
Epilogiem tegorocznych zmagań w Lidze Europy będzie turyński finał pomiędzy Sevillą a lizbońską Benfiką. W poprzednim sezonie drużyna ze stolicy Portugalii na tym samym etapie dostała obuchem po głowie, przegrywając z londyńską Chelsea w kuriozalnych okolicznościach. Podrażnione Orły nadlatują do Włoch silniejsze o bagaż doświadczeń, lecz w swoje pazury muszą upolować nie byle jaką zwierzynę – dwukrotnego tryumfatora bratniego Pucharu UEFA. Jakie uniki przed szponami będą przydatne Unaiowi Emery’emu i jak oskubać ptaszynę z piór powie nam Rafał Wolski – komentator ligi hiszpańskiej w Canal+ Sport.
W finale Ligi Europy w 2006 roku Sevilla rozbiła Middlesbrough 4:0, bohaterami byli Luís Fabiano i Frédérick Kanouté, z kolei w finale w 2007 Sevilla po rzutach karnych pokonała Espanyol, człowiekiem numer jeden był wtedy Andrés Palop. Czy dzisiaj możemy porównywać kolejno Beto do Palopa, Bakkę i Gameiro do Luísa Fabiano i Kanouté, a Unaia Emery’ego do ojca tamtych sukcesów Juande Ramosa?
Myślę, że trzeba zachować umiar w porównaniach. Trzeba zwrócić uwagę na pracę poszczególnych piłkarzy. Wydaje mi się, że postacie z 2006 i 2007 roku to piłkarze, którzy mają – tak to widzę – trochę lepszą markę i wyglądali konkretniej. Nowi goście z klubu z Andaluzji, jak Gameiro czy Bacca, potrzebują jeszcze trochę czasu. Na razie wyżej cenie tych, którzy zdobywali Puchar UEFA w 2006 i 2007. Futbol jest przede wszystkim sportem zespołowym. Mówimy o gwiazdach, o tych, którzy się pokazali z najlepszej strony w finałowych meczach, natomiast oprócz nich na boisku są jeszcze inni i liczbowo nie można tego bagatelizować. We trzech nie wygrywa się meczu – robi się to w jedenastu, trzynastu, a po trofea w perspektywie sezonu sięga się siłą dwudziestu. Do czego zmierzam? Tamta Sevilla była mocniejsza niż obecna. Oczywiście awans do finału europejskich rozgrywek to wielka sprawa, ale warto przypomnieć sobie, co wcześniejsza Sevilla potrafiła robić na krajowym podwórku. Lepiej wyglądała w tabeli, potrafiła do pucharów UEFA dorzucić Copa del Rey. Tamta ekipa była mocniejsza w sensie drużynowym, a ci, którzy grają teraz stoją przed wyzwaniem. Można im życzyć jak najlepiej, ale wszystko dopiero przed nimi. Tym bardziej, że finałowy rywal wygląda trochę solidniej – z całym szacunkiem – niż drużyny Espanyolu i Middlesbrough
Z tego wynika, że dzisiejsi piłkarze Sevilli muszą zbudować swoją markę, tak jak zrobili to zawodnicy z 2006 i 2007 roku.
Oczywiście. Nikomu nie trzeba przypominać, kim dla Sevilli jest Frédérick Kanouté. To jest człowiek, który może tam przyjechać kiedy chce, do kogo chce, wejść gdzie chce i zawsze będzie szanowany. On po prostu robił wielkie rzeczy. Jeżeli teraz mówimy Gameiro, Bacca, to musimy spojrzeć chłodnym okiem. Ci goście mają dopiero wszystko do zrobienia. Dobrze, że w swoim pierwszym sezonie efektywnie pomagają drużynie, z resztą czasami też efektownie. Mają ciekawe liczby, strzelają gole, potrafią funkcjonować w jednym zespole i złapać ze sobą komunikację. Bywa, że jeden z napastników gra, drugi – nie, ale tu powoli przechodzimy do osoby trenera.
Mam dużą słabość do Unaia Emery’ego. Czasami myślę, że on używa bardzo skomplikowanych pomysłów na to jak wygrać mecz. Momentami jego wybory są dla mnie zadziwiające: na silnego przeciwnika wychodzi dwójką napastników, a kiedy z wyraźnie słabszą drużyną trzeba wygrać, na Sanchez Pizjuan jest jeden napastnik, za to w środkowej strefie boiska wielka koncentracja sił. Nie zawsze potrafię to połączyć z rangą przeciwnika czy z celem do osiągnięcia danego dnia. To jest trochę zagadkowa postać, ale bez wątpienia perspektywiczna. Dla mnie to trener, który zrobił dużo z Valencią. Kiedy tam pracował, to kto był trzecią siłą w Hiszpanii? Oczywiście można wypomnieć ile punktów Valencia traciła do drugiej drużyny na finiszu, a ile do mistrza. Z reguły było sporo punktów. Ktoś powie, że Atlético Diego Simeone rywalizuje jak równy z równym z potęgami hiszpańskiej piłki, ale mimo wszystko myślę, że Unai Emery notuje, pracując w Sewilli, bardzo dobry wynik. Trzeba pamiętać, że będzie grał w Europie dzięki dobrym występom w lidze, niezależnie od finałowego starcia. On potrzebuje czasu. Wszyscy znamy jego problem – nie pracuje w klubie, w którym się przelewa. On w trudnych warunkach potrafi pracować i generalnie bardzo lubię oglądać Sevillę. Czasami aż zgrzytam zębami, gdy widzę słaby mecz w ich wykonaniu, ale pracy trenera nie można oceniać przez pryzmat jednego meczu. Konieczna jest szersza skala i uwzględnienie wszystkich czynników. Unai Emery to wciąż dobra opcja dla Sevilli.
Powiedział pan już prawie wszystko o Sevilli. Przejdźmy teraz do rywala. Na pewno obserwował pan w półfinałowych meczach Benfikę w rywalizacji z Juventusem. Podziela pan opinie Carlosa Marcheny – byłego piłkarza i Sevilli, i Benfiki – który w roli faworyta widzi portugalski zespół?
https://www.youtube.com/watch?v=dr5LOk4HYeYNie oglądam tej drużyny tak często, jak drużyn hiszpańskich, ale kiedy rywalem jest Juventus, to jest inna para kaloszy. Samo to, że pokonali Juve, wskazuje klasę drużyny. Benfica jest solidnie skonstruowana, posiada bardzo dobrą bazę. Wydaje się być drużyną, której nie przydarzy się słabszy dzień w finale. Sevilla to ekipa, która ma gorsze i lepsze dni. Musiała mieć nie trochę, a dużo szczęścia żeby awansować, bo niewiele brakowało, a w finale oglądalibyśmy kogoś innego. Jeżeli chodzi o solidność i małą liczbę słabych dni, to Benfica góruje. Sevilla będzie musiała się trochę napocić w ofensywie, żeby Benfice strzelać gole. To będzie trudna przeprawa. Oczywiście trzeba wejść na boisko, pomyśleć: „ja to zrobiłem, to mi się należy”. Każdy piłkarz Sevilli powinien zapomnieć w jakich okolicznościach dotarł do finału, sprawa jest prosta – podniesie się trofeum albo będzie się oglądać rywali z Portugalii, wznoszących to trofeum. Myślę, że Sevilla jest w stanie zdobyć ten puchar, ale coś mi mówi, że będzie to bardzo trudne zadanie. Ilość czynników musi się zgrać, wszystko musi funkcjonować: muszą być dobre wybory Emery’ego, musi być dobra taktyka, musi być cierpliwość. Mecze finałowe zbyt łatwe nie są, bo w dużej mierze grają nerwy, a kwestii psychologicznej Sevilla nie jest najmocniejsza. W rewanżu na Estadio Mestalla byli jedną nogą i właściwie już prawie całą drugą poza burtą. Wydawało mi się, że już z tego nie wyjdą. Wielkie słowa uznania, że potrafili strzelić gola na wagę awansu. Jednak drużyna, która chce być opisywana w dobrych słowach nie może sobie pozwalać na taki rewanż, kiedy ma się dwie bramki zaliczki. Ja w tym spotkaniu widziałem tylko jednego faceta, który biegał, krzyczał, że się uda i to był Unai Emery. Wracając jeszcze do kwestii trenera – to jest facet, który nigdy się nie poddaje i zawsze wierzy w słuszność swojej koncepcji. Mam nadzieje, że jeżeli ten finał rozpocznie się bramką Benfiki, to dalej będziemy oglądać zrównoważoną, chłodno myślącą Sevillę. Nie taką panikującą.