
Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że największym problemem Barcelony w tym sezonie będzie środkowa formacja, tylko uśmiechnąłbym się ironicznie. Ta jednak od początku rozgrywek nie zachwyca, lecz dopiero od niedawna odbija się to na wynikach zespołu.
Błędne założenia
W Barcelonie dokonano wielu zmian podczas okienka transferowego. Sprowadzono nowych zawodników, którzy mieli dać drużynie drugi oddech, odświeżyć zarówno atmosferę jak i poprawić jakość gry. Pomoc wyglądała imponująco – Ivan Rakitić i Rafinha, dołączający do weteranów Blaugrany, zanotowali genialne sezony odpowiednio w barwach Sevilli i Celty, nie dziwi więc fakt, że w Katalonii na nich postawiono. Obaj zresztą idealnie wkomponowywali się swymi profilami w potrzeby nowej drużyny. Chorwata i Brazylijczyka cechuje duża ruchliwość, dobry przegląd pola, obaj potrafią też popracować w obronie. Nie bez znaczenia był w ich przypadku także aspekt mentalny, czyli głód zwycięstw, którego w drużynie brakowało od dawna.
Dziwić mogło tylko zachowanie klubu względem Fábregasa. Odejście Hiszpana podyktowane było różnymi czynnikami – od negatywnych odczuć spowodowanych częstym wygwizdywaniem przez kibiców po nieumiejętne wykorzystywanie jego potencjału. Cesc najczęściej grywał jako fałszywa dziewiątka, co jak przyznał po sezonie irytowało go. „Dawałem z siebie ile mogłem, ale ustawiany na szpicy nie czułem się komfortowo. W Chelsea wreszcie gram na odpowiedniej dla mnie pozycji” – mówił otwarcie w jednym z wywiadów. Oczywiście, znaczącym kontrargumentem są w tym wypadku jego słabe statystyki w rundach wiosennych, ale przecież to nie sam Cesc przegrywał mecze. Dlatego z perspektywy czasu można uznać, iż Fábregas padł ofiarą kadrowej rewolucji nie tylko ze względów sportowych. To Xavi i Iniesta, choć równie fatalni, mają przecież większe plecy u kibiców i zarządu oraz dłuższy staż. Z drugiej strony, przywoływanie postaci pomocnika the Blues to w tym momencie spekulacje kategorii „gdyby babcia miała wąsy”…
Konstruktorzy z nazwy
Kogo jak kogo, ale Andrésa Iniesty wypalonym jeszcze niedawno nikt by nie nazwał. Nawet na fatalnym dla La Roja mundialu był jednym z pozytywnie wyróżniających się graczy. Hiszpan dobrej formy nie podtrzymuje jednak w klubie, ba, póki co zawodzi najbardziej. Sezon 2014/15 jest w jego wykonaniu niemalże przeciwieństwem kilku poprzednich. Wszystkie atuty Andrésa jakby nagle zniknęły – drybluje bez efektów, zagrywa i ustawia się wręcz asekurancko. Zachowawczą grę Iniesty podkreśla fakt, że w pięciu z siedmiu ligowych występów najczęściej podawał do bocznego obrońcy (łącznie około 120 takich podań), lub do defensywnego pomocnika (około 85). Podobne wyniki uzyskuje zresztą Ivan Rakitić. Chorwat co prawda znacznie lepiej asekuruje obrońców, zwłaszcza Alvesa, lecz przecież nie został sprowadzony jedynie by bronić. Słaba gra Ivana wynika jednak poniekąd właśnie z ustawienia – operując w okolicach prawej strony koła środkowego kładzie nacisk na aspekty defensywne kosztem ofensywy. Rakitić rzadko decyduje się na prostopadłe podania ponieważ znajduje się on w zbyt dużej odległości od potencjalnych adresatów, co z kolei ułatwia przeciwnikom zamykanie poszczególnych stref. Jest to niemalże bliźniacza sytuacja do tej Xaviego. Wykresy podań oraz heatmapy Hiszpana i Chorwata można przyrównać jakby byli jednym piłkarzem. Jedyna różnica wynikałaby tylko z ich ewentualnego ustawienia bliżej przeciwnych flanek.
We wzajemnej grze zaś razi częste ustawianie się formacji środkowej w równoległej linii (GD!). To ułatwia przeciwnikom wyprowadzanie kontr oraz przenoszenie ciężaru w niemalże dowolny sposób. Barcelona w takiej konfiguracji musi grać z pominięciem drugiej linii, czyli de facto bez tej przez ostatnie kilka lat kluczowej. Nie należy jednak upatrywać w tym zmiany filozofii, bo przecież środek pola Blaugrany wciąż zestawiany jest wokół dwóch nominalnych rozgrywających.
Ofiary czy współwinni?
Słabsza gra pomocników podających Barcelony odbija się na bezpośrednio współpracujących z nimi Messim i Busquetsie. Ten pierwszy zmuszony jest do częstszego angażowania się w konstruowanie akcji nie tylko ze względu na powrót Suáreza, lecz również z powodu minimalnego wsparcia od drugiej linii. W efekcie Argentyńczyk gra znacznie głębiej, częściej koncentrując się na dostarczaniu piłek swoim kolegom ze środka pola. Różnica ta szczególnie widoczna jest w porównaniu do poprzedniego sezonu – w rozgrywkach 2013/14 tylko 2,7% otwierających podań Leo miało swe źródło w środku pola, zaś w obecnej temporadzie statystyka ta waha się na poziomie 6-8%. Warto też dodać, iż jak dotąd Messi stworzył partnerom tyle samo okazji z gry do strzelenia gola, co pięciu rozgrywających razem wziętych (34, nie licząc asyst). Kiedy Argentyńczyk jest w formie problem pozostaje prawie niezauważalny, ale wyraźnie objawia się gdy akurat gra słabszy mecz. Tu jako przykłady mogą posłużyć przede wszystkim spotkania z Málagą oraz Realem Madryt, w których Leo zawiódł, odpowiednio pod względem rozegrania, jak i skuteczności. Żaden z pomocników nie wziął wtedy ciężaru gry na siebie, co sprawiło Barcelonie wiele problemów. Messidependencja?
Znacznie trudniejszą kwestią jest natomiast ocena Busquetsa. Jego kiepska gra częściowo wynika z równie słabych występów innych pomocników. Daleko od siebie ustawieni tworzą luki pomiędzy formacjami, których załatanie wymagałoby od Sergio rozdwojenia czy roztrojenia. Szczególnie widoczne jest to w fazie przechodzenia z obrony to ataku i odwrotnie. Busi ewidentnie gubi się w wolności jaką został obdarzony. Do jego dyspozycji idealnie pasuje stwierdzenie “lepiej mądrze stać niż głupio biegać”. Niestety, Sergio jest pod tym względem znacznie bliżej do tego drugiego przypadku. Z jego niedbałego ustawiania się i podejmowania przypadkowych decyzji w rozegraniu nachalnie korzystają przeciwnicy niemal podczas każdej kontry. Dobrze obrazuje to jedna z akcji Celty podczas ostatniego meczu – Busi zamiast czekać jak niegdyś w okolicy 35 metra musiał gonić za rywalem przez pół boiska, co i tak nie przyniosło pożądanego efektu.
W poszukiwaniu lekarstwa
Nie ma co ukrywać – sytuacja Barcelony jest trudna. Oczywiście, wciąż będzie ona utrzymywała się w czołówce, jednak jej gra pozostanie daleka od ideału jeśli Lucho nie rozwiąże problemu w środku pola. Najplastyczniejszym do rzeźbienia materiałem jest Rakitić. Chorwat jeszcze nie zaadaptował się do końca do nowego systemu i to właśnie powinno dać do myślenia szkoleniowcowi. Przesunięcie go do przodu i nakazanie częstszego poruszania się wzdłuż boiska, a nie wszerz mogłoby być skutecznym rozwiązaniem.
Większe kłopoty są zaś związane z innymi pomocnikami. Wszyscy o podobnej charakterystyce nie potrafią stworzyć żadnego elementu zaskoczenia dla przeciwników, zwłaszcza gdy popełniają tyle indywidualnych błędów. Może dobrą metodą byłoby spróbowanie Sergiego Roberto w roli box-to-boxa? Hiszpan tragicznie wypada w roli wysuniętego rozgrywającego, potrafi jednak dobrze wyjść i rozprowadzić kontrę, więc może takie przekwalifikowanie wyszłoby mu na dobre? Co zaś zrobić z Xavim, Iniestą i Rafinhą? W systemie Barcelony bardzo trudno ukryć ich słabszą formę, żadnego nie da się upchnąć na pozycję, na której po prostu nie przeszkadzałby reszcie. Lucho więc zapewne będzie wolał szlifować niż szukać nowych rozwiązań. „Czym się strułeś, tym się lecz” powiada polskie przysłowie, lecz czy tym razem okaże się ono słuszne?