Bezprecedensowa masakra na Bernabeu zdominowała niedzielny krajobraz la ligowych zmagań. Potem nie miało prawa wydarzyć się już nic niespodziewanego… A jednak.
Przebudzenie mocy
Tak, wiem, ten tytuł w ubiegłym tygodniu widzieliście pewnie już z 1410 razy, ale tym razem pasuje idealnie. Pewnie nawet lepiej niż do filmu, ale nie mi oceniać, bo fanem serii nie jestem i w kinie nie byłem (nie bijcie). Tak czy siak, Real Madryt dokonał sztuki niebywałej i pierwszy raz od 1969 roku w lidze hiszpańskiej padła dwucyfrówka! Cztery gole i asystę zaliczył Bale, swój udział przy zdobyczy mieli także Cristiano i Benzema, ten ostatni zresztą domknął wynik, strzelając w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry gola wieńczącego dzieła. Ja w imieniu wszystkich fanów Valencii chciałbym podziękować temu, który z Mestalla pozbył się Yoela aka. Yolo z Mestalla, bo ekipa ze stolicy Lewantu mogłaby niebawem zebrać podobny łomot. Chociaż wydaje się, że były zawodnik Celty miał niewiele do powiedzenia, to wpuścił 10 z 15 celnych strzałów Realu… Wracając jednak do samego meczu, na ten wynik nikt nie był przygotowany. Dosłownie.
Real Madrid have scored so many that the host broadcasters have had to shrink the font size pic.twitter.com/JW3eZNL1fh
— Simon Peach (@SimonPeach) December 20, 2015
Rayo trzeba jednak oddać to, że w swoim stylu zagrali bezkompromisowo, dzięki czemu przez chwilę prowadzili… Ale przez co stracili dwóch zawodników, którzy wylecieli po czerwonych kartkach, choć ta Baeny wydawała się być kontrowersyjna.
Niedzielna nuda, akt 1: Levante zgodnie z kolorem strojów
Athletic bezproblemowo poradził sobie z gośćmi z Walencji. Levante, które okupuje ostatnią lokatę w ligowej tabeli zebrało planowy oklep z baskijską drużyną. Jeśli mecz oglądał David Moyes, to musiał mu się malować szeroki uśmiech na twarzy. Aż 32 dośrodkowania wykonali podopieczni Valverde. Ekipy prowadzone przez Szkota notowały lepsze wyniki, ale nie zawsze z pozytywnym rezultatem. Mecz raczej bez szału, kilka ciekawych prób, wisienką na torcie był moment, w którym Williams włączył turbo i po genialnej asyście Aduriza na pełnej prędkości wpakował piłkę do bramki. Czym popisało się Levante? Pięcioma żółtymi kartkami, a w tym dwie zostały pokazane za łokcie. Audycja zawierała lokowanie produktu, sponsorem było Nike.
Niedzielna nuda, akt 2: Celta wraca na odpowiednie tory?
Podobnie jak w spotkaniu Basków z Levante i tutaj nieco wiało nudą. Tylko, że w grze Galicyjczyków było zdecydowanie więcej polotu. Pokazali, że nawet bez Nolito potrafią grać zarówno skutecznie, jak i bardzo atrakcyjnie dla oka. Czy to tylko efekt pojedynku z bardzo słabą Granadą? Przekonamy się pewnie za jakiś czas, tak czy siak, w takiej formie chcielibyśmy oglądać zespół z Vigo jak najdłużej, bo to sama przyjemność i aż szkoda, że najpiękniejsza akcja meczu, ta pomiędzy pierwszą a drugą bramką, nie została uwieńczona golem… Gole dla Celty strzelali oczywiście Orellana i Aspas.
Niedzielna nuda, akt 3: Czarodziej Marcelino naprawił Suareza
Wydawało się, że transfer Denisa na El Madrigal jest totalnie bez sensu. Gdzie dla zawodnika, który był już w Galicji, Manchesterze, Katalonii oraz Andaluzji znaleźć miało się miejsce w Villarreal, skoro w taktyce Marcelino nawet nie ma miejsca dla zawodnika typu mediapunta? Miejsce się znalazło. Oczywiście, nie można tutaj wyrokować, że Denis już zrealizował swój potencjał i będzie jedną z ligowych gwiazd, ale w spotkaniu z Realem Sociedad dał popis swoich umiejętności, strzelając dwa gole. Wcale nie dziwi mnie to, że zrobił to pod wodzą Marcelino, który w ekspresowym tempie doprowadził do dobrej formy wielu piłkarzy. Druga bramka była nieco kuriozalna, bo ewidentnie przepływ krwi do mózgu Rulliego musiał działać nieprawidłowo. To co zrobił argentyński bramkarz, zakrawa o pomstę do nieba, zresztą, zobaczcie sami…
Charles jak Filip z konopii
Rojiblancos mogli być w pełni szczęśliwi w te święta. Mogli zasiadać w fotelu lidera, a tak… Muszą się obejść smakiem. Czerwona kartka dla Gabiego i gol rzutem na taśmę Charlesa. Scenariusz jak z najgorszych koszmarów. Przegrana po takim babolu musi boleć, ale na pocieszenie dla kibiców madryckiego zespołu, kolejne spotkanie ich zespół rozegra z Rayo. Oni są na pewno obecnie w o wiele gorszych humorach… Atletico natomiast nadal jest w bardzo dobrym położeniu i pierwszą część sezonu zaliczą do udanych. Bo wpadki zdarzają się w tym sezonie każdemu, nawet z Malagą.