Wydaje się, że odejście Pedra to kwestia czasu. Nawet jeśli mecz o Superpuchar Europy nie był jego ostatnim w barwach Barcelony, to i tak strzelając w nim decydującego gola nie mógł lepiej pożegnać się z drużyną.
Tego dnia, jeszcze przed rozpoczęciem dogrywki, jeden z internautów napisał na twitterze, że w spotkaniu Blaugrany z Sevillą brakuje już tylko decydującej bramki zdobytej przez Kanaryjczyka. No i proszę, jego życzenie się spełniło, bo właśnie dzięki takiemu rozwojowi wydarzeń Duma Katalonii zgarnęła kolejne trofeum, kontynuując marsz po tak pożądane przez culés sextete. Po meczu oczywiście odbyła się feta, puchar podniósł Iniesta, a cała drużyna celebrowała. No prawie cała, bo Pedro, choć na pewno tego wieczora był z siebie zadowolony, nie wykazał się szczególnym entuzjazmem. Stanął z boku, patrzył w dal, jakby wzrokiem próbował dosięgnąć Manchester…
Nigdy nie był moim ulubieńcem, ale ten obrazek mnie autentycznie zasmucił. pic.twitter.com/1PONz63C0P
— Mariusz Bielski (@B_Maniek) sierpień 11, 2015
W ogóle Pedro zawsze miał nosa do zdobywania ważnych bramek. W sezonie, w którym na dobre przebił się do pierwszej drużyny, kilka z jego goli pozwoliło Barcelonie zdobywać cenne w ostatecznym rozrachunku punkty (spotkania z Almeríą, Sportingiem Gijón, Málagą czy Realem Mallorca). Jednak Rodríguez najbardziej upodobał sobie finały. Walnie przyczynił się do kilku triumfów Dumy Katalonii, np. w 2009 roku w Klubowych Mistrzostw Świata, na minutę przed końcem meczu, zdobył wyrównującą bramkę (losy spotkania rozstrzygnął wówczas Messi w dogrywce). Rok później, będąc członkiem wymownie skracanego tercetu MVP, pogrążył Manchester United w finale Ligi Mistrzów (3:1), a w 2012 zaaplikował dwa gole Athleticowi w finale Copa del Rey (3:0).
Czy ktoś z takimi osiągnięciami nie powinien być ubóstwiany przez kibiców? Cóż, Pedro chyba nie do końca przekonał wielu culés, bo nie trudno znaleźć takich, którzy na wieść o jego możliwym odejściu otwierali szampany. Rodríguez jest klubowym wychowankiem, więc już chociażby z tego względu powinien mieć u fanów więcej względów. Ci jednak są wymagający – od swoich pupili żądają liczb, bo to one przecież, obok magicznych sztuczek, najbardziej działają na wyobraźnie. Pedro takowych jednak nie wykręcał. Zawsze był gościem od czarnej roboty, a takich docenia się dopiero po czasie, przeważnie już gdy nie ma ich w zespole. Kanaryjczyk nie imponował więc dorobkiem strzeleckim, lecz tym, że zawsze zostawiał serce i płuca na boisku. Szaleńczy pressing, współpraca w defensywie, umiejętność gry kombinacyjnej na małej przestrzeni – to są jego cechy rozpoznawcze. To właśnie dzięki nim Pedro stał się symbolem PepTeamu i tym samym najlepszej Barcy w historii.
Ale patrząc z drugiej strony, właśnie przez pryzmat statystyk, czy odejście Pedra powinno martwić? Zdecydowanie nie. Liczby wyraźnie pokazują, że najlepszy czas w Dumie Katalonii Rodríguez ma już dawno za sobą.
Oczywiście, kiepskie wyniki w sezonie 2014/15 możemy wyjaśnić powołując się na to, że zagrał w nim około 1000 minut mniej niż niemal w każdym z poprzednich, ale będzie to trochę mydlenie oczu. Bo jak w takim razie wytłumaczyć słabe statystyki z innych sezonów? Z czasem, rola Pedra w zespole zwyczajnie malała, bo nie potrafił dać drużynie tyle co na początku. Nie uniósł ciężaru odpowiedzialności, kiedy to po kontuzji Davida Villi miał stać się jedynym odciążeniem dla Messiego. W końcu też i przeciwnicy nauczyli się przeciwko niemu grać, głównie ze względu na prosty styl Rodrígueza. Ostatecznym i najdobitniejszym dowodem jego malejącej roli było sprowadzenie do Barcelony najpierw Neymara, a potem Suáreza, bezsprzecznie bardziej błyskotliwych, skuteczniejszych, a nawet lepszych technicznie napastników.
Kiedyś był jednym z trzech muszkieterów, dzisiaj tylko czwartym napastnikiem, nie chce więc stać piątym kołem u wozu. „To nie jest kwestia pieniędzy, lecz minut. Jestem ambitny, zawsze chcę najlepiej” – mówi Hiszpan o swojej motywacji do odejścia. I nie ma się co dziwić jego reakcji, bo przecież od stycznia do gry wejdą także Arda Turan i Aleix Vidal, czyli konkurencja, która i tak była dla niego nie do przeskoczenia jeszcze by wzrosła. Kupno tej dwójki, a także obniżenie klauzuli odstępnego w jego kontrakcie do 30 milionów euro można zresztą czytać jako jasny komunikat: „Zarówno klub, jak i ty, potrzebuje nowego rozdania”. Nie ma co się męczyć, wszak z niewolnika nie ma zawodnika, prawda?
Prawda, choć ostatnio z klubu płyną sprzeczne komunikaty wobec powyższego. Pedro jest wciąż powoływany na kolejne mecze, choć jego „pożegnalnych” odbyło się już kilka. Nie wiadomo czy tym właściwym było to o Superpuchar Europy? Cała sytuacja skomplikowała się po kontuzji Neymara, przez którą klub rzekomo postanowił spowolnić negocjacje transferowe z Manchesterem. Z drugiej strony jednak, Lucho w meczu z Sevillą posadził Pedra na ławce, zaś prasa sugerowała, że on sam nie chce już więcej grać, z obawy przed możliwym odniesieniem kontuzji. Co ciekawe, tej teorii zaprzeczył sam zawodnik: „Byłem bardzo zły, że nie mogłem zagrać od początku. Nie podobało mi się to, ponieważ przy nieobecności Neymara miałem większe szanse.”
Pedro właśnie przyznał, że wypowiedź Roberta o tym, iż chce odejść z Barçy, była 'niefortunna' i 'czegoś takiego nie powiedział'.
— Jakub Kręcidło (@J_Krecidlo) sierpień 11, 2015
Kiedy by jednak Pedro nie odszedł, zrobi to jako zwycięzca. Jeśli wyrwie się z Camp Nou jeszcze latem, na jego miejsce wskoczy ktoś z trójki Munir-Sandro-Rafinha, więc culés tym bardziej mogą być spokojni, bo w końcu wychowanek zostanie zastąpiony wychowankiem. Sam Kanaryjczyk swój pobyt w Barcelonie podsumował pięknie jeszcze w końcówce poprzedniego sezonu, kiedy to popisał się golem z przewrotki w meczu z Realem Sociedad, który praktycznie przypieczętował zwycięstwo Barcy w lidze. Asystował też w finale Ligi Mistrzów przy bramce Neymara, w końcu też zdobył tę na 5:4 w spotkaniu z Sevillą. Lepszego zakończenia tego pięknego filmu nie mógł sobie lepiej wyreżyserować.