Szkolenie, strategia, skauting – w piłce wydaje się na nie miliony, dyskutuje się o nich przez niezliczone godziny. Największe kluby stawają na głowie, by nie pominąć żadnego talentu, a pierwszym selekcjom poddawani są już siedmiolatkowie. Wydaje się, że w takim świecie wszystko jest już zaplanowane co do szczegółu. Że nie ma w nim miejsca na odstępstwa, na ludzi spoza “systemu”. Tymczasem, w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, obrońcę tego trofeum właśnie wyeliminował Felipe Augusto – piłkarz, który zaczął trenować pod okiem profesjonalistów dopiero w wieku 20 lat.
Spektakularny Jan Oblak. Wyciągnięty jak królik z kapelusza Marcos Llorente. I egzekutor Álvaro Morata, sicario trenera Diego Simeone w dogrywce na Anfield. Zwycięski dwumecz Atlético z Liverpoolem przejdzie do historii kojarzony przede wszystkim z tymi nazwiskami, ale nie można zapomnieć, że miał jeszcze jednego bohatera – Felipe, który rozegrał przeciwko The Reds swoje najlepsze 180 minut w piłkarskiej karierze.
„Ustawienie, pewność i szybkość. Rządził w pojedynkach główkowych, był nie do przejścia dla jednej z najlepszych linii ataku na świecie. Zagrał po prostu perfekcyjnie.” – rozpływała się w pochwałach MARCA. Dziennikarze madryckiego dziennika po takich triumfach tracą czasem kontakt z rzeczywistością, ale w tym przypadku ich komplementy nie były prawione na wyrost.
Bestial ejercicio también de eficacia y supervivencia del Atlético.
¡Hoy han despejado 72 balones! ???
32 entre Savic y Felipe
72 despejes + 21 de la ida = 93 en el total de la eliminatoria
DOMINIO ✊? pic.twitter.com/vtMRilc5sC
— Fermín Suárez (@FerminSuarez03) March 11, 2020
Felipe sprawił, że Atlético nie musi dziś już tęsknić za Diego Godinem, bez którego do niedawna trudno było sobie wyobrazić skuteczne cholismo. Urugwajczyk pozostawił po sobie na Metropolitano buty o wielkim rozmiarze, ale obrońca z Brazylii wpasował się w nie znakomicie. – Bez wątpienia jest piłkarzem, który najlepiej zaaklimatyzował się w zespole. Sporo go to kosztowało, zwłaszcza na początku przygotowań do sezonu i przez pierwsze dwa miesiące rozgrywek, kiedy grywał rzadko. Ciężko jednak pracował i wykorzystał swoje szanse – podkreśla Simeone.
Obrońca, ściągnięty latem z FC Porto, w pierwszych kolejkach sezonu był tylko zmiennikiem dla José Gimeneza i Stefana Savicia. Niektórzy zdążyli już wtedy skrytykować władze Atlético za rozrzutność, jaką miało być wydanie 20 milionów euro za wkraczającego w zaawansowany wiek, rezerwowego stopera. Dopiero w październiku kontuzja Savicia sprawiła, że Simeone zaczął regularnie stawiać na Felipe. Ten z meczu na mecz grał coraz lepiej i dziś to od niego argentyński trener zaczyna ustawianie obrony.
Pochwały MARKI znajdują odzwierciedlenie w statystykach, i to w odniesieniu do całego sezonu. Dominacja w powietrzu? Felipe w tym sezonie LaLiga wygrał 84 ze 115 stoczonych pojedynków główkowych (75%). W drużynie jest pod tym względem liderem, wyprzedza Gimeneza i jest zdecydowanie lepszy od Savicia (60% wygranych starć) czy także ściągniętego latem Mario Hermoso, który ma na swoim koncie więcej pojedynków przegranych (24) niż zwycięskich (20).
Felipe to także jeden z najlepiej grających jeden na jeden stoperów w lidze. Wygrywa ponad 65% takich pojedynków (121 wygranych, 66 przegranych) i gra przy tym czysto, notując średnio niewiele ponad jeden faul na mecz (24 w 21 spotkaniach). Dla porównania, Sergio Ramos zaliczył aż 37 przewinień w 25 występach (średnio 1,5 na mecz).
Brazylijczyk trafił do Hiszpanii pokonując doskonale przetarty szlak – dobrymi występami w rodzimej lidze wpadł w oko skautom z Portugalii, a gdy dostosował swoją grę do europejskich standardów, przekroczył granicę i zadomowił się w LaLiga. Na pierwszy rzut oka to modelowy przebieg kariery, o jakim marzą tysiące nastolatków kopiących piłkę w Kraju Kawy. W przypadku Felipe uwagę zwraca jednak to, jak późno przedarł się do światowego topu. Jego droga od początku przebiegała nietypowo. I pokazuje, jak ogromny wpływ na losy młodego piłkarza ma czasem zwykły lut szczęścia.
DVD na ratunek
W wieku 18 lat Felipe nie miał perspektyw, by marzyć o wielkiej piłce. Nie tylko nie przylatywali po niego agenci z Madrytu czy Barcelony – był także daleko poza radarem poważnych klubów w Brazylii. Grał w malutkiej, amatorskiej lidze na obrzeżach São Paulo i coraz częściej myślał o życiu poza piłką.
Był już w wieku, w którym wypadało zapracować na pierwszą wypłatę. Zaczął więc pomagać ojcu swojej dziewczyny. Kilka razy w tygodniu wstawał o trzeciej nad ranem, by zajmować się zbieraniem i sprzedażą grzybów i innych artykułów spożywczych. Interes się kręcił, więc opłacało się poświęcać mu coraz więcej czasu. – Wiedziałem, że będzie mi ciężko zostać profesjonalnym piłkarzem. Poważnie zastanawiałem się czy tego nie rzucić. Miałem już pracę, futbol zszedł na chwilę na drugi plan – opowiada.
W wieku, w którym João Félix pozował już w madryckim Muzeum Prado po transferze za 120 milionów euro do Atlético, Felipe nie zarobił jeszcze na grze w piłkę ani jednego reala. Dopiero gdy miał 20 lat, udało mu się podpisać pierwszy profesjonalny kontrakt. Nie mógł liczyć na godziwą pensję, bo związał się z malutkim União Mogi, klubem, którego największym sukcesem było do tej pory mistrzostwo czwartej ligi stanowej São Paulo. To wciąż były peryferia futbolu, ale już takie, z których przy odrobinie szczęścia można się wydostać. W tym samym miejscu pierwsze piłkarskie kroki stawiał Neymar – z tą różnicą, że już jako jedenastolatek został zwerbowany przez akademię Santosu.
Felipe szybko zaczął się wyróżniać, co zauważył występujący na pozycji napastnika kolega z zespołu. – Znał kogoś, kto miał kontakty w środowisku i mógł mi pomóc. Jego znajomy przyjechał na mecz União, nagrał na DVD film z moimi zagraniami i wysłał płytę do Bragantino – wspomina Felipe. Płyta na tyle się spodobała, że klub natychmiast chciał go mieć u siebie. W Bragantino Felipe minął się z Paulinho, który rok wcześniej odbudowywał tam swoją karierę po traumatycznym epizodzie w ŁKS-ie Łódź. Późniejszy pomocnik Barcelony trafił stamtąd do Corinthians, a Felipe w 2012 roku podążył tą samą ścieżką. Co ciekawe, było to jego drugie podejście do giganta z São Paulo. Jako czternastolatek przebywał tam na krótkich testach, ale trenerzy grup młodzieżowych nie poznali się wtedy na jego umiejętnościach.
Przyspieszony kurs u Tite
Corinthians prowadził wtedy Tite, obecny selekcjoner reprezentacji Brazylii. W młodym obrońcy widział naturalny talent, ale z mnóstwem braków technicznych i taktycznych. Nic dziwnego, bo jako nastolatek Felipe nie przebrnął przez żaden system szkolenia. Większość juniorskiej „kariery” spędził w amatorskiej drużynie z Mogi das Cruzes, finansowanej przez lokalnego dystrybutora ciągników budowlanych. Nie było tam mowy o profesjonalnych szkoleniowcach, ani tym bardziej o podziale na kategorie wiekowe. Liczyło się tylko to, by być szybszym i sprytniejszym od silniejszego, starszego przeciwnika. I nie dać się przy tym staranować.
– Przychodząc do Corinthians, byłem bardzo „surowy”. Nie miałem doświadczenia, z którym 20-latek zazwyczaj wkracza do profesjonalnej piłki. Niektóre podstawowe ćwiczenia wykonywałem dopiero pierwszy raz. Od początku musiałem nauczyć się niektórych podstaw taktyki, ustawienia, kierunkowego przyjęcia, wprowadzenia piłki do gry – wylicza Felipe.
Zarówno klub, jak i zawodnik wykazali się dużą cierpliwością. Przez pierwsze dwa lata pobytu w klubie Felipe niemal w ogóle nie grał w meczach o punkty. Miał skupić się wyłącznie na treningach i pokornym nadrabianiu zaległości. – Wielu kibiców Corinthians do dziś myśli, że przyszedłem do klubu dopiero w 2014 roku. A ja byłem tam już dwa lata wcześniej! Jestem żywym dowodem na to, że nawet bez gry w meczach o punkty można zrobić postęp. Trzeba tylko zaakceptować swoją pozycję, uczyć się, być ciekawym. Dobrze uwarunkowany trening może zdziałać cuda – przekonuje obrońca Atlético.
Kariera Felipe na dobre wystrzeliła dopiero w 2015 roku. To wtedy stał się podstawowym obrońcą Corinthians i pomógł klubowi z São Paulo zdobyć szóste w historii mistrzostwo Brazylii. To oznaczało pierwsze powołanie do reprezentacji Canarinhos i oczywiście zainteresowanie z Europy. Latem 2016 roku po 26-latka sięgnęło FC Porto.
Portugalia to z wiadomych względów najlepszy kraj do adaptacji dla piłkarzy z Brazylii. – Aklimatyzacja była łatwa. Język ten sam, jedzenie podobne… Najtrudniej było na boisku. Europejski futbol jest szybszy, bardziej bezpośredni. Z czasem jednak udało mi się dostosować – opowiada Felipe.
Banda z Metropolitano
Historia pobytu Felipe na Estadio do Dragão to już konsekwentny, stały postęp, który finalnie doprowadził go na Wanda Metropolitano – począwszy od mistrzostwa kraju, po debiut w Lidze Mistrzów i objęcie funkcji kapitana „Smoków”. Co ciekawe, poważnie zainteresowany sprowadzeniem stopera był w tym okresie Real Madryt, szukający zmiennika dla Raphaela Varane’a. Rozmowy zainicjowali Królewscy. Środowisko zawodnika było nastawione na transfer, ale Real nie porozumiał się z Porto w sprawie kwoty odstępnego i ostatecznie zrezygnował. Wolał postawić na Jesusa Vallejo, który właśnie wracał z wypożyczenia do Eintrachtu Frankfurt. Wychowanek Realu do dziś jednak nie sprawdził się na Bernabeu i znów musi przekonywać do siebie Zinedine’a Zidane’a na odległość – tym razem w Granadzie.
Siegając po Felipe, Atlético zyskało piłkarza, za którym przemawiało doświadczenie (142 występy w FC Porto), liczby (trzeci najczęściej przechwytujący piłkę gracz ligi portugalskiej) i cechy przywódcze, jakich Rojiblancos potrzebowali po odejściu Godina. A co jeszcze ważniejsze dla Simeone, Felipe przyjechał na Metropolitano jako piłkarz głodny sukcesów. I przyzwyczajony do ciężkiej pracy, która pozwoliła mu odrobić treningowe zaniedbania z młodości.
– Jeszcze kilka lat temu musiałem wstawać w środku nocy i isć do pracy, a dziś jestem na boisku z najlepszymi na świecie. To niesamowite uczucie – mówił przed zwycięskim starciem z Liverpoolem. Tym samym Liverpoolem, z którym we wcześniejszych dwóch sezonach w barwach Porto przegrywał z kretesem – po 0-5 i 1-6 w dwumeczach fazy pucharowej Ligi Mistrzów.
Felipe nie natrafił jeszcze na sufit, którego nie byłby w stanie przebić. I może właśnie dlatego tak świetnie wpasował się do filozofii do Simeone i jego bandy z Metropolitano.