Madryt, 19 sierpnia 2007 roku, 22:00. Debiut na Santiago Bernabéu przed blisko 70-tysięczną publicznością. Przeciwnikiem Sevilla, zdobywca Pucharu Króla, w ramach rewanżu Superpucharu Hiszpanii. Po porażce 0:1 na Ramón Sánchez Pizjuán na Realu ciąży presja odrabiania strat. Nowy środkowy obrońca sprowadzony z FC Porto już pierwszego dnia przy Concha Espina dał się zapamiętać madryckiej publiczności. Bezpośredni wpływ na dwie stracone bramki, sprokurowany rzut karny w iście kuriozalny sposób, czerwona kartka oraz wynik 3:5 jasno wskazują, iż nie wszyscy piłkarze Królewskich udźwignęli ciężar. „Kim jest ten człowiek?” – można było zadać sobie pytanie, przecierając oczy ze zdumienia, po jednym z najbardziej kompromitujących występów piłkarza Realu Madryt przed własną publicznością. Drugi najdroższy transfer, jedynie sześć milionów mniej od Arjena Robbena, podczas letniego mercado? W powietrzu unosił się duch Jonathana Woodgate’a czy Waltera Samuela, zapach wstydu przed całym piłkarskim światem…
Miesiąc wcześniej, gdy Ramón Calderón przelewał na konto Smoków 30 milionów euro wielu Madridistas domniemywało, iż ta kwota uwzględnia także Ricardo Quaresmę. Dekadę temu nie co dzień płaciło się 30 milionów za anonimowego dla większości kibiców środkowego obrońcę. Fani pukali się w głowę, podając w wątpliwość kompetencje zarządu. Wszak za podobną cenę bliski przeprowadzki do Madrytu był Christian Chivu, doświadczony w bojach w bardziej konkurencyjnej Serie A. Poziom rozpoznawalności nowego nabytku Realu w Polsce, ale także w Hiszpanii, był porównywalny do tej, jaką mógł cieszyć się Arkadiusz Głowacki w Portugalii. Krytykowany zewsząd Predrag Mijatović, ówczesny dyrektor sportowy, ze stoickim spokojem przekonywał: Real kupuje obrońcę na najbliższe dziesięć lat.
Minuta furii
21 kwietnia 2009 roku. Real Madryt Juande Ramosa rozpaczliwie podąża za wielką Barceloną Guardioli, próbując ostatkiem sił uratować sezon. Getafe dzielnie stawia opór rozpędzonemu zespołowi Królewskich, remisując na Santiago Bernabéu 2:2. Na zegarze wybiła 87. minuta, gdy Los Azulones prowadząc groźny kontratak gotowe jest zadać kolejny cios gospodarzowi. Javi Casquero otrzymawszy podanie od Uche znalazł się na czystej pozycji, szesnaście metrów od bramki Casillasa. Wtedy spod ziemi wyrósł Pepe. Spóźniony Pepe, będący za plecami kapitana Getafe, bez szans na skuteczną interwencję. Portugalczyk chwycił się ostatniej deski ratunku – faul poprzez popchnięcie, bezdyskusyjny rzut karny i czerwona kartka za przewinienie w stuprocentowej sytuacji.
To, co wydarzyło się w następstwie kilkunastu sekund zmroziło krew w żyłach wszystkich kibiców piłki nożnej na świecie. Brutalne kopnięcie leżącego już przeciwnika, wręcz przejście po plecach Javiera Casquero, chwila zawahania, po którym nastąpił kolejny atak – nadepnięcie na kostkę, a w kierunku próbującego bronić kolegi z drużyny Juana Albina powędrował cios pięścią. Obrażenie sędziego liniowego słowami: „Wszyscy jesteście skurwysynami” oraz radość na murawie z kolegami po zwycięskiej bramce Higuaína była jedynie epilogiem tragedii. Tragedii, podczas której zobaczyliśmy… kogoś innego. Człowieka pozbawionego hamulców, wściekłego, jakby od tej sytuacji zależała cała piłkarska kariera Pepe. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, obrazki, które nieczęsto można zobaczyć nawet w UFC. „Minuta furii”, jak określiła to telewizja La Sexta.
„Nie poznawałem siebie. Na parę minut straciłem nad sobą kontrolę” – tłumaczył później Pepe. Wbrew temu, co mogliśmy zaobserwować podczas meczu z Getafe Portugalczyk poza boiskiem niewiele ma wspólnego z brutalnością. Jest to osoba radosna, zawsze skora do pomocy, uwielbiana przez wszystkich pracowników klubu, jak również… wrażliwa. Pepe nie ma wątpliwości – 21 kwietnia 2009 roku był najgorszym dniem w jego życiu. „Jestem sobą rozczarowany. Nikt nie wie tego, jak się teraz czuję. Największą karą za to wszystko jest właśnie to, przez co obecnie przechodzę” – kontynuował. Osiem lat temu przyszłość stopera rysowała się w czarnych barwach. Zaczął rozważać wybór innego zajęcia, niezwiązane z futbolem. Nie miał ochoty wręcz ochoty na powrót do piłki. Oczywiście, przeprosił Casquero za swoje zachowanie, a kapitan Getafe przyjął przyjął jego przeprosiny.
Czy można w jakikolwiek sposób tłumaczyć zachowanie Pepego? Jak mówił psycholog Pablo del Río – „Zareagował w nieodpowiedni sposób na uczucie frustracji. Tak się dzieje gdy narasta presja i ciśnienie. W pewnym momencie szukają ujścia”. Niemniej jednak to tylko wytłumaczenie reakcji, która nigdy nie powinna mieć miejsca na boisku. Reakcji skandalicznej, absolutnie niedopuszczalnej, odciskającej piętno na dalszej karierze Képlera. Po zachowaniu z 21 kwietnia Pepe stwierdził – „Taka sytuacja już nigdy więcej mi się nie przydarzy”. Słowa jednak nie dotrzymał.
Barcelona
27 kwietnia 2011 roku, dwa lata po słynnym Casquerazo. Pierwszy mecz półfinałowego starcia w Lidze Mistrzów pomiędzy Realem a Barceloną. Mecz toczony w wolnym tempie, Królewscy schowani za podwójną gardą, z Pepe na pozycji pivota i Cristiano Ronaldo na „dziewiątce”. Blaugrana uważna, w pełni skoncentrowana, niczym Floyd Mayweather czekający na błąd przeciwnika, aby skutecznie go wypunktować. Na zegarze dochodziła 61 minuta, gdy Képlerowi znów odcięło dopływ prądu. Bezmyślny atak na nogę Daniego Alvesa w całkowicie nieistotnej sytuacji, zachowanie, które miało odmienić losy dwumeczu. Impet i dynamika akcji sprawiły, iż Wolfgang Stark nie miał wątpliwości – czerwona kartka. Jak pokazały powtórki – do kontaktu nie doszło, a poszkodowany dodał wiele od siebie, żeby nie powiedzieć – symulował. Niemniej jednak Pepe stworzył zagrożenie zdrowia przeciwnika. Do dziś pozostaje wiele kontrowersji czy tamten faul zasługiwał na wyrzucenie z boiska. Moment, który na dobre zmienił rywalizację pomiędzy Realem Madryt a Barceloną, nie tylko na boisku.
18 stycznia 2012 roku, Madryt, Klasyk w ćwierćfinale Copa del Rey. W 68. minucie José Callejón przerywa groźny atak rozpoczęty przez Messiego i słusznie zostaje ukarany żółtą kartką. Do dyskusji z sędzią Muñizem Fernándezem włącza się Pepe, który w drodze do arbitra przechodzi po dłoni Leo. Ewidentnie nie ma w tym przypadku, chwilowe zatrzymanie się na prawej stopie oraz malutki kroczek przed leżącym Messim jasno wskazują na czystą premedytację. Złośliwe, brutalne, niesportowe zachowanie, nie mające nic wspólnego ze zdrową rywalizacją, z którego nie wyciągnięto żadnych konsekwencji.
Te dwa incydenty nie są odosobnionymi przypadkami w historii, jaką jest wręcz obsesyjna walka Pepego z Blaugraną. Agresywna, bezpardonowa gra, często z użyciem rąk i łokci balansowała na cienkiej linii pomiędzy sportową złością a zwykłą brutalnością. Z czasem doszły do tego także symulacje, co w przypadku Képlera było zachowaniem nieco ironicznym. Jednak w jednym z najcięższych okresów dla Madridismo w XXI. wieku postawa Portugalczyka była poniekąd odzwierciedleniem uczuć kibiców na boisku. Wojna przeciwko całemu światu, walka o zwycięstwo za wszelką cenę i stawianie herbu na pierwszym miejscu było wizytówką ery Mourinho. Ery, której symbolem był Pepe.
Ograniczanie rywalizacji obrońcy z Blaugraną do brutalności, agresji i zachowań godnych potępienia byłoby obrazą dla piłkarza, który napisał piękną historię w białej koszulce Królewskich. Képler podczas Klasyków niejednokrotnie rozgrywał perfekcyjne spotkania, będąc często najlepszym piłkarzem Realu, jak choćby 23 grudnia 2007 roku na Camp Nou. W meczu, który, jak określa sam zainteresowany, zmienił jego życie. Wraz z Fabio Cannavaro powstrzymali ofensywę złożoną z Iniesty, Ronaldinho i Eto’o, zachowując czyste konto na terenie największego rywala. Hiszpańskie gazety określiły Pepe man of the match, wystawiając przy tym najwyższe noty. Cztery miesiące po niechlubnym meczu z Sevillą obrońca rodem z Maceió udowodnił, iż miejsca w składzie Królewskich nie wylosował na loterii.
Odkupienie
Na prezentacji w lipcu 2007 roku Pepe podziękował za zaufanie i obiecał odpłacić się ciężką pracą i poświęceniem. Tej obietnicy dotrzymał, niejednokrotnie broniąc herbu i koszulki ryzykując swoim zdrowiem i dobrym imieniem, mimo iż w ostatnich latach starał się zerwać z łatką nadaną mu po meczu z Getafe. Od rozłąki z Mourinho obrońca stał się jednym z najczyściej grających zawodników Primera División. Od sezonu 13/14 za każdym razem mógł poszczycić się statystyką poniżej jednego popełnianego faulu na mecz, a w składzie Realu jedynym rywalem dla Portugalczyka pod tym względem był znany ze swej elegancji w grze Raphaël Varane.

Źródło: Whoscored.com
Képler to synonim Madridismo. Przywiązanie do Realu Madryt pokazał już na wstępie, godząc się na mniejsze zarobki niż te w Porto. Nigdy nie zszedł poniżej wysokiego, europejskiego poziomu, nawet podczas dwóch ostatnich kampanii, gdzie coraz częściej musiał zasiadać na ławce rezerwowych. Gdy w grudniu 2009 roku zerwał więzadła w prawym kolanie pojawiły się wątpliwości. Czy zawodnik opierający swą grę w dużej mierze na warunkach fizycznych zdoła wrócić na prezentowany dotychczas poziom? Pepe jednak wrócił, szybki i silny jak nigdy dotąd.
Prawdziwą nagrodą za godne reprezentowanie Królewskich była bramka wyprowadzająca Real na prowadzenie przeciwko Barcelonie na Santiago Bernabéu w sezonie 14/15. Portugalczyk był jednym z bohaterów tego spotkania. Spośród 23 rozegranych Klasyków, gdzie niejednokrotnie dobre momenty przeplatał tymi złymi, trzeba uczciwie powiedzieć, iż na tę bramkę zasłużył jak nikt inny.
Na przestrzeni ostatniej dekady w Realu Madryt Pepe niewątpliwie wzbudzał ambiwalentne uczucia. W przypadku Portugalczyka nie ma „czegoś pomiędzy” – albo się go kocha, albo nienawidzi. W zależności od tego, po której stronie barykady zajmujesz miejsce. Jest jednak coś, co powinno budzić szacunek wszystkich fanów futbolu. To oddanie, to poświęcenie, z którym w dzisiejszej piłce coraz rzadziej mamy do czynienia. Przez te dziesięć lat Pepe był odpowiednikiem Dennisa Rodmana na Santiago Bernabéu. Człowiekiem, którego idąc na wojnę zdecydowanie wolisz mieć po swojej stronie. Mimo bycia wiernym żołnierzem każdego kolejnego szkoleniowca, na czele z Mourinho, Ancelottim i… Benítezem, obrońca pozostawił po sobie niesmak wśród kibiców Królewskich, która rzuca cień na jego historię.
Skaza
Pepe ewidentnie nie poradził sobie z odejściem z Realu Madryt. Godnym podziwu było jego oczekiwanie na ruch Królewskich, wstrzymując przy tym rozmowy z innymi klubami. Jednak rozgoryczenie, jakie płynie z ust Képlera po pożegnaniu się ze stolicą Hiszpanii nie przystoi, bądź co bądź, legendzie. Kością niezgody na linii klub – zawodnik była długość kontraktu. Obrońca oczekiwał zabezpieczenia w postaci dwuletniej umowy, z kolei Los Blancos proponował mu kontrakt jedynie na przyszły sezon. Trudno tutaj polemizować z polityką Realu, który od lat oferuje jednoroczną umowę dla zawodników po 30 roku życia, z nielicznymi wyjątkami. Mając w odwodzie coraz odważniej pukającego do bram pierwszego zespołu Jesúsa Vallejo, decyzja Florentino Péreza absolutnie nie powinna dziwić.
Opinie wygłaszane na temat kolejnych trenerów poddaje podaje w wątpliwość profesjonalizm Pepe. Przez lata wydawało się, iż obrońca był, obok chociażby Arbeloi czy Xabiego Alonso, jednym z najbardziej oddanych podopiecznych Mourinho. Jednakże w zeszłym roku portugalski stoper uderzył personalnie w The Special One podczas wywiadu dla Cadena Ser – „Mourinho stworzył kulturę nienawiści wobec Realu Madryt. Ludzie nienawidzili nas, gdy wychodziliśmy na boisko. To trwało trzy lata i dzięki Bogu minęło bardzo szybko. Sytuacja zmieniła się, gdy przyszedł Ancelotti. Możesz zauważyć, że ludzie ponownie zaczęli traktować nas inaczej”. Nie sądzę, aby było to uczciwe potraktowanie byłego trenera, pod którego opieką Pepe niewątpliwie rozwinął się jako obrońca. Jakakolwiek nie byłaby opinia Képlera, czasami lepiej ugryźć się w język.
Niestety krytyka Mourinho to nie jedyny taki przypadek. W podobny sposób, choć może nieco bardziej stonowanie, Pepe wbił szpilkę w Zinedine’a Zidane’a. Podczas czerwcowej rozmowy z Cadena COPE stwierdził – „Osiągnął z klubem wspaniałe rzeczy, jednak wielu spraw nie rozumiem. Nigdy niczego nie tłumaczy, w tym także powodów, dla których odstawił cię od składu. Z Zidane’m normalnie się witaliśmy, ale nie pożegnaliśmy się”. Co ciekawe – Portugalczyk przyznaje, że trenerem, z którym najlepiej współpracowało mu się podczas dekady w barwach Królewskich był… Rafa Benítez. Cóż, trzeba przyznać, że to mocno niepopularna opinia w szatni Realu Madryt.
Odejście Pepe, mimo pożegnalnego dubletu, w dość nieprzyjemnych okolicznościach ponownie nasuwa myśl: „Być może to nie Real Madryt źle traktuje legendy, być może to legendy źle traktują Real Madryt?” Czy podczas negocjacji kontraktowych wszystko było uczciwe ze strony klubu? Tego nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy. Portugalczyk słowami – „Rozumiem politykę klubu i takie rzeczy, ale są pewne reguły rozmawiania i negocjowania, a te Królewskich nie były poprawne” podaje to w wątpliwość, lecz obecnie nie możemy rozstrzygnąć na ile jest to prawda, a na ile rozgoryczenie. Myślę, że dziesięć lat spędzonych na Bernabéu to poważny kapitał. Pepe, jako weteran, powinien wiedzieć, iż żaden piłkarz nie jest ważniejszy od klubu jako instytucji. Są momenty, gdzie trzeba schować ego i dumę do kieszeni, uśmiechnąć się, dać możliwość pożegnania przed 80-tysięczną publicznością i… zostawić otwarte drzwi do powrotu, już w innej roli. Tego niestety zabrakło.
Dekada Pepego w Realu Madryt to prawdziwy rollercoaster. Od kompromitacji przeciwko Sevilli, przez perfekcyjny występ na Camp Nou, brutalne zachowanie wobec Casquero, czerwona kartka w półfinale Ligi Mistrzów, przejście po dłoni Messiego, po bycie synonimem obrońcy idealnego, wyróżniającego się czystością w grze. Képler zostawia za sobą piękną historię i wiele niesamowitych meczów, które można pokazywać jako instruktaż dla perfekcyjnego defensora. Na koniec dość przykre z perspektywy kibica Realu Madryt ostatnie tygodnie, kiedy to ego piłkarza wzięło górę nad przywiązaniem do klubu. Choć każdemu z nas czasem może przytrafić się gorsza chwila, gdy rozgoryczenie przewyższa zdrowy rozsądek. 317 meczów, 13 goli, 3 Mistrzostwa Hiszpanii, 3 Puchary Ligi Mistrzów, 2 Puchary Króla, 2 Superpuchary Hiszpanii, 2 Superpuchary Europy i 2 Klubowe Mistrzostwa Świata. Niemalże przy każdym z tych trofeów miał kluczowy udział. Najważniejsza jest jednak spełniona obietnica Pepe, którą złożył podczas prezentacji w Madrycie. Mimo częstej krytyki zawsze wracał silniejszy. Symbol swojej ery. Pepe na boisku reprezentował Madridismo w najczystszej postaci. Nawet tak wielcy, tak uznani piłkarze jak Casillas czy Juanito potrafili zostawić po sobie olbrzymią gorycz, dlatego nie sądzę, aby wywiady były w stanie podważyć fakt, iż Pepe 30 czerwca 2017 roku dołączył do grona legend Realu Madryt.