Andreas Ivanschitz dośrodkowywał z rzutu wolnego prosto na głowę pomocnika Granotas, którzy przeskoczył defensywę rywala i umieścił piłkę w siatce bramki Diego Mariño. Gospodarze odpowiedzieli po przerwie: po wymianie piłki przez Valladolid w polu karnym Levante futbolówka w końcu trafiła do Javiego Guerry, który zdecydował się na strzał. Do faktu, iż piłka minęła Keylora Navasa i wpadła do siatki walnie przyczynił się Lucas Vyntra, który nie zdołał w porę zareagować na sytuację i nie zablokował strzału snajpera Blanquivioletas.
Żaby ewidentnie notują dołek formy. W poprzedniej kolejce trzy punkty dla Levante z trudem uratował Barral, zaś ostatni mecz, który można uznać za udany w wykonaniu piłkarzy z Walencji miał miejsce niemal miesiąc temu. Jeżeli ten trend w grze Levante się utrzyma to podopieczni Joaquína Caparrósa już niebawem mogą stracić miejsce w pierwszej połowie tabeli.
Powrót na tron
W tym sezonie jeszcze nie widzieliśmy podopiecznych Carlo Ancelottiego na pierwszej lokacie w tabeli po zakończeniu ligowej kolejki. Teraz nadszedł ten dzień. Fachowcy Don Carlo załatwili sprawę i odprawili z kwitkiem gości z Elche.
W meczu na Estadio Santiago Bernabéu Franjiverdes niemal nie mieli nic do powiedzenia. Królewscy, którzy obok Valencii są jedyną drużyną w Primera División bez porażki w 2014 roku, potwierdzili swoją wysoką formę przed starciem z Schalke w ramach 1/8 finału Ligi Mistrzów. Piłkarze Ancelottiego wyjątkowo dobrze radzą sobie pod nieobecność Cristiano Ronaldo.
Manu Herrera od początku spotkania miał sporo pracy. W 34. minucie Illarramendi sprawił, że bramkarz Elche w końcu musiał wyjąć piłkę z siatki. Dośrodkowanie z rzutu wolnego, przedłużone przez Marcelo, trafiło pod nogi Hiszpana, który uderzył zza szesnastki. Defensorzy Franjiverdes nie zdołali przeciąć strzału i gospodarze wyszli na prowadzenie. Mimo dobrej gry Real Madryt przesądził o losach meczu dopiero w 71. minucie, kiedy to Gareth Bale, po podaniu od Xabiego Alonso, sprezentował kibicom prawdziwe golazo. Na dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu sprawę zakończył Isco, który pojawił się na boisku ledwie pięć minut wcześniej. Hiszpan przyjął asystę od Benzemy i wykończył akcję celnym strzałem do bramki z niełatwej pozycji. Królewscy pewnie i gładko zwyciężyli 3:0, zgarniając na swoje konto kolejne trzy punkty.
Po nieudanym starcie sezonu ligowego piłkarze Carlo Ancelottiego w końcu dobrnęli na szczyt tabeli. Real Madryt ewidentnie wrzucił wyższy bieg. Już niebawem przekonamy się, czy uda im się na nim dojechać do ostatniej kolejki.
Nie wystarczy grać…
…by wygrać. Faworyci meczu, czyli Celta, podejmując na własnym stadionie Getafe wyraźnie zapomnieli o tej prostej, ale jakże ważnej zasadzie.
Drużyna z Vigo zdominowała mecz w każdym aspekcie; gospodarze przeważali w posiadaniu piłki, strzałach, skuteczności odbiorów, celności podań… Długo można by tak wymieniać. Naciski Celtiñas nie przyniosły jednak pożądanego skutku. W iście barcelońskim stylu gospodarze nadziali się na jedną z kontr Getafe – w 20. minucie meczu na listę strzelców wpisał się Lafita, strzałem po ziemi pokonując Yoela.
W drugiej połowie obraz gry nie zmienił się. Azulones skupili się na defensywie, Celta zaś prowadziła grę. W odrabianiu strat przez gospodarzy pomocny okazał się… obrońca gości Lisandro López. W 53. minucie za faul taktyczny otrzymał drugą żółtą kartkę i tym samym musiał opuścić boisko. Pięć minut później padł gol wyrównujący. Świetnym rajdem i jeszcze lepszym strzałem popisał się wypożyczony z Barcelony Rafinha. Mimo wciąż rosnącego naporu Celtiñas, defensorzy Getafe spisali się na medal, skutkiem czego mecz zakończył się wynikiem 1:1.
Ostatnie ligowe zwycięstwo Getafe miało miejsce 29 listopada ubiegłego roku. To już nie jest dołek formy, tylko całkiem sporej wielkości lej po bombie. Azulones lecą w dół tabeli, jeśli w ciągu najbliższych kolejek nie zaczną wygrywać staną się jednym z pretendentów do spadku. W przeciwnym kierunku zaś zmierza Celta. Luis Enrique zbudował bardzo solidną drużynę, którą z całym przekonaniem można nazwać pewniakiem do zakończenia sezonu w środku tabeli.
Mordercze Anoeta
A miało być tak pięknie… Kibice Barcelony w końcu doczekali się obecności Leo Messiego oraz Neymara w pierwszym składzie. Jednak cóż z tego, skoro Barça z kretesem poległa na Estadio Anoeta, przegrywając z Realem Sociedad aż 3:1?
Barcelona pojawiła się na trudnym terenie, jakim od dawna jest dla Katalończyków stadion w Donostii, w eksperymentalnym składzie. W linii obrony wyszli między innymi Marc Bartra oraz Montoya, w środku pola zabrakło Xaviego, zamiast niego miejsce obok Busquetsa zajął Song. Formacja z dwoma (tytularnymi) defensywnymi pomocnikami, delikatnie mówiąc, nie sprawdziła się. Nie w tym meczu.
Miał być hit kolejki i był, choć początek meczu go nie zapowiadał. Przebudzenie z letargu, który trwał ponad pół godziny, przyniósł dopiero strzał Elustondo, który w trafienie samobójcze przemienił Alex Song. Odpowiedź Barcelony przyszła niemal natychmiastowo, udzielił jej Leo Messi, który w piękny sposób pokonał Claudio Bravo. Mimo tego zrywu pary i motywacji po straconej bramce nie wystarczyło Katalończykom na długo. Txuri-Urdin ewidentnie znaleźli sposób na zneutralizowanie Barcy tego wieczora. W przerwie nawet opanowanemu Gerardo Maritno puściły nerwy i trener gości został wyrzucony przez arbitra. Druga połowa nie ułożyła się dla przyjezdnych lepiej – wręcz przeciwnie. Najpierw Antoine Griezmann wraz z Carlosem Velą przeprowadzili dwójkową akcję i ten pierwszy dał piłkarzom Jagoby Arrasate prowadzenie, później Zurutuza zaliczył piękne trafienie, po podaniu francuskiego pomocnika, dzięki czemu ustalił rezultat spotkania na 3:1. Barcelona miała swoje szanse na wyrównanie po bramce Griezmanna, jednak Leo Messiemu zabrakło wykończenia. Mimo to, biorąc pod uwagę występ obu drużyn, Katalończycy i tak mogą cieszyć się, że nie polegli choćby 1:4, po strzale Veli, szczęśliwie dla barcelonistów, obijającym słupek.
Piłkarze Arrasate w stu procentach wypełnili swoje zadanie. W kontekście późniejszego zwycięstwa Athletiku Bilbao trzy punkty piłkarzy z Donostii, wywalczone w pojedynku z Barceloną, pozwoliły Realowi Sociedad nie zostać z tyłu w baskijskiej walce o Ligę Mistrzów. Jednocześnie, chcąc nie chcąc, Txuri-Urdin wyciągnęli pomocną dłoń w kierunku Realu Madryt. O ile wyciągnięciem dłoni można nazwać mecz, który był raczej podłożeniem nogi, broniącej fotela, lidera Barcelonie.
Andaluzja na zero
Mecz Almeríi z Málagą nie był jednym z tych, które ogląda się z wypiekami na policzkach. Spotkanie to było wyrównanie niemalże w każdym aspekcie – poczynając od liczby oddanych przez oba zespołu strzałów, na posiadaniu piłki kończąc.
Autorem jednej z najgroźniejszych sytuacji był obrońca Indálicos – Trujillo. Po jednym z rzutów wolnych z ostrego kąta, z bliskiej odległości uderzył głową, jednakże świetną interwencją popisał się niezawodny Willy Caballero. Równie dobrze zaprezentował się broniąc strzał z dystansu Aleixa Vidala. Argentyński bramkarz może zaliczyć to spotkanie do udanych.
Warto odnotować powrót Rodriego po dość długiej kontuzji. Zawodnik ten jest póki co najskuteczniejszym strzelcem Indálicos – może ponowne postawienie na tego zawodnika byłoby lekarstwem na strzelecką indolencję napastników Almeríi?
W przypadkach obu drużyn remis ten skutkuje utrzymaniem się statusu quo. Od strefy spadkowej dzielą ich odpowiednio trzy (Málaga) i cztery (Almería) punkty. Oba zespołu na pewno czują na plecach oddech Realu Valladolid…
„Znowu w życiu mi nie wyszło…”
…zaśpiewał Paco Jemez i z ciężki sercem poszedł na pomeczową konferencję prasową. „Ani drużyna, ani kibice nie zasłużyli na taki wynik” – powiedział na niej. Cóż, Paco, trudno się nie zgodzić. Rayo rozegrało niezłe spotkanie, które powinno przynajmniej zremisować. Jednak i to znowu nie wyszło…
Pojedynek Rayo Vallecano z Sevillą zapowiadał się jako swoiste derby cierpienia. Zarówno jedna, jak i druga drużyna dobrze zna smak porażki po rozegraniu niezłego spotkania. Ekipie z Vallecas od początku tego sezonu Primera División rzuca kłody pod nogi. Podopieczni Unaia Emery’ego w okres niemocy wpadli wraz z nadejściem rundy wiosennej.
W meczu na Estadio de Vallecas zadebiutował Razvan Rat, nowo zakontraktowany lewy obrońca gospodarzy, jednak tego meczu Rumun raczej nie zaliczy do udanych. Jak na starcie dwóch tak ofensywnych ekip spotkanie zdecydowanie zawiodło. Ciężar prowadzenia gry wzięło na siebie Rayo jednak ostatnie podanie nadal bardzo kuleje w drużynie ze wschodniego Madrytu. Paco Jemez tuż po przerwie dokonał ofensywnych zmian wprowadzając na plac gry Adriana i Larriveya. Wprowadzenie nowych zawodników nie zdołało przynieść żadnego skutku w ataku Franjirrojos, bowiem już chwilę później, w następstwie stałego fragmentu gry, Coke umieścił piłkę w siatce. Było to jedyne trafienie w tym spotkaniu, które zapewniło Sevilli trzy, wymęczone, punkty. Goście nie ukończyli meczu w pełnym składzie. Na kilka minut przed końcem spotkania Iborra doznał urazu, w związku z którym Emery postanowił dokonać zmiany i wprowadzić na plac gry Trochowskiego. Arbiter uznał jednak, że Iborra zbyt wolno opuszcza boisko i… pokazał mu czerwony kartonik. Rayo nie zdołało wykorzystać przewagi liczebnej, którą mogło cieszyć się zaledwie kilka minut.
Niezwykle czerwona latarnia
Wydawało Wam się, że nie da się być latarnią bardziej czerwoną niż Betis w tym sezonie? Otóż da się. W meczu 25. kolejki Verdiblancos udowodnili, że są w stanie przybrać jeszcze żywszy odcień czerwieni. A wszystko to z wymierną pomocą arbitra.
Piłkarze Betisu, którzy mierzyli się a Athletikiem Bilbao, mogli mieć powody do frustracji, od samego początku spotkania, bowiem w najlepszej formie spośród wszystkich obecnych na boisku był sędzia Gil Manzano. W 6. minucie arbiter niesłusznie anulował bramkę zdobytą przez Castro, kilka minut później sędzia nie podyktował ewidentnego rzutu karnego dla Verdiblancos po faulu Balenziagi na Rubenie Castro. Czego od sędziego dostać nie mógł Betis otrzymał Athletic. W 34. minucie Muniain wykorzystał rzut karny sprokurowany przez Damiena Perquisa, choć wątpliwości budzi to czy faul na Kike Soli miał miejsce w czy też przed polem karnym. Minęło zaledwie dziesięć minut a reprezentant Polski popisał się wyjątkowo bezmyślnym zachowaniem, faulując obiema nogami piłkarza Bilbao. Obrońca Betisu obejrzał zasłużoną czerwoną kartkę i udał się do szatni. Tymczasem festiwal dziwów na Benito Villamarin trwał w najlepsze. Najpierw Lolo Reyes obejrzał drugi żółty kartonik za zatrzymanie piłki ręką, mimo że odległość z której została ona kopnięta była dość mała. Choć piłkarz Betisu nie trzymał ręki przy ciele jednak nie wydaje się żeby wykonał nią ruch w kierunku futbolówki. Od tego momentu gospodarze musieli już grać w dziewiątkę. Mimo to nie poddali się i nie cofnęli do obrony. Nawet więcej – wywalczyli rzut karny po tym jak jeden z piłkarzy Athleticu zatrzymał piłkę ręką w obrębie pola karnego. Jednak i tym razem pan Manzano pożałował Betisowi jedenastki. Marzenia Andaluzyjczyków o korzystnym rezultacie w 81. minucie zakończył Guillermo, który ustalił wynik na 2:0.
I tylko Betisu żal… Tak, oczywiście, podopieczni (aktualnie) Calderona od początku sezonu radzą sobie bardzo słabo i ich pozycja w tabeli oraz marny dorobek punktowy są efektem występów drużyny. Jednak w tym spotkaniu gospodarze ewidentnie ucierpieli, i to niejednokrotnie. Gil Manzano został negatywnym bohaterem całej kolejki. Muñiz Fernandez może jedynie pokiwać głową z uznaniem…
Lepiej późno niż wcale
Przepis na remontadę po walencku? Już podaję: weź jednego Paco Alcácera, jednego Rubéna Vezo, wrzuć ich na Estadio Mestalla, dodaj szczyptę dramatyzmu, kroplę młodej krwi prosto z cantery i gotowe. Kibicom Los Ches z pewnością smakowało, prawda?
Przed meczem szkoleniowiec Nietoperzy nie miał łatwo: musiał poradzić sobie pod nieobecność Ricardo Costy oraz Pablo Piattiego. Jednak to właśnie te braki w składzie zaowocowały obecnością Vezo na boisku. Spotkanie na Estadio Mestalla rozpoczęło się od wyrównanej gry obu zespołów, które wzajemnie wymieniały ciosy, jednak obaj bramkarze stanęli na wysokości zadania. W 13. minucie arbiter nie zdecydował się przemienić zagrania ręką Angulo na rzut karny dla Valencii. Tuż po rozpoczęciu drugiej połowy padła bramka dla Granady. Javi Fuego nie poradził sobie z przyjęciem piłki, co sprawiło, że futbolówka trafiła do Pitiego. Ten wykorzystał nadarzającą się sytuację w stu procentach i pokonał Diego Alvesa.
W 64. minucie nadzieję na pomyślny wynik dla Valencii przywrócił Paco, przy wymiernej pomocy Feghouliego. Algierczyk świetnie poradził sobie z rywalami i odegrał fenomenalną piłkę do młodego napastnika. Ten bez problemów pokonał Roberto i doprowadził do wyrównania. Dreszczowiec trwał jednak do ostatniej minuty regulaminowego czasu, a nawet dłużej, bowiem dopiero w pierwszej minucie doliczonego czasu gola na wagę trzech punktów strzelił Vezo. Tym samym młodziutki obrońca zaliczył wymarzony debiut w pierwszej jedenastce, stając się bohaterem spotkania, którego nazwisko było na ustach całego Estadio Mestalla. Valencia z trudnej sytuacji wyszła obronną ręką, za co podopiecznym Pizziego z pewnością należą się gratulacje. Wszystko wygląda na to, że nowy szkoleniowiec wywiera coraz lepszy wpływ na walencką drużynę. Teraz przed Nietoperzami rewanżowe starcie w meczu z Dynamem Kijów.
Magia El Sadar
Ci, którzy nie wierzą w magię gry na własnym stadionie powinni częściej oglądać Osasunę. Punkty w Pampelunie stracili już Barcelona i Real, tym razem w Nawarze potknął się kolejny pretendent do mistrzowskiego tytułu – Atlético.
Odważna gra Rojillos od samego początku meczu zaprocentowała. Już w 6. minucie spotkania, po krótkim rozegraniu rzutu rożnego padł pierwszy gol. Kompletnie niekryty Cejudo wykorzystał rewelacyjne dośrodkowanie uderzając piłkę z powietrza, Courtois był przy jego strzale bezradny. Goście przeżywali prawdziwe oblężenie własnej bramki. Po raz drugi Osasuna ukąsiła w 21. minucie spotkania – rewelacyjnym strzałem z dystansu popisał się Armenteros. Belgijski bramkarz mimo reakcji nie dał rady zatrzymać lecącej futbolówki. Po drugiej bramce gospodarze cofnęli się, skupiając na destrukcji. Inicjatywę przejęło Atlético, lecz ich ataki były na ogół nieskuteczne, żeby nie powiedzieć nieudolne. Dwadzieścia minut później Rojillos dokonali prawdziwego nokautu, zdobywając trzecią bramkę. Dopieszczone co do milimetra dośrodkowanie wykorzystał Roberto Torres, strzelając gola głową.
Rojiblancos starali się co prawda gonić wynik, jednak ich próby nie przyniosły pożądanych efektów. Zmiany obrazu gry nie przyniosły również zmiany, które w przerwie oraz około 60. minuty przeprowadził Diego Simeone (Na boisku meldowali się kolejno Koke, Arda Turan oraz Raúl Garcia). Osasuna zaś nastawiła się w typowo defensywnie – jej zawodnicy grali bardzo pewnie w odbiorze, żadnemu z zawodników gości nie pozwolili rozwinąć skrzydeł, rzadko zaś atakowali.
Jeśli Atlético naprawdę chce przełamać duopol nie może tak łatwo tracić punktów. Kolejne takie wpadki będą kosztowały Rojiblancos zbyt wiele. Osasuna zaś umacnia swoją pozycję w środku tabeli. Ich gra w kilku ostatnich spotkaniach może się podobać, Rojillos z pewnością popsują szyki jeszcze niejednej drużynie…
Jak zatopić papugę?
To pytanie należy skierować do marynarzy Żółtej Łodzi Podwodnej, która w ostatnim meczu 25. kolejki na wyjeździe pokonała Espanyol.
Gra kombinacyjna przeplatana krótkimi podaniami tym razem wygrała z zagrywaniem długich, bezpośrednich, prostopadłych piłek. Znacznie groźniejszą drużyną okazał się być tego wieczoru Villarreal. Atakował częściej i skuteczniej, czego efektem był otwierający wynik meczu gol z 37. minuty. Rewelacyjnym podaniem wzdłuż pola karnego popisał się 17-letni Nahuel, wykorzystał je zaś inny młody talent – Moi Gómez. Goście byli blisko podwyższenia rezultatu w 43 minucie, lecz na ich drodze stanął Héctor Moreno wybijając piłkę z linii bramkowej.
Sześć minut po rozpoczęciu drugiej części spotkania ponownie ukąsili gracze Żółtej Łodzi Podwodnej – Perbert strzelił gola dobijając uprzedni strzał Giovaniego dos Santosa. Piłkarze Espanyolu jednak nie podłamali się i postanowili gonić wynik. Bramkę kontaktową zdobył Córdoba, asystował mu zaś Sergio García. W ostatnim kwadransie meczu dała o sobie znać nerwowość piłkarzy – kilkukrotne drobne przepychanki i dość ostre faule wybiły z rytmu obie drużyny. Papugi, w 90. minucie spotkania otrzymały prezent od losu – Gabriel w niegroźnej sytuacji zagrał piłkę ręką. Sergio Asenjo stanął jednak na wysokości zadania broniąc bitą przez Sergio Garcíę jedenastkę.
Villarreal ewidentnie nie zamierza poddawać się przedwcześnie w walce o europejskie puchary. Wciąż możliwe jest bowiem zajęcie przez Żółtą Łódź Podwodną czwartej lokaty premiującej możliwość występów w Lidze Mistrzów. Espanyol zaś, mimo porażki, wydaje się być pewniakiem do zakończenia sezonu w środkowej strefie tabeli.
Pozostałe skróty 25. kolejki Primera División
POMOC PRZY MATERIALE: MARIUSZ BIELSKI