“Kasa, kasa, wielu się wyprze” jak to rapował Eldo w 2000 roku. Faktycznie, to właśnie pieniądze są największym problemem Osasuny. Powodują, iż w klubie z Nawarry dzieją się rzeczy, jakby rodem wyjęte z książki Janusza Wójcika.
Seria niefortunnych zdarzeń
Cornellá-El Prat, 11 maja 2014 roku. Espanyol w przedostatniej kolejce gości na własnym obiekcie Los Rojillos. Mecz kończy się wynikiem 1:1, co dla Osy oznacza spadek do drugiej ligi. Wydawałoby się, że wszystko jest w porządku, po prostu jedna z najgorszych drużyn musi pożegnać się z Primera División, bo była w tym sezonie zbyt słaba. Jeszcze wtedy nikt nie myślał, że będzie to gwóźdź do trumny klubu z Pampeluny. Kolejny gwóźdź do trumny.
„Nie takie kluby już spadały z ligi” pomyśli średnio zorientowany kibic mając na myśli Real Sociedad czy Villarreal. Prawda, ale Osasuna to zupełnie inny przypadek. Dla nich relegacja do Segunda División była tożsama z ogromnymi finansowymi problemami. Odkryty został między innymi dług sięgający nie 20 milionów z hakiem jak wcześniej przypuszczano, lecz aż 85 milionów, z czego 50 wobec urzędu skarbowego. Poprzedni prezydent Osy, Miguel Archanco, by ratować klub zdobył się na desperacki krok i odsprzedał stadion i centrum treningowe władzom Nawarry. To oczywiście wiele nie dało – spłacona z tego tytułu część długu, co jest jedynie pojedynczą kroplą w morzu.
Fernando Ciordia z Diarro de Navarra mówił zresztą, że gdyby nie głośna debata wśród lokalnych wpływowych osób, Osasuna mogłaby nawet zniknąć z piłkarskiej mapy. Największy od 1997 roku kryzys jest efektem fatalnego zarządzania klubem. Na przykład: przed rozpoczęciem sezonu głośno zrobiło się z powodu budżetu płacowego Getafe, ale jak się okazało klub z Pampeluny wcale nie był pod tym względem lepszy. Krótko rzecz ujmując pensje piłkarzy wyraźnie przerastały ich umiejętności.
Afera korupcyjna
Do niedawna wiele mówiło się o ustawionym meczu Levante z Realem Saragossa. Fakt ten potwierdził między innymi obecny kapitan Atlético Gabi, strzelec dwóch goli w tamtym spotkaniu, ówcześnie reprezentujący barwy Los Blanquillos. Sprawa ta ucichła jednak w ostatnich dniach, ale że w przyrodzie musi być równowaga, to pod lupę trafiły inny mecze, których przypadki według Marki okazały się jeszcze bardziej ewidentne.
Nie bez powodu wspomniałem wcześniej o spotkaniu Espanyolu z Osasuną, bo właśnie jego prześwietlenie uruchomiło machinę domysłów i spekulacji na temat kupowania meczów. Niestety, w przypadku Osy śledztwo dotyczy nie jednego, a kilku spotkań.
Kogo można podejrzewać o niesportowe praktyki? Większość zarzutów kierowana jest pod adresem byłego prezydenta klubu, Miguela Archanco. Hiszpańskie media donoszą, iż na kupowanie meczów miał przeznaczyć 1,5 miliona euro, a także zaangażować zagraniczne zakłady bukmacherskie. Niestety na razie brakuje konkretów, bo prokuratura dopiero zbiera informacje – poza osobami ściśle związanymi z byłym zarządem nie wiadomo komu zostaną postawione zarzuty.
Ciekawe są natomiast wypowiedzi jednego z członków byłego zarządu Osasuny, Angela Vizcaya, opublikowane przez baskijską telewizję EITB. „Nie zaprzeczę, że pieniądze trafiły do zawodników innych klubów. Spotkałem się z dwoma zawodnikami Betisu żeby ustalić odpowiedni przebieg ich dwóch meczów – z Realem Valladolid i z nami”. Były pracownik klubu nie zaprzeczył, ani nie potwierdził, iż przeznaczył na ten cel 250 tys. euro. Sytuacja jest jednak o wiele bardziej kuriozalna. W tym samym wywiadzie powiedział także, że działał w ramach upoważnień, a wszystkie rachunki zostały odpowiednio zbadane i uzasadnione. Po prostu absurd, naiwność i transparentność godna Sandro Rosella. Co chciał osiągnąć Vizcay wysyłając zaraz po sobie dwa tak sprzeczne komunikaty, tego chyba nawet on sam nie wie.
Znikające pieniądze
I jakby ograniczeń kadrowych, budżetowych i korupcji było mało, Luis Sabalza, obecny prezydent Osy poinformował wymiar sprawiedliwości o nieprawidłowościach związanych z finansami klubu. Początkowo mówiło się bowiem o wcześniej wspomnianych 250 tys. euro, jednak jak wykazały wyniki audytu, kwota ta urosła do sumy 3 761 611 euro. Sąd w Pampelunie od razu zlecił policji zbadanie całej sprawy, istnieje bowiem podejrzenie o sprzeniewierzenie, przestępstwa korporacyjne oraz fałszowanie dokumentów.
Chcąc ustalić kto przytulił tę pokaźną sumkę sąd oraz policja natknęły się na kilka tropów. Pierwszym z zamieszanych jest niejaki López, de facto nieznany zresztą z imienia. W dokumentach zapisany został jako agent piłkarski, który jeszcze za czasów mandatu Patxiego Izco otrzymał 76 611 euro. Za co? Nie wiadomo.
Następne 900 tys. trafiło do dwóch osób – Alberto Nolli oraz Cristiny Valencii, zidentyfikowanych jako agenci działający na rynku nieruchomości. Cristina Valencia utrzymywała relacje z Txumą Peraltą, członkiem zarządu Osasuny za czasów Archanco, czyli w okresie, którego dotyczą wszystkie zarzuty. Wówczas pracowała ona w klubie Terrasa FC, grającym na poziomie Tercera División. Akurat wtedy był on w trakcie procesu zakupu właśnie przez byłego pracownika Osasuny. Dziennikarze El Mundo próbowali nawet skontaktować się z Peraltą, by przeprowadzić z nim wywiad, jednak ten nie był zbyt rozmowny. Zapytany za co Cristina Valencia otrzymała pieniądze powiedział tylko „Żeby zadziałał ten, kto miał zadziałać. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Bardzo się spieszę, do widzenia.” – po czym się rozłączył. Od tamtego czasu pozostaje nieuchwytny.
Kolejne 1,4 miliona euro trafiło do firmy Flefield Consultadoria Economica e Investimentos, Sociedade Unipessoal. Ma ona swoją siedzibę na Maderze, czyli w strefie bezcłowej, co czyni z niej prawdziwy raj podatkowy. Co ciekawe, po zbadaniu tejże firmy praktycznie nie da się odnaleźć ani jej akcjonariuszy, ani właścicieli. Wymieniani są jedynie dwie osoby – Antonio Salvador de Abreu, audytor, który miał zajmować się co najmniej dwudziestoma firmami oraz Agostinho de Gouveia, do spraw kontroli finansowej. Poza tym nieznany jest nawet status prawny Flefield, a sama jej działalność również nie ma nic wspólnego ze sportem, ponieważ ogranicza się ona głównie do audytów i konsultacji fiskalnych.
Sprawa pozostałych 345 tys. euro powinna trafić do programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?”. Pieniądze, które wypłynęły z klubowej kasy miedzy listopadem 2013 a czerwcem 2014, podczas prezydencji Miguela Archanco… po prostu zniknęły niczym David Copperfield i nikt nie jest w stanie powiedzieć co się z nimi stało.
Konsekwencje i futbol w cieniu bałaganu
Na całą tę aferę od razu zareagował Javier Tebas, prezydent związku LFP. Zagroził on, że jeśli zajdzie taka potrzeba nie będzie wahał się zastosować najsurowszych sankcji wobec Osasuny – w grę wchodzi relegacja do jednej z niższych lig. To mógłby być prawdziwy nokaut dla Los Rojillos, bo przecież występując w Segunda B czy nawet Tercera División nie mieliby oni szansy na zwiększenie przychodów, przyciągnięcie sponsorów, czy nawet piłkarzy, dzięki którym mogliby szybko wrócić na wyższy szczebel rozgrywek. W skrócie: zesłanie Osasuny to niższych lig prawdopodobnie wiązałoby się z ostatecznym jej upadkiem i rozwiązaniem. Sytuacja potencjalnych skazanych jest równie poważna. Hiszpańskie prawo za działalność korupcyjną przewiduje karę pozbawienia wolności nawet na kilka lat, a niewykluczona jest również możliwość wprowadzenia zakazu pełnienia funkcji publicznych czy działań gospodarczych. Żadne z prowadzonych śledztw nie dotyczy jednak obecnego prezydenta, Luisa Sabalzy, co wydaje się być chyba jedynym światełkiem w tunelu dla Los Rojillos. Wreszcie znalazł się ktoś, komu rzeczywiście zależy na dobru klubu.
A gdzie w tym wszystkim miejsce na sport? „Na marginesie śledztwa” jak stwierdził to sam Sabalza. Jest to trafne określenie, bo w tej chwili futbol w Osasunie zszedł na dalszy plan. Trudno jednak nie zauważyć, że wszystkie te kłopoty odbijają się na drużynie, bo żyjąc ciągle w takiej niepewności nie da się normalnie funkcjonować.
Do niedawna wydawało się, że klub z Nawarry w końcu wychodzi na prostą – po serii porażek zanotowali kolejno sześć meczów, w których wywalczyli punkty, pokonując po drodze takie zespoły jak Real Valladolid czy Las Palmas, czyli kandydatów do awansu. Potem jednak nad podopiecznymi Jana Urbana ponownie zawisły czarne chmury – on sam został zawieszony na cztery mecze za swój butelkowy incydent, potem wyleciał także Kibu Vicuna, a czołowi piłkarze tacy jak Oier, Nino czy Sisi zmagali się z kontuzjami bądź pauzowali za kartki. Osasuna w tym sezonie przypomina zatem rollercoaster, któremu jednak bliżej jest do starej, zardzewiałej kolejki z łódzkiego lunaparku niż ekskluzywnego wyciągu rodem z amerykańskich filmów familijnych.
Kiedy i gdzie ów rollercoaster się zatrzyma? Zrobi to na szynach, czy wykolei się gdzieś po drodze? Trudno jest przewidzieć właściwy scenariusz, pozostaje jedynie czekać, bo na pewno to jeszcze nie koniec.