Idę nad Manzanares, na Estadio Vicente Calderón – śpiewają kibice Atlético. Słowa hymnu stały się dla nich codziennością, a ich treść tak spowszedniała, że fani niekiedy nie zastanawiają się nad jej sensem. Po prostu śpiewają co robią, przechodząc nad tym do porządku dziennego. Niebawem jednak słowa te stracą na znaczeniu, bowiem po 50 latach gry nad rzeką Manzanares, Atlético zadecydowało się na przeprowadzkę.
Zbliżający się sezon La Liga będzie ostatnią edycją rozgrywek, która odbywa się na Estadio Vicente Calderón. Później Los Rojiblancos przeniosą się na nowy, piękny stadion na obrzeżach miasta, a dawny dom czerwono-białych pójdzie pod młotek.

Najnowocześniejszy w Europie
– Jesteśmy już w naszym domu i nikt nas nie poniży. Podczas gdy oni stoją, my wszyscy siedzimy – takim transparentem z nowym stadionem w 1966 roku witali się kibice Atlético. Był to wówczas jeden z najnowocześniejszych obiektów. Pierwszy w Hiszpanii, na którego trybunach znajdowały się wyłącznie miejsca siedzące. – To było coś absolutnie innowacyjnego – wspomina rodzina Javiera Barroso, architekta Estadio Vicente Calderón.
Prezydent klubu, Enrique Cerezo, w swoim stylu stwierdził: – Atlético będzie miało najlepszy stadion w Europie, przynajmniej dopóki nie zostanie wybudowany lepszy. La Peineta ma spełniać wszystkie standardy najnowocześniejszych obiektów. Nie będzie bieżni, choć konstrukcja stadionu ma pozwolić na instalację takowej, nie będzie żadnych barier oddzielających trybuny od boiska, fani siedzący w pierwszych rzędach znajdą się zaledwie cztery metry od murawy, dzięki czemu poczują przyspieszony oddech piłkarzy.
– To niesamowite. Ten stadion jest dowodem na to, jak klub rośnie w siłę – stwierdził Gabi podczas wizyty na placu budowy. Przesłanek o rozwoju klubowej marki jest jednak więcej. W minionym sezonie Atlético osiągnęło najwyższy w historii budżet na poziomie 260 milionów €. Można mieć jednak wrażenie, że Atleti osiągnęło swój szczyt możliwości – głównie ze względów ekonomicznych. Znaczący procent budżetu stanowią dochody ze sprzedaży biletów. W przypadku Los Colchoneros to ok. 37 milionów euro rocznie, przy dochodach z transmisji telewizyjnych wartych 86 milionów i własnej działalności komercyjnej, dzięki której klub zyskuje kolejne 63 miliony. Żeby móc finansowo konkurować z potentatami trzeba mieć jednak jeszcze kilka atutów, jakie przyciągną klientów. Duży stadion ułatwi zarabianie jeszcze większych pieniędzy, skoro już teraz liczący ponad 54 tysiące miejsc Vicente Calderón co tydzień wyprzedaje się przynajmniej w 77%. Kolejka kibiców oczekujących na karnety na nowym obiekcie przekracza 30 tysięcy, a liczba zarejestrowanych członków klubu osiąga rekordowe 90 tysięcy (w momencie inauguracji La Peinety spodziewanych jest już 100 tysięcy socios).
Mimo to, Atlético wciąż nie może równać się z najbogatszymi. Nawet jeśli klub mógłby sobie pozwolić na jednorazowe wydanie sześćdziesięciu milionów na gwiazdę światowej piłki, nie byłoby go stać na spełnienie żądań finansowych. Najlepiej opłacani piłkarze – Griezmann, Koke i Godín zarabiają nie więcej niż 6,5 miliona €.
Nową epokę w historii klubu zapoczątkował już w 2013 roku promocyjny slogan: Nuestro Lugar en el Mundo, czyli nasze miejsce na świecie. Według przewidywań władz Atlético, nowy stadion ma zapewnić kolejny skok finansowy. – Zmiana stadionu jest niezbędna dla dalszego rozwoju – przyznaje dyrektor generalny klubu, Miguel Angel Gil Marín. Już od dawna wiadomym jest, że nowy obiekt Los Colchoneros nie będzie nosił ani dotychczasowej nazwy – La Peineta, ani tym bardziej imienia któregoś z legendarnych piłkarzy, choć mocno za tym optował związany z madryckim klubem dziennikarz AS-a, Manuel Esteban “Manolete”. Jedynym akcentem nawiązującym do historii klubu będzie prowadząca na stadion aleja im. Luisa Aragonesa, która zastąpi ciągnącą się przy Vicente Calderón Paseo de los Melancólicos, czyli równie dobrze charakteryzującą kibiców Atlético, Aleję Melancholików.
Madrytczycy od długiego czasu rozglądają się też za sponsorem tytularnym, z jakim pragnęliby się związać minimum dziesięcioletnim kontraktem, opiewającym na przynajmniej 10 milionów € rocznie. Między innymi to miałoby pomóc przekroczyć barierę 300 milionów € rocznego dochodu Atlético w ciągu kilku lat.
Sagrada Familia
Choć nowy stadion Atlético robi duże wrażenie, nie brakuje też głosów krytyki. Gdybyśmy wyszli na ulice Madrytu i zaczęlibyśmy wypytywać o „Operację Mahou-Calderón”, większość przechodniów z dezaprobatą kręciłaby głowami. Przed kilkoma laty kibice głośno wyrażali swój przeciw wobec planowanej przeprowadzki, zgłaszając sprawę do sądu. Fakt, że decyzja o zmianie siedziby została podjęta za plecami kibiców, postawiła działaczy w bardzo złym świetle. Chociaż upływający czas pozwolił oswoić się z myślą, że Atlético znajdzie sobie nowy dom, nie brakuje wątpliwości co do samej frekwencji na stadionie. Pomimo większej pojemności, spodziewany jest spadek frekwencji, co także tyczyło się Estadio Vicente Calderón w początkowych latach istnienia. W tym jednak przypadku jednym z głównych czynników jest lokalizacja. Vicente Calderón znajduje się w samym sercu miasta, podczas gdy nowy obiekt jest 20 kilometrów dalej.
Zgodnie z powiedzeniem, nie wszystko złoto, co się świeci. Okazuje się bowiem, iż na samej przeprowadzce Atlético może sporo stracić. Wyprowadzka ma według różnych szacunków kosztować madrytczyków około 250-300 milionów €. Warto mieć na uwadze fakt, że początkowo Atlético miało zapłacić tylko za ziemię, na której stoi La Peineta (ok. 44 milionów €). Pierwotnie kwota miała zostać uiszczona w kilku ratach, a ponadto klub miał przekazać na rzecz miasta darmowe bilety na okres dziesięciu lat.
Jednak z powodu ciągłych opóźnień, władze klubu zdecydowały się zwrócić do meksykańskiego magnata, Carlosa Slima z prośbą o pożyczkę 160 milionów, które wraz z odsetkami mają zostać spłacone do 2021 roku. Meksykanin jest większościowym udziałowcem w firmie FCC będącej głównym wykonawcą La Peinety.
Jeśli jednak sukces ekonomiczny ma być współmierny do dotychczasowych sukcesów Atleti, to dla czerwono-białych nadchodzą chude lata. Nowy stadion Atletico to jak do tej pory pasmo niepowodzeń. Pierwsze plany o przenosinach dotyczyły roku 2010. Później mówiło się o roku 2011, 2012 i tak dalej. Za każdym razem pojawiały się nowe komplikacje. Sam stadion przez długi czas uchodził za symbol klęski Madrytu, który bezskutecznie starał się o organizację Igrzysk Olimpijskich. Główną areną miał być właśnie nowy stadion. Jednak IO 2012 przyznano Londynowi. Z podobnym skutkiem skończyły się starania o Olimpiadę w 2016 i 2020 roku, gdy Hiszpanie przegrali z Rio de Janeiro i Tokio. W grudniu 2011 roku wzniesiono przy stadionie zegar odliczający czas do inauguracji, który mógł maksymalnie dobrnąć do 9999 dni. Po kolejnych klęskach organizacyjnych miasta, wydawało się, że wystartowanie z przebudową będzie przekładane w nieskończoność, pozostawiając obiekt wiecznie niedokończonym. Z organizacją Igrzysk Olimpijskich miasto dało sobie spokój, a stadion został ostatecznie zaprojektowany jako obiekt typowo piłkarski.
Na pojawienie się kolejnych nieścisłości nie trzeba było długo czekać. Okazało się, że trzeba będzie zrewidować uchwałę o zagospodarowaniu terenu, gdzie stoi Estadio Vicente Calderón. Uchwalony w 2014 roku projekt został anulowany, gdy okazało się, że jego realizacja będzie niemożliwa z powodu naruszenia dopuszczalnej wysokości planowanych budynków o 3 piętra. Obecny plan przewiduje mniejszą powierzchnię pod zabudowę. Więcej będzie za to miejsca na tereny zielone i parki.
Czy budowa nowego stadionu nie jest jednak przejawem rozrzutności władz Atlético? Wszakże wiele legendarnych obiektów po renowacjach nadaje się do użytku. Dzięki temu nie trzeba wyrzekać się tożsamości klubu, a ponadto daje to szansę zaoszczędzenia znacznych środków. Vicente Calderón już w przeszłości potrafiło pomieścić 70 tysięcy widzów, więc jedyne, co tak naprawdę byłoby potrzebne to gruntowny remont. Można mieć wątpliwości, czy nowe, ekskluzywne loże VIP-owskie przyniosą klubowi oczekiwane zyski. Z drugiej strony, trudno byłoby mi sobie wyobrazić, że taki wariant nie był brany pod uwagę.