
Radość piłkarzy Villarreal | fot. villarrealcf.es
Cristiano płaczącego w Zurychu podczas gali wręczenia Złotej Piłki z pewnością zapamiętamy na długo. Czy jednak podczas niedzielnego meczu na Estadio Cornellà-El Prat Portugalczyk był już myślami w Szwajcarii i odbierał prestiżową nagrodę? Z pewnością nie myślał o spotkaniu z Espanyolem. Zarówno zdobywcę Złotej Piłki jak i kosztownego Garetha Bale’a w meczu z RCD Espanyol przyćmili zupełnie inni aktorzy…
Granada miażdży Valladolid
O ile kibice Andaluzyjczyków w ostatnim czasie mogli mieć mieszane uczucia (Granada zaliczyła wcześniej dwie porażki z rzędu) to mecz z Valladolid z pewnością rozwiał ich wątpliwości. Granada zmiażdżyła gości pokonując ich aż 4:0. Goleadę rozpoczął już w 12. minucie rozpoczął (i to w jakim stylu!) Jeison Murillo. Kolumbijczyk pokonał Diego Mariño piękną przewrotką, otwierając tym samym wynik piątkowego spotkania. Swoje cegiełki do rezultatu dołożył także Recio (dwukrotnie) oraz El-Arabi.
Pewne zwycięstwo sprawiło, że zespół Lucasa Alcaraza dołączył do elitarnego grona tworzącego pierwszą dziesiątkę La Liga i znalazł się tuż za plecami Valencii. Real Valladolid z kolei, notując porażkę na Los Cármenes, wpakował się w poważne kłopoty. Podopieczni Juana Ignacio Martíneza mają na swoim koncie zaledwie 16 punktów, co sprawia, że znajdują się aktualnie w strefie spadkowej.
Lew jest dziki, lew jest zły…
…Lew ma bardzo ostre kły. No dobrze, w oryginale to nie był „lew” ale „dzik”, jednak zawodnicy Almeríi z pewnością w tej właśnie formie powtarzali ów wierszyk schodząc z płyty San Mamés.Los Leones pożarli bowiem zespół z Andaluzji w jednym kawałku. Baskijskie lwy wypluły kości nieszczęsnej Almeríi na szesnaste miejsce w tabeli, z niewielką jedynie nadwyżką punktową w stosunku do drużyn ze strefy spadkowej.
6:1 – wynik który padł na San Mamés – w pełni oddaje deklasację Andaluzyjczyków. Baskowie nie tylko pokazali pazur, ale także po raz kolejny udowodnili, że celują w Ligę Mistrzów. Na koniec rundy jesiennej pewnie okupują czwarte miejsce, tuż za wielką trójką La Liga. Podopieczni Valverde robią wszystko by ich europejskie aspiracje stały się faktem.
W sobotnim meczu wielkie strzelanie już w 6. minucie rozpoczął Mikel Rico. Drogę do siatki znaleźli także Ander Herrera, Aymeric Laporte, Aritz Aduriz oraz Ibai Gómez, który jako jedyny zaliczył dublet. Honorową bramkę dla gości ustrzelił Hélder Barbosa. Baskowie szczególnie dumni mogą być z Aritza Aduriza, który oprócz zdobycia bramki zaliczył także asystę przy otwierającym wynik golu Mikela Rico. Zawodnik urodzony w San Sebastian w końcu rozegrał spotkanie na miarę swoich możliwości.
Charles i Rafinha lepsi od nowej miotły
Miotła w postaci Pizziego, nowego szkoleniowca Valencii, nie poradziła sobie na Estadio Balaídos. Zmiana trenera ewidentnie pozytywnie podziałała na Nietoperze, których gra w meczu z Atlético Madryt, w ramach rozgrywek Pucharu Króla była jednocześnie miła dla oka i przyniosła wymierne efekty. Pod opiekuńczym spojrzeniem Pizziego nawet Sofiane Feghouli przypomniał sobie nagle, że potrafi grać w piłkę. Jednak na Celtę postawa Algierczyka nie wystarczyła.
Przed meczem 19. kolejki podopieczni Luisa Enrique znajdowali się pośród zespołów na poważnie zamieszanych w walkę o utrzymanie. Zainkasowanie trzech punktów sprawiło, że piłkarze z Galicji przynajmniej na chwilę mogą odetchnąć i zapomnieć o mrocznym cieniu Segunda División.
Wynik, po asyście Feghouliego, otworzył Dani Parejo. Valencia utrzymała jednobramkowe prowadzenie przez całą pierwszą połowę, aż do 50. minuty kiedy drogę do bramki Diego Alvesa odnalazł Charles. Brazylijczyk współpracując ze swoim rodakiem, Rafinhą, poprowadził Celtę do zwycięstwa zdobywając zwycięską bramkę w 78. minucie. Nietoperze nie zdołały już wyrównać, mimo że sytuację po temu mieli Sofiane Feghouli (a jakżeby inaczej) oraz Canales. Jednak piłka po strzale pierwszego zatrzymała się na słupku, a dobitka drugiego przeszła nad poprzeczką co przypieczętowało los Valencii w tym spotkaniu.
Bez rozstrzygnięcia na szczycie
Hit kolejki – tak zapowiadało się starcie Atlético Madryt z FC Barceloną. Być może nawet mecz rundy jesiennej lub całego sezonu: w końcu wicelider podejmował lidera i aktualnego mistrza. Mecz na szczycie, którego wynik może zaważyć na kwestii mistrzostwa. W efekcie zamiast widowiskowego rozstrzygnięcia dostaliśmy partię piłkarskich szachów. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że były to szachy na najwyższym poziomie.
Można odnieść wrażenie, że Atléti i Barcelona zamiast grać przez 90 minut wyczuwały się wzajemnie. Bez wątpienia obu drużynom przyświecało jedno motto: „Przede wszystkim nie przegrać”. W ten sposób piłkarskie podchody trwały cały mecz a poziom taktyczny obu drużyn, że spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Próby pozycyjnego ataku Barcy zawodnicy Los Colchoneros skutecznie neutralizowali dzięki imponująco zwartemu ustawieniu. Z kolei próby wychodzenia z kontrami, podejmowane przez piłkarzy Simeone, zatrzymywały się na zaskakująco szczelnej defensywie Barcy.
Najwięcej pod bramką przeciwnika próbowali wspólnie zmajstrować Diego Costa oraz Arda Turan, jednak żadnemu z nich ofensywne próby się nie powiodły. Tata Martino główną siłę ataku pozostawił na drugą połowę, to wtedy na plac gry weszli Messi oraz Neymar. Argentyńczyk, z początku niewidoczny, zdołał w końcu nieco rozruszać ofensywę, nie dało to jednak Barcelonie klarownej okazji bramkowej.
Mimo remisu za zwycięzcę taktycznego pojedynku można uznać Cholo Simeone, którego drużyna w starciu z liderem zaprezentowała się nadzwyczaj solidnie. Jeśli optymistycznie spojrzeć na sobotnie spotkanie to można uznać, że wygrali na nim wszyscy: Barcelona, która utrzymała pozycję lidera, Atléti, które udowodniło, że stać je na walkę o mistrzostwo oraz… Real Madryt, który niespodziewanie zyskał szansę zbliżenia się do dwóch pierwszych miejsc.
Podział punktów na Estadio Martínez Valero
Ten mecz z pewnością rozczarował, w szczególności kibiców Sevilli, dla których jeden punkt wywalczony w meczu z beniaminkiem nie jest raczej szczytem ambicji. Elche, które straciło prowadzenie w ostatnich minutach, także nie ma powodów by cieszyć się remisem 1:1. Aktualnie klub z Comunidad Valenciana znajduje się tuż nad strefą spadkową i na pewno nie może czuć się bezpiecznie.
Wzajemne męczarnie Elche i Sevilli trwały aż do 82. minuty, kiedy to Cristian Herrera zaliczył prawdziwe wejście smoka. Hiszpan chwilę wcześniej pojawił się na placu gry zastępując Carlesa Gila, zaś po upływie trzech minut celebrował już swoje trafienie. Jeden punkt dla Sevilli, w przedostatniej minucie podstawowego czasu gry, uratował Daniel Carriço. Portugalczyk skutecznie główkował po asyście José Antonio Reyesa dzięki czemu uchronił swoją ekipę od porażki.
Que Bueno!
Pogrzeb, (niech ci Segunda lekką będzie!), który niektórzy urządzali już ekipie z Vallecas okazuje się przedwczesny. Podopieczni Paco Jémeza wreszcie wygrali w La Liga i to na dodatek z rywalem tuż z zza miedzy. Warto też zaznaczyć, że Piraci po raz drugi z rzędu (wliczając w to pucharowy mecz z Levante) zdołali zachować czyste konto. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że mowa o dokonaniach drużyny posiadającej najmniej szczelną defensywę w lidze można to uznać za sukces.
Franjirrojos nadal pozostają w strefie spadkowej, jednak bezcenne trzy punkty sprawiły, że złapali kontakt z wyżej plasującymi się drużynami i od 15. miejsca dzieli ich już dystans zaledwie jednego wygranego meczu. Wynik, który w 29. minucie, po asyście Gálveza, otworzył niezawodny Alberto Bueno utrzymał się do ostatniej minuty spotkania na Coliseum Alfonso Pérez. Co ciekawe drużyna ze wschodniego Madrytu zanotowała niższe procentowe posiadanie piłki od jej przeciwnika po raz pierwszy od meczu z Celtą, który również wygrała. Konfrontując to z goleadą, zaaplikowaną ostatnio podopiecznym Jémeza przez Villarreal (mimo iż Rayo przez 70% czasu utrzymywało się przy piłce) można dojść do wniosku, że być może już niebawem szykuje się w Vallecas kolejna rewolucja. Tak czy inaczej Rayo dało znać, że jeszcze żyje i nie rzuciło ręcznika w walce o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej Hiszpanii.
Verdiblancos na dnie
Tragedia Betisu trwa – zespół z Andaluzji na dobre osiadł na dnie tabeli ligowej i za żadne skarby nie potrafi się od niego odbić. Tym razem Verdiblancos na własnym stadionie ulegli Osasunie Pampeluna.
W meczu na Benito Villamarin było wszystko czego można zapragnąć: debiuty, gole samobójcze, czerwone kartki i zmarnowane karne. Emocjonujące spotkanie otworzyło trafienie Roberto Torresa. Tuż przed przerwą Betis wpadł w poważne tarapaty – czerwony kartonik obejrzał Nono i od tej chwili Andaluzyjczycy musieli radzić sobie grając w dziesiątkę. Czy może być gorzej? Jasne, że tak, na przykład wtedy, gdy Figueras pakuje piłkę do własnej siatki a Betis przegrywa 0:2. Dar od losu Verdiblancos otrzymali w 60. minucie: golkiper Osasuny faulował Rubéna Castro w polu karnym, za co otrzymał czerwoną kartkę. Siły się wyrównały jednak Betis nie potrafił wykorzystać w pełni swojego szczęścia. Castro nie wyegzekwował karnego marnując w tej sposób szansę na bramkę kontaktową. Co się odwlecze to nie uciecze – dwadzieścia minut później honorowego gola dla gospodarzy zdobył Molina. Wtedy jednak było już za późno by piłkarze z Sewilli zdołali odrobić straty. Kolejne stracone punkty pogrążają Betis w tabeli La Liga.
Świeżo wypożyczony z Atleti Leo Baptistão, który w tym meczu zadebiutował w zielono-białych barwach, zaliczył mało udany start w nowym klubie. Mimo że Brazylijczyk był jednym z najlepszych zawodników swojego klubu podczas niedzielnego pojedynku nie zdołał przechylić szali zwycięstwa (lub choćby remisu) na stronę Verdiblancos.
Mecz o dwie połowy…
…dwie połowy ligowej tabeli, oczywiście. Taka bowiem była waga starcia Levante z Málagą. Obie drużyny przed rozpoczęciem spotkania miały na swoim koncie 20 oczek; kwestię tego kto trafi to pierwszej a kto do drugiej dziesiątki La Liga przyszło im rozstrzygnąć w bezpośrednim pojedynku.
Levante, notujące ostatnimi czasy kiepską passę, otworzyło wynik i nie oddało go aż do ostatniego gwizdka sędziego. W 19. minucie do bramki trafił Barral dając prowadzenie Żabom. Od tego momentu Málaga nie ustawała w poczynaniach ofensywnych, jednak okazała się bezsilna wobec defensywy Levante. Mimo że Andaluzyjczycy byli stroną przeważającą, bardziej aktywną i po prostu lepszą, muszą pogodzić się z porażką i zajęciem miejsca w drugiej połowie tabeli. Przynajmniej na razie, w końcu przed nam cała druga runda.
Pepe de Oro
Pamiętacie memy o Złotej Piłce dla Arbeloi? Tym razem bezcenne trafienie dla Królewskich zaliczył Pepe, bezcenne, ponieważ pozwolił Realowi Madryt odrobić straty do Barcelony oraz Los Rojiblancos. Co tu dużo mówić – Pepe de Oro!
Los Blancos męczyli sią na Cornellà-El Prat aż do 50. minuty, kiedy to Portugalski obrońca zapewnił drużynie z Madrytu zwycięskie trafienie. Mimo zdecydowanej przewagi piłkarzy ze stolicy Hiszpanii nie byli oni w stanie przekuć jej na wynik. Celownik Cristiano Ronaldo ewidentnie szwankował, jednak trudno się dziwić, Portugalczyk był już pewnie myślami na gali w Zurychu.
Espanyol okazał się zupełnie nieefektywny w ofensywnie i mimo że wynik spotkania nie jest miażdżący, to kibice Los Pericos mogą być zawiedzeni występem swojej drużyny na własnym terenie. Papugi nadal pozostają w środku tabeli – środowisku, które wydaje się być ich niszą ekologiczną.
Z kolei Real Madryt dzięki wygranej w Barcelonie zbliżył się do prowadzącej w tabeli dwójki na dystans jedynie trzech punktów. Teraz każdy mecz będzie na wagę złota (de Oro!) a liga jeszcze długa. Walka o mistrzostwo toczy się na pełnych obrotach i w końcu ściga się w niej trzech długodystansowców. To jest La Liga!
Wisienka na torcie
Tak właśnie zapowiadało się ostatnie spotkanie rundy jesiennej, w którym Villarreal podejmował Real Sociedad San Sebastián. Mecz nie zawiódł, w szczególności sympatyków Żółtej Łodzi Podwodnej, która po raz kolejny pokazała klasę i futbol z najwyższej półki. Starcie dwóch drużyn aspirujących do gry w europejskich pucharach nie mogło obejść się bez iskier.
Strzelanie w 16. minucie rozpoczął Gio dos Santos. Dziesięć minut później, tym razem po asyście Meksykanina, wynik podwyższył Ikechukwu Uche. Minęły zaledwie 33. minuty spotkania a Żółta Łódź Podwodna już zdążyła zupełnie pogrążyć Basków – ostatni gwóźdź do trumny Sociedadu przed przerwą wbił rewelacyjny Dos Santos.
W drugiej odsłonie zobaczyliśmy kontynuację egzekucji na podopiecznych Arrasate. Chcąc jej uniknąć trener Realu Sociedad zdecydował się dokonać dwóch zmian w przerwie zdejmując z boiska Griezmanna i Rubéna Pardo. Na płycie boiska pojawili się David Zurtuza i Mikela Gonzáleza, jednak piłkarze desygnowani do gry przez Jagobę Arrasate byli jedynie tłem dla gospodarzy i rozgrywającego istny koncert na murawie Giovaniego dos Santosa. Meksykanin po raz kolejny dał o sobie znać asystując przy bramce Uche na 4:0. Kilka minut później obrazu baskijskiej tragedii dopełnił Moi Gómez, zdobywając piątą bramkę dla Villarrealu. Honor San Sebastian obronił Imanol Agirretxe, który ustrzelił jedynego gola dla Txuri-Urdin.
Okazja do rewanżu dla Basków? Już za trzy dni w Pucharze Króla. Czekamy z niecierpliwością.
Wszystkie skróty 19. kolejki La Liga