Gdyby ktoś spytał mnie o to, co zapamiętam z tegorocznego występu piłkarzy Realu Sociedad w Lidze Mistrzów, po głębszym zastanowieniu się odpowiedziałbym, że moment ich przyjazdu pod Old Trafford. Chóralne śpiewy baskijskich fanów zgromadzonych przy południowo-zachodniej części stadionu udzieliły się także mnie, przez co nuciłem „Goazen Erreala…” między kolejnymi wiwatami na cześć Txuri-Urdin kolejno wychodzących ze srebrnego autokaru. Najważniejsze, czyli 540 minut Basków w fazie grupowej Champions League, było dalekie od oczekiwań i piłkarzy, i kibiców.
Najlepsze dni
Po wyeliminowaniu w czwartej rundzie kwalifikacji Ligi Mistrzów Olympique’u Lyon cała piłkarska Europa zwróciła swoje oczy w kierunku Donostii. Nagle piłkarze o krajowej renomie, których nie znało szersze grono kibiców, stali się obiektami westchnień fanów spragnionych dobrej, ofensywnej piłki. Piłki, którą Baskowie grali już w poprzednim sezonie, ale mogli zaprezentować ją Europie poniekąd dzięki Alvaro Negredo, który w pojedynkę wybił z głowy marzenia o znalezieniu się w gronie trzydziestu dwóch najlepszych drużyn Starego Kontynentu zawodnikom Valencii. Antoine Griezmann przypomniał się swoim golem francuskiemu klubowi, który dał mu pstryczka w nos kiedy ten nie przyjął go w szeregi swojej akademii. Haris Seferović, chłopak z nikąd, strzelał gola za golem od początku pretemporady i kibice byli gotowi nosić go na rękach za bramkę na Stade de Gerland. Carlos Vela w pojedynkę przypieczętował awans La Real do fazy grupowej w rewanżu. Wszyscy to pamiętamy. Baskijski sen trwał w najlepsze, mimo utraty Asiera Illarramendiego oraz odejścia trenera Phillipe’a Montaniera. Wszystko układało się po myśli zawodników Sociedad na tyle, że to nie los dyktował warunki Baskom, to Baskowie dyktowali warunki losowi. „Chciałbym zagrać na Old Trafford albo przeciwko Bayernowi” — zażyczył sobie w pomeczowym wywiadzie kapitan Realu Xabi Prieto. Dzień później Luis Figo wylosował Baskom grupę A z udziałem Bayeru Leverkusen, Szachtaru Donieck oraz Manchesteru United.
Dni trochę gorsze
Odkąd trener Arrasate zaczął rotować składem ekipie z Estadio Anoeta zaczęło powodzić się średnio. O ile rotacja w spotkaniu drugiej kolejki przeciwko beniaminkowi z Elx przyniosła pożądane skutki w środku tygodnia, to mecz z Levante (0:0) kompletnie nie wyszedł zawodnikom Txuri-Urdin, a od porażki uchroniła ich tylko nieporadność napastnika walenckiej drużyny, Baby Diawary. Wcześniej przytrafiła się także porażka 1:2 z Atletico Madryt na własnym stadionie. Podczas tego spotkania duet Ansotegi&Cadamuro dał przykład kolegom z drużyny jak nie grać w Lidze Mistrzów.
17 września do San Sebastián po 3491 dniach od ostatniego występu powróciła Liga Mistrzów. Niemal 28 tysięcy kibiców zasiadło na trybunach Estadio Anoeta, aby wspierać La Real w pojedynku z Szachtarem Donieck. „Jeśli zagramy na swoim poziomie to jestem przekonany, że możemy odnieść zwycięstwo” — w takich słowach przed meczem wypowiadał się Arrasate, ale dobra gra w tamten wtorkowy wieczór to było za mało, by zdobyć trzy punkty. Ukraińscy przeciwnicy dali się wyszaleć zawodnikom Txuri-Urdin, którzy w pierwszej połowie zagrali naprawdę dobre spotkanie. Tworzyli sytuacje, szybko odbierali piłkę przeciwnikom i co po chwila zmuszali swoich kibiców do gromkiego „uuuuyyyyy”. Ataki były wyprowadzane z głową, wykorzystywali każdy wolny centymetr murawy, aby przesunąć piłkę pod bramkę Pjatowa, ale piłka za nic w świecie nie chciała zatrzepotać w siatce. W drugiej połowie dało o sobie znać to, co będzie ciągnęło się za Baskami do końca fazy grupowej — bezradność, podcięte skrzydła, podświadome przekonanie do tego, że nie uda się niczego zdziałać. Bicie głową w mur spowodowało zdekoncentrowanie się i wystarczyły dwa podania do Alexa Teixeiry żeby przekonać się co znaczy doświadczenie oraz jak brutalne są te rozgrywki. Brutalne dosłownie dla Estebana Granero, który podczas meczu doznał kontuzji kolana i wyłączył się z gry na sześć miesięcy.

Fot. 12BetBlog
Lekcja numer jeden: potrzeba skuteczności i szczęścia
Wzbogacona o nową wiedzę drużyna Sociedad dwa tygodnie później wyruszyła na BayArena mierzyć się z Aptekarzami, którzy za wszelką cenę chcieli zdobyć trzy punkty po porażce na Old Trafford w pierwszej kolejce. „Musimy zagrać perfekcyjny mecz […], nie poddamy się do końcowego gwizdka” — mówił Arrasate na przedmeczowej konferencji, podczas której docenił również fizyczność rywali. Stwierdził jednak, że to nie koszykówka jakby zupełnie się tym nie przejmował. To spotkanie, jak okazało się na koniec, stało się wyjątkowe, ponieważ to jedyny mecz, w którym na tablicy wyników przy nazwie Real Sociedad widniała inna cyfra niż 0. Zanim Carlos Vela strzelił na raty karnego to gorzką pigułkę musieli przełknąć Arrasate oraz Claudio Bravo. Temu pierwszemu na pewno przypomniały się słowa o fizyczności i koszykówce, ale chilijskiemu bramkarzowi przyszło się z tym zmierzyć. Pod koniec pierwszej połowy, po rzucie wolnym wykonanym przez Sidneya Sama, Simon Rolfes wygrał główkowy pojedynek z Iñigo Martínezem oraz Markelem Bergarą, piekielnie mocno uderzył głową, Bravo instynktownie odbił piłkę przed siebie prosto pod nogi Rolfesa, który uprzedził interweniującego Mikela Gonzáleza i posłał piłkę do bramki. Jeden zawodnik zdemolował czwórkę broniących. Na początku drugiej połowy nastąpił największy moment Basków. Rzut karny podyktowany za faul na Carlosie Veli. Meksykanin sam podszedł do piłki, strzelił fatalnie, ale Leno odbił piłkę przed siebie i były piłkarz Arsenalu tym razem już nie spudłował.
Jedyna bramka Realu Sociedad w fazie grupowej Champions League:
Lekcja numer jeden wydawała się odrobiona, ale żadna klasa nie ma w swoim planie dnia jednej lekcji. Ostatnia minuta meczu, rzut wolny na wysokości 30 metra. Do piłki podszedł rezerwowy Jens Hegeler, który huknął jak z armaty i zaskoczył golkipera Txuri-Urdin. Hasło „Niemcy zawsze grają do końca” nigdy nie przestanie być aktualne.
Lekcja numer dwa: Nigdy nie lekceważ wysokich Niemców przy stałych fragmentach gry
Przyszła pora na dwumecz z Manchesterem United. Do samego końca nie było wiadomo czy na mecz zdąży się wykurować Xabi Prieto, który tak bardzo chciał zagrać w Teatrze Marzeń. Kapitan Basków na szczęście zdołał się wyleczyć i rozpoczął spotkanie w podstawowej jedenastce. Spotkanie, które było najlepszym występem Realu Sociedad w Lidze Mistrzów, ale jednocześnie pokazującym, że pewnych rzeczy przeskoczyć się nie da. Strzelanie zaczęło i skończyło się szybko bo już w drugiej minucie meczu… Iñigo Martínez postanowił rozradować fanów Czerwonych Diabłów strzelając sympatycznego swojaka. Kilkanaście minut zajęło Baskom zrozumienie tego co się wydarzyło, później uspokoili się i otworzyli grę. Zaczęli przejmować inicjatywę, ale nie na tyle aby zaszkodzić aktualnym mistrzom Anglii. Kolejny punkt z piłkarskiego elementarza — gra się tyle na ile pozwala przeciwnik. Najbliżej wyrównania był Antoine Griezmann, którego bliski perfekcji rzut wolny wylądował na słupku bramki Davida de Gei. Druga połowa to głównie popisy Claudio Bravo, który bronił co się tylko dało. Jeśli nie był w stanie obronić reprezentant Chile, to z pomocą przychodziło obramowanie bramki. Ambicja, walka, determinacja — akurat tego nie brakowało, ale na drużynę Davida Moyesa to było za mało.
Lekcja numer trzy: Nie zawsze będziesz nagrodzony za pracę
Z rewanżowego pojedynku należy zapamiętać tylko tyle, że był to jedyny mecz, w którym Baskowie zdobyli punkt. Mimo dziesięciu strzałów na bramkę żaden nie był celny. Na szczęście goście z Anglii byli w tym aspekcie niewiele lepsi, mając na koncie jeden celny strzał. Jedynym kontrowersyjnym momentem w spotkaniu był obrzydliwy nur w wykonaniu Ashleya Younga, za który została podyktowana jedenastka. Sprawiedliwość jednak wzięła górę i Robin Van Persie spudłował.
Lekcja numer cztery: Przenigdy nie dotykaj Ashleya Younga w polu karnym

Fot. MarathonBet
Dni najgorsze
W przedostatnim występie przyszła pora na długą podróż do Doniecka. Zachowując jeszcze iluzoryczne szanse zawodnicy szumnie wypowiadali się o tym, że jadą po zwycięstwo chcąc się zrewanżować za porażkę przed własnymi kibicami. Nic z tego. W najczarniejszych snach Arrasate nie było pewnie takiej demolki jaka spotkała jego piłkarzy na Donbas Arena. Wynik 4:0 to był najniższy wymiar kary jaki mógł zastosować zespół Szachtaru. To jednak było konsekwencją tego, że Baskowie nie chcieli grać zachowawczo. Wystarczy zerknąć na statystyki strzałów — po piętnaście. Co było w tym meczu karygodne? Przede wszystkim obrona. Trzy z czterech straconych goli to wina tylko i wyłącznie obrońców. Przy pierwszym golu zawaliła cała linia obrony kiedy dała się zaskoczyć po szybkim rozegraniu rzutu rożnego przez Górników, drugą bramkę zawalił Iñigo Martínez wykładając piłkę jak na tacy Alexowi Teixeirze. Dzięki temu zagraniu środkowy obrońca został najskuteczniejszym zawodnikiem Realu Sociedad w klasyfikacji kanadyjskiej. Gol i asysta, przeciwko własnej drużynie rzecz jasna. Gol numer trzy warto zobaczyć, ukraińska brazyliana:
Czwarta bramka to wina Cadamuro, który nie upilnował Douglasa Costy i pozwolił mu skierować futbolówkę do bramki strzałem z główki.
Lekcja numer pięć: Cadamuro i Ansotegi to nie piłkarze na Ligę Mistrzów, mówiliśmy już o tym.
Na koniec starcie z Bayerem, które przyjezdni musieli wygrać aby mieć szanse na wyście z grupy. O ile zawodnicy Realu pamiętali o opiece nad wysokimi Niemcami to zapomnieli o Turku i znowu zostali skarceni stałym fragmentem gry. Na początku drugiej połowy po rzucie rożnym i nieszczęśliwej interwencji Elustondo, piłka trafiła pod nogi Ömera Topraka, który nie miał innego wyjścia jak pokonać Claudio Bravo. Okazji do wyrównania było jak na lekarstwo. Piłkarze z San Sebastián po raz kolejny po stracie bramki oddał pole rywalom i prosił się o rozstrzelanie. Tylko indolencja strzelecka Aptekarzy pozwoliła na dowiezienie do końca tylko jednej straconej bramki. Son pewnie do dzisiaj zastanawia się jakim cudem przebiegł 60 metrów nie mając przed sobą żadnego przeciwnika, a gdy położył Zubikaraia oraz wracającego za nim Velę, zawrócił.
Lekcja numer sześć: Odwołana, możecie iść do domów.
Sensacja od początku do końca
Niespodziewanie znaleźli się w elicie i w niespodziewanie brzydkim stylu z niej wypadli. Bilans 0-1-5 chluby nie przynosi, nie przynosi właściwie niczego pozytywnego. Jedna strzelona bramka, straconych dziesięć to także nie jest wynik godny pozazdroszczenia. Dzięki tym liczbom Txuri-Urdin byli trzecim od końca najgorszym zespołem tej edycji Ligi Mistrzów (gorsze były tylko ekipy Anderlechtu oraz Olympique Marsylia). We wszystkich tych sześciu spotkaniach ta ekipa nie była monolitem, zabrakło lidera który mógłby scalić te biegające po boisku jednostki w całość, aby osiągnąć konkretny wynik sportowy. Ambicji i serca nie można Baskom odmówić, w końcu oni z tego słyną, bo baskijski zespół to nie tyle jedenastu zawodników co cały naród. Starali się jak mogli, ale to nie wystarczyło. Liga Mistrzów dla Realu Sociedad okazała się murem, z którym się zderzyli, a guzy będą się goiły jeszcze przez pewien czas.