Na przełomie lat 40. i 50. równać się mogły z nim tylko takie tuzy jak Zarra, Mundo czy Di Stefano. Był fantastycznym napastnikiem, który dwukrotnie sięgał po Pichichi. Mimo tego jego kariera bardziej przypominała bieg z przeszkodami niż rundę honorową wielkiego mistrza. Poznajcie Pahiño.
Nagrodzony
Navia, Vigo, 2010 rok
87 lat na karku, ale wreszcie nadchodzi ten dzień. Manuel Fernández, czyli popularny Pahiño, zostaje uhonorowany za swoje wielkie wyczyny i zasługi dla lokalnego klubu. Campo de Futbol Municipal Manuel Pahiño powstaje w Navii, gdzie narodziła się jedna z największych galisyjskich legend. To szczególne miejsce, gdyż dzielnicę obok, w Alcabre, młody zawodnik rozpoczynał swoją karierę. Stąd wiodła już prosta droga do Celty Vigo.
Pahiño zasłużył na o wiele więcej, zresztą można to też odnieść do samej kariery zawodnika. Na uroczystości otwarcia boiska jego imienia pojawia się między innymi jego przyjaciel z czasów gry dla Deportivo, Arsenio Iglesias, a także wielu innych byłych gwiazdorów Celty i ich największego rywala. Manuel nie jest jednak rozgoryczony, spokojnie odpowiada na pytania, dzieli się historiami ze swojego życia, pomijając te gorsze momenty, bądź obracając je w żart.
Moje najpiękniejsze wspomnienie to mecz z Granadą o awans. Celta wygrała, a ja złamałem piszczel.
Odwaga i poświęcenie
Estadio Metropolitano de Madrid, 1945 rok
Trzecie miejsce w Segunda División to dla Celty szansa na powrót do Primery po zaledwie jednym sezonie absencji. Ostatnią przeszkodą na drodze do szczęścia była Granada, z którą Galisyjczycy musieli rozegrać baraż.
Wszystko szło zgodnie z planem, Celestes prowadzili do 40 minuty 2:0, a wielki udział miał w tym 22-letni wówczas Pahiño. Wtem doszło do bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Zawodnik Granady, Millán González, bezpardonowo powstrzymał napastnika z Vigo. Ten dograł połowę do końca, ale na boisko miał już nie wracać. Złamany piszczel, najgorsza kontuzja w karierze. W przerwie otuchy dodał mu jednak Ramon Moncho Encinas, charyzmatyczny trener, wtedy już były szkoleniowiec Celty. Utytułowany Galisyjczyk przewiązał mu złamaną nogę bandażem i posłał do boju… Mecz zakończył się wynikiem 4:1, a Manuel wytrwał do końca.
Młody zawodnik zaczął zyskiwać rozgłos i rozkochiwać w sobie fanów zespołu z Vigo. Równie ciekawi snajpera okazywali się oczywiście dziennikarze, a jeden z nich miał szczególne znaczenie dla jego kariery. Jako Manuel Fernández był jednym z wielu, człowiekiem, którego łatwo z kimś pomylić. Dlatego używał drugiego nazwiska ojca – Paiño. Jego pseudonim zmienił sławny dziennikarz galisyjski z tamtych czasów, piszący dla Faro de Vigo, Manuel Castro. Ten sam, który był jednym z inicjatorów połączenia się Realu Fortuna i Realu Sporting Vigo, co dało początek Celcie. Castro twierdził, że Pahiño po prostu brzmi oraz wygląda o wiele lepiej. I tak już zostało.
Wygnany
Vigo, 1948 rok
Manuel jest już zdecydowanie najlepszym zawodnikiem Celty, nawet mimo bardzo dobrej kadry zespołu. Zdobywa Pichichi, jest rozchwytywany. W parze z sukcesami indywidualnymi nie idzie jednak gratyfikacja ze strony klubu. Pahiño nadal zarabia najgorzej ze wszstkich zawodników, a w odpowiedzi na prośbę o podwyżkę jest nazywany antygalisyjczykiem, zdrajcą i rebeliantem. Po fantastycznym sezonie 1947/48, w którym strzelił 21 goli grozi mu zesłanie do rezerw.
Zaproponowano go trzem klubom, w tym Valencii i Sevilli, jednak bez skutku. Ostatecznie odpowiednią kwotę wykłada Real Madryt i wraz z Miguelem Muñozem pozyskuje dwie największe perły z Vigo. Pahiño może odetchnąć z ulgą. Również w stolicy szybko wywalcza sobie pewne miejsce w pierwszej jedenastce, staje się prawdziwą gwiazdą i strzela jak na zawołanie. Zdecydowanym ukoronowaniem jego kariery jest 28 goli w sezonie 1951/52.
Kontrakt snajpera dobiegał końca, a po trzech fantastycznych latach w stolicy nikt oczywiście nie wahał się przed przedłużeniem go. Królewscy mieli jednak swoje zasady i zawodnikom w okolicach trzydziestki nie oferowali dłuższych umów niż na jeden rok. Napastnik uznał, że zasłużył na więcej i nie zgodził się przystać na takie warunki. Strony nie doszły do porozumienia i tak, choć Manuel potem tego bardzo żałował, nie było dane zagrać mu z Alfredo Di Stefano, który wobec tego zajął jego miejsce w składzie.
Ocenzurowany
Hardtum, Zurych, 1948 rok
Pahiño wreszcie debiutuje w kadrze i jak to ma w zwyczaju, wchodzi jak po swoje. Już w 7. minucie otwiera wynik meczu przeciwko Szwajcarii. Do przerwy na tablicy wyników widnieje wynik korzystny dla gości, 1:2. W przerwie do szatni schodzi generał Gómez Zamalloa i przemawia:
Świetna robota panowie! Pokażcie cojones jak na Hiszpanów przystało. To zwycięstwo nie może nam uciec!
Wypowiedź nie wzbudziła zbytniego entuzjazmu, a Manuel rozbawiony całą sytuacją prychnął, co nie umknęło uwadze intruza, który najwyraźniej poczuł się mocno urażony. Po raz kolejny Pahiño został potraktowany jak wróg, tym razem na skalę krajową. Wbrew temu co mówił po latach, różnił się od innych zawodników. W czasie wolnym zaczytywał się w literaturze Dostojewskiego, Tołstoja czy Hemingwaya, wówczas postrzeganych negatywnie ze względu na kwestie polityczne. Manuelowi było dane wystąpić w reprezentacji już tylko dwa razy. W tym samym roku dostał 70 minut w meczu z Belgami, a karierę reprezentacyjną zakończył 5 lat później, strzelając dwie bramki w meczu z Irlandią. Zaledwie trzy występy absolutnie fenomenalnego napastnika, który twierdził, że to on, a nie Zarra, powinien grać na MŚ w 1950 roku w Rio.
Czytanie było natomiast jego prawdziwą pasją. Robił to wszędzie i zawsze. W autobusie, kiedy drużyna podróżowała na mecz, czy w hotelu. Inni śpiewali, żartowali, grali w karty, on zawsze siedział z nosem w książce. Podczas dalszych wyjazdów do dużych miast odszukiwał i kupował tytuły, które jeszcze nie były w jego pokaźnym zbiorze.
Odkupienie
Grenada, 1957 rok
Po przygodzie w stolicy Manuel wylądował w rodzinnych stronach, grając dla Deportivo. To tu poznał Arsenio Iglesiasa i młodziutkiego wtedy Luisa Suáreza. Trzy sezony w barwach tej ekipy przysporzyły mu wielu nowych fanów. Pierwszy raz od czasu transferu do Celty strzelił mniej niż 15 bramek… do czego zabrakło mu po golu, w pierwszym i trzecim roku gry dla klubu z Galicji. Pahiño wiedział, że kariera dobiega końca. Dostał propozycję poprowadzenia Deportivo i chyba gorzko tego pożałował. Trzy mecze, 12 bramek straconych. Tak zakończyła się krótka przygoda z trenerką wielkiego snajpera.
Wtedy postanowił, że również i z Deportivo wypada się ewakuować. Nie czuł się już na siłach grać w Primera División, choć nadal strzelał gola za golem. Zresztą, był zawodnikiem niezwykle uzdolnionym. Obunożnym, z silnym strzałem, świetnie uderzał głową, zawsze waleczny i szukający strzału. Nie było zresztą w tym nic dziwnego. Po latach przyznał, iż dzisiejszy futbol to całkiem inna bajka, podkreślając, że trener w Celcie wyznaczał mu cele, ile razy ma oddać uderzenie na bramkę. Jeżeli nie spełnił wymagań szkoleniowca, otrzymywał karę.
Na koniec swojej przygody trafia do Granady, tej samej, którą swoim uporem wraz z kolegami zrzucił do Segunda División. Strzela już o wiele mniej, rzadziej pojawia się na boisku, ale ekipa z Andaluzji dzięki niemu uzyskuje upragniony awans. El Graná nie będzie mu się już kojarzyła jednoznacznie źle. Choć i tam nie obyło się bez fatalnego incydentu. Poróżnił się z trenerem i wkroczyć musiał prezydent klubu, a podczas jednego ze spotkań doszło do bójki z zawodnikiem ekipy przeciwnej. Obrońca Betisu, Felipe, podciął go od tyłu, a rozwścieczony Manuel wstał i uderzył go. Dostał czerwoną kartkę, został zawieszony na osiem meczów. To był jego ostatni mecz w karierze.
Piłka? A po co to komu.
Pasajes, San Sebastian, 1960…
Manuel wiele zawdzięczał swoim rodzicom. Jeszcze jako nastolatek, pomagał im na polu. Matka nieszczególnie chętnie chciała wypuścić utalentowanego młodziana z domu, z tego też względu nie udał się jego transfer z Alcabre do Salamanki. Aby mógł trafić do pobliskiej Celty, musiał zainterweniować ksiądz.
Po zakończeniu kariery Pahíño nie miał zamiaru osiadać na laurach. Kupił wraz z ojcem kilka statków rybackich i pływał nimi po baskijskich wodach. Wspominał z nim, gdy jeszcze jako dziecko chodził z nim na Balaídos i podziwiał swoich idoli, Noletę, Zamorę i Scarone, którzy przybywali wraz ze swoimi drużynami. Po zakończeniu kariery na stadionie pojawiał się już tylko w roli kibica. Na stare lata przeniósł się do Madrytu, gdzie spotykał się z klubowymi weteranami i zaprzyjaźnił z Alfredo Di Stefano, z którym nigdy nie przyszło mu zagrać.
Mógł kryć urazę do piłki, swoich byłych klubów, środowiska. Wielokrotnie został potraktowany niewspółmiernie do swoich zasług. Na dodatek mógł żałować, że mimo gry w dużych klubach nigdy nie sięgnął po żaden znaczący tytuł. Był jednak człowiekiem inteligentnym i nie wylewał publicznie żali. To mu zostało odpłacone, bo dziś, głównie dzięki kibicom Celty, którzy utworzyli peñę Sempre Pahíño, jego legenda wciąż pozostaje żywa.